Już sięgał dłonią
w kierunku dzwonka, gdy zza drzwi dobiegł go niepokojąco brzmiący
krzyk. Lekko zmrużył powieki, robiąc niewielki krok do tyłu. Był
gotowy, aby odejść, wiedział bowiem, że wtrącanie się w takie
sprawy nigdy nie przynosiło niczego dobrego, ale właśnie wtedy
panującą w okolicy złowrogą ciszę kolejny raz przerwał pełen
przerażenia wrzask. Podszedł do jednego z okien, ale nie udało mu
się niczego dojrzeć przez zaciągniętą zasłonę. Jednak gdy
chwilę później powodujący nieprzyjemny ucisk w żołądku hałas
przeszył wieczorne powietrze, doszedł do wniosku, że zdecydowanie
nie był to jedynie efekt niewielkiej, typowej sprzeczki rodzinnej.
Zrozumiał, że działo się coś złego. Z lekkim wahaniem podszedł
ponownie pod drzwi i z pewnego rodzaju nieśmiałością nacisnął
zimną, metalową klamkę, która pod jego naporem momentalnie
uległa. Ciche skrzypienie zostało zagłuszone przez ponowny
rozdzierający krzyk, który dochodził z wnętrza domu.
- Halo? - zapytał
onieśmielony, rozglądając się na boki. Jego chwiejne kroki
sprawiały, że wysłużone podłogowe deski skrzypiały
niemiłosiernie przy każdym najmniejszym ruchu.
- Jesteś zwykłą
niewdzięczną szmatą … nienawidzę cię … brzydzę się, kiedy
na ciebie patrzę … jesteś nikim … to ty powinnaś wtedy umrzeć
… ty … rozumiesz … powinnaś gnić teraz w ziemi …
W odpowiedzi doszły
go niewyraźnie wykrzykiwane strzępki toczącej się nieopodal
walki. Zatrzymał się na środku długiego korytarza, widząc
wirujące na podłodze cienie w smudze światła wychodzącej z
ostatniego pomieszczenia. Zachrypnięty, jakby delikatnie bełkoczący
głos był mu zupełnie obcy i w żaden sposób nie potrafił go
rozpoznać. Nagle rozległ się przerażający łomot, a Luke aż
drgnął, wstrzymując na moment nieco przyspieszony oddech. Coś się
potłukło. Zacisnął z całej siły usta i niepewnym krokiem ruszył
w kierunku, z którego dobiegały przepełnione rozpaczą krzyki.
- Mamo! Przestań!
Przystanął,
otwierając szerzej oczy, a serce załomotało nieco mocniej. Tym
razem doskonale rozpoznał ten żałosny lament wymieszany z cichym
łkaniem. Świst powietrza zakończył się kolejnym trzaskiem i
odgłosem rozpryskujących się na ziemi drobinek szkła. Ktoś znowu
rzewnie zapłakał, gdy podejrzliwie brzmiący huk rozmył się w
nagłej ciszy.
Nie wiedząc czego
mógł się spodziewać, zrobił kolejne dwa kroki i stanął w
progu, z nieskrywanym przerażeniem lustrując wnętrze kuchni. Na
kafelkach błyszczały migoczące w blasku chyboczącej się pod
sufitem lampy odłamki szkła, a podłoga lśniła od rozlanej w
kilku miejscach cieczy. Duszący odór alkoholu mieszał się z
nikotynowym dymem. Spojrzał na stojącą obok stołu kobietę, która
w dłoni dzierżyła do połowy opróżnioną butelkę
przeźroczystego trunku, co jakiś czas pociągając spory łyk, a
między wykrzywionymi palcami tlił się papieros.
- Omójboże –
wyrwało mu się, kiedy tylko zauważył pod przeciwległą ścianą
osuwające się na ziemię wątłe ciało Ariel. Bez zastanowienia
podbiegł do niej, chwytając ją gwałtownie za ramiona. Gdy lekko
nią potrząsnął, uniosła niechętnie głowę, spoglądając na
niego pozbawionym wszelkich emocji wzrokiem. Nigdy wcześniej nie
widział tak pustych oczu. Z rozciętej wargi sączyła się
niewielka strużka krwi, a siniak pod okiem zdawał się z każdą
mijającą sekundą przybierać bardziej wyrazisty odcień fioletu.
Cała dygotała, dlatego bez wahania zdjął z siebie bluzę,
narzucając ją na skulone ramiona dziewczyny.
- Odejdź –
poprosiła cichutku, skrywając swoje zawstydzenie za udawaną
zasłoną obojętności i pustki. Odepchnęła go od siebie, ale on
złapał ją mocniej i pomógł wstać. Za ich plecami rozległ się
huk rozbijanego szkła i oboje aż drgnęli. Luke obejrzał się za
siebie, dostrzegając przeszukującą wszystkie możliwe szafki w
gorączkowym szale kobietę. Ułamek sekundy później wreszcie
znalazła, to czego było jej tak brak. W amoku zaczęła nerwowo
szarpać się z zakrętką. Westchnął ciężko, zerkając na
blondynkę.
- Chodź, zabiorę
cię stąd – szepnął do Ariel niepewnie, ale w tej samej chwili
bezwładnie wysunęła się z jego objęcia. W ostatnim momencie
udało mu się ją ponownie pochwycić.
- Nie –
zaprotestowała ponownie, ale on zdawał się zupełnie nic z tego
nie robić. Wziął ją na ręce i uważnie stawiając każdy krok,
ruszył w stronę wyjścia.
- Lepiej by było,
gdybyś się nigdy nie urodziła – wrzasnęła za nimi matka, z
łoskotem odstawiając butelkę na kuchenny blat tylko po to, aby
sięgnąć po kolejnego papierosa. Luke poczuł jak zimne, drżące
dłonie zacisnęły się na jego szyi, gdy przeraźliwe krzyki
kobiety ani na chwilę nie cichły.
- Już się nie bój
– mruknął tak cicho, że był prawie przekonany o tym, iż go nie
usłyszała. Z trudem otworzył drzwi, które kolejny raz
zaskrzypiały złowrogo. Gdy tylko znaleźli się na werandzie,
uderzyło w nich chłodne powietrze sprawiając, że dziewczyna na
nowo zaczęła drżeć, odruchowo wtulając się w niego jeszcze
bardziej. Wydawała się być taka bezbronna i zagubiona, zdana
wyłącznie na niego, choć z pewnością nie zamierzała się do
tego przyznawać. Z niemałym trudem pokonał całą długość
podwórkowej ścieżki, co chwilę lekko ją podrzucając, gdy
zaczynała niebezpiecznie wysuwać się z jego uścisku.
W niebywale
ekwilibrystyczny sposób udało mu się wyjąć kluczki z kieszeni i
kiedy krótkie piknięcie dało mu znać, że drzwi były już
otwarte, pomagając sobie nogą, usadowił dziewczynę na zagraconym
pustymi opakowaniami po wszelkiego rodzaju przekąskach siedzeniu.
Bez oporu pozwoliła mu na to, obojętnym do granic możliwości
spojrzeniem wpatrując się w przednią szybę i rozpościerający
się za nią krajobraz. Nieprzytomnie spojrzała na niego, gdy przez
przypadek jego dłoń otarła się o jej ramię. Luke uśmiechnął
się przepraszająco i zatrzasnął drzwi, obiegając auto, by zająć
miejsce kierowcy. Nim wcisnął się do środka, przetarł zimnymi
dłońmi spoconą twarz, mierzwiąc palcami oklapnięte włosy.
- Zapalenie
spojówek, co? - rzucił od niechcenia, gdy tylko wsiadł, pomagając
jej zapiąć pas. Zawstydzona uniosła rękę, przesłaniając nią
spuchnięte usta i zasiniałe oko. Chwilę na nią patrzył, nie
potrafiąc do końca odnaleźć się w tej sytuacji. Nie wiedział,
co robić, dlatego po prostu włączył silniki i nie zastanawiając
się zbyt długo ruszył z podjazdu z piskiem opon. Gdy wyjechał z
pogrążonej w mroku ulicy, spojrzał na kulącą się na drugim
siedzeniu dziewczynę. Nie odezwała się nawet jednym słowem,
otulając się szczelnie jego bluzą. Podkuliła kolana, opierając
na nich brodę. Ani przez moment na niego nie popatrzyła, usilnie
wbijając wzrok w zmieniające się za szybą obrazy. Wysuwające
spod gumki włosy opadały jej cały czas na twarz, ale najwyraźniej
jej to nie przeszkadzało.
- Gdzie jedziemy? -
zapytała nagle, podrywając się na siedzeniu. Zbyt gwałtownie
poruszyła się, a otulająca do tej pory jej ramiona bluza zsunęła
się bezgłośnie. Zlęknionym, pełnym obaw spojrzeniem rozejrzała
się dookoła, zatrzymując się na jego zmartwionej twarzy. Przez
krótką chwilę, być może nie do końca świadomie, wpatrywali się
w siebie bez słowa. Luke pierwszy odwrócił głowę, skupiając
całą uwagę na drodze.
- Przed siebie –
odpowiedział z błąkającym się po ustach uśmiechem. Czuł, że
nadal na niego patrzyła, ale świadomie unikał tego spojrzenia.
#
Okrążył samochód
i zanim otworzył drzwi od strony pasażera, wziął głęboki
oddech. Wszystko to, co wydarzyło się wciągu minionych godzin
wydawało się być jakimś niewyobrażalnym nieporozumieniem, z
którego niewiele potrafił pojąć.
- Chodź –
powiedział spokojnie, pomagając jej wysiąść z auta. Początkowo
zdawała się w ogóle nie reagować na jego prośby, ale kiedy
delikatnie sięgnął jej ramienia, bez słowa uległa. Z
przewieszoną przez plecy za dużą bluzą ze zwisającymi bezczynnie
rękawami zeskoczyła ospale na ziemię. Zatrzasnął za nią drzwi i
z wciśniętymi do kieszeni spodni dłońmi, ruszył w kierunku
wejścia do knajpki, w której czas zdawał się zatrzymać
trzydzieści lat temu. W połowie drogi zorientował się, że szedł
zupełnie sam. Przystanął i odwrócił się za siebie. Ariel stała
w tym samym miejscu, w którym ją zostawił, pustym wzrokiem
wpatrując się w czubki swoich butów i niespokojnie skubiąc spód
jego bluzy. Nagle uzmysłowił sobie, że w tym całym zamieszaniu
kompletnie zapomnieli o jej kuli. Westchnął ciężko i z ogromną
niechęcią zawrócił po nią. Nie raczyła nawet podnieść na
moment głowy, dlatego nie czekając na jakąkolwiek reakcję, bez
ostrzeżenia pochwycił mocno jej dłoń. Przeraził go bijący od
niej chłód, a gdy tylko obniżył wzrok, dostrzegł pokrytą
niewielkimi siniakami bladą, zimną skórę. Poczuł jak momentalnie
zadrżała, a wypełnione przeraźliwą pustką oczy nerwowo zerknęły
na niego. Nie mógł tego zbyt długo znieść, dlatego raptownie
odwrócił głowę i pociągnął ją za sobą, wprowadzając do
środka. Wsparta na jego ramieniu przekroczyła razem z nim próg
baru, zlękniona rozglądając się po wypełnionej pozostałymi
klientami sali. Odruchowo wycofała się, ale Luke ponownie zacisnął
palce na małej, drżącej dłoni i nie pozwolił jej uciec.
- Nie jestem głodna
– wymamrotała, ale on zdawał się w ogóle nie przejmować tymi
bezpodstawnymi zaprzeczeniami. Kurczowo otulając jej rękę,
podprowadził ją do pierwszego wolnego stolika i pomógł usiąść
na obitym czerwoną, szeleszcząca skórą siedzeniu. Zajął miejsce
naprzeciw niej, układając wygodnie ręce na zniszczonym blacie.
Uważnie przyglądał się blondynce, ale ona patrzyła gdzieś w
bezkresną dal za brudną szybą, wciąż zażarcie naciągając
rękawy otulającej ją bluzy. Miał wrażenie, że nawet nie
zauważyła, kiedy podeszła do nich mało uprzejma kelnerka i bez
jej opinii złożył zamówienie. Był przekonany, że w tamtej
chwili było jej to i tak obojętne. Nerwowo poprawiła się, a lekko
drażniące skrzypienie pocieranej skóry sprawiło, że jej twarz
przeszył krótki grymas.
- Ktoś o tym wie? -
zapytał po cichu, nachylając się delikatnie w jej stronę. Nie był
przekonany jak mogła zareagować, dlatego kiedy bardzo powoli
przekręciła głowę w jego stronę, a puste spojrzenie spoczęło
na jego twarzy, instynktownie odchylił się. Trwając w kompletnym
bezruchu, wpatrywała się w niego bez żadnego mrugnięcia. Zrobiło
mu się jej żal, choć wiedział, że nie powinien się w ogóle tym
przejmować. Nie wiedzieć czemu jego dłoń dość niespodziewanie
przesunęła się po błyszczącym blacie, ale kiedy tylko opuszki
palców na nowo dotknęły jej ręki, momentalnie schowała je pod
stolik, w międzyczasie naciągając mocniej pomięte już rękawy. W
tej samej chwili między nimi pojawiła się kelnerka, który
przyniosła zamówienie, ustawiając przed każdym z nich po ogromnym
talerzu wypełnionym frytkami i wielkim hamburgerem. Ariel wydawała
się odetchnąć z ulgą, bo przynajmniej na krótką chwilę zdołała
odwlec moment, w którym powinna udzielić mu jakiejś odpowiedzi.
- Nie jestem głodna
– powtórzyła słabym głosem, odsuwając od siebie półmisek i
szklankę z colą. Luke parsknął śmiechem, doskonale zdając sobie
sprawę z tego, że kłamała.
- Jak zajmiesz się
jedzeniem, będziesz mogła dłużej unikać rozmowy ze mną –
stwierdził z ironicznym uśmiechem. Blondynka wykrzywiła usta,
wywracając teatralnie oczami.
- Nienawidzę cię
– mruknęła pod nosem, sięgając po smakowicie pachnącą bułkę.
Luke w odpowiedzi rozsiadł się wygodniej i ze skrzyżowanymi rękami
przyglądał się, jak łapczywie pochłaniała kolejne kęsy. W
pewnej chwili zorientowała się, że na nią patrzył, ale gdy tylko
podniosła przerażony wzrok znad talerza, on raptownie odwrócił
głowę, udając całkowite zafascynowanie krajobrazem za oknem.
Kątem oka zerknął ponownie na nią, ale znowu skupiona była
wyłącznie na jedzeniu. Krótki, prawie niezauważalny uśmiech
pojawił się na jego twarzy. Sprawiała wrażenia małej, zagubionej
dziewczynki, tak zupełnie różnej od tej, którą była na co
dzień. Cała jej siła, odwaga i zadziorność w tym jednym momencie
odeszły w kompletną nicość. Zdawała się być zupełnie zdana na
jego pomoc, choć tak ciężko było jej się do tego przyznać.
Kiedy skończyła konsumowanie swojej porcji, bez wahania podsunął
jej swój talerz i mimo początkowego oporu, uległa.
Znowu.
#
- Masz kogoś, do
kogo mogę cię teraz podwieźć? - spytał, kiedy znaleźli się z
powrotem w jego samochodzie. Z głośników zaczęła płynąć cicha
muzyka.
- Zawieź mnie do
domu – poprosiła.
- Ale Keller …
- Zawieź mnie do
domu.
- Ktoś musi się o
tym do … - próbował przemówić jej do rozsądku, ale
najwyraźniej już dawno podjęła decyzję i nie zamierzała tego
zmieniać.
- Do jasnej cholery,
Hemmings! - podniosła zdenerwowany głos. - Skoro chcesz się bawić
w anioła stróża, to przynajmniej ten jeden raz zrób to, o co cię
poproszę. Zawieź. Mnie. Do. Domu – powtórzyła bardziej
stanowczo, akcentując dokładnie każde słowo. Dostrzegł jak
mocniej zwarła palce, zaciskając je w niewielkie piąstki.
- To jest złe –
wyznał i potrząsnął bez przekonania głową, skręcając w
alejkę, która prowadziła na jej osiedle. Ściskał nerwowo
kierownicę w dłoniach, wpatrując się zażarcie w oświetloną
reflektorami jezdnię. Czuł się nieswojo na samo wspomnienie tego,
co zobaczył w jej mieszkaniu, ale jednocześnie zdawał sobie
sprawę, że nie miał żadnego prawa, aby wtrącać się w jej
życie. Tym bardziej, że najwyraźniej nie chciała przyjąć żadnej
pomocy. Zwłaszcza od niego.
- Nie każdy miał
to szczęście, aby posiadać idealną rodzinę. Ciesz się, że
dobrze trafiłeś – odparła, nasuwając kaptur na głowę.
Skrzyżowała ręce na piersi, odwracając spojrzenie w bok. Całą
drogę milczała, pocierając dłońmi ramiona. Niespokojnie kołysała
się to w przód, to w tył, co jakiś czas nerwowo oblizując wargi.
W końcu otuliła podciągnięte pod brodę kolana, wbijając wzrok w
czubki znoszonych trampek. Zdarzało mu się na nią zerknąć, ale
ona wciąż pozostawała niewzruszona, bawiąc się zawzięcie
poszarzałymi sznurówkami.
- Jesteśmy –
zakomunikował z ciężkim westchnieniem, zatrzymując samochód na
podjeździe. Ariel zsunęła pospiesznie nogi z siedzenia i zaczęła
się szarpać z pasem, który mimo kilku prób ciągle się zacinał.
Wreszcie Luke sięgnął dłoń i odciągając jej trzęsące się ze
zdenerwowania dłonie, spokojnie uwolnił ją. Wymamrotała coś pod
nosem, ale było to na tyle niewyraźne, że nie zdołał
rozszyfrować żadnego słowa. Obserwował w kompletnej ciszy, jak
zapinała bluzę i otwierała drzwi, chwilę później zeskakując na
chodnik.
- Dzięki –
wychrypiała, z nieudawanym zawstydzeniem i zakłopotaniem podnosząc
na niego wzrok. Na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a
pewny dotąd wzrok wydawał się być niezwykle zlękniony. Ani przez
moment nie zamierzał ukrywać triumfalnego uśmieszku, po tym, jak
oficjalnie zaakceptowała jego wcześniejszą pomoc. Zdawał sobie
doskonale sprawę z tego, jak bardzo nienawidziła przyznawać się
do swoich małych słabości.
- Jesteś pewna, że
to dobry pomysł?
- Jestem pewna –
przytaknęła, naciągając znowu rękawy bluzy. - Poza tym to nie
jest twoja sprawa, nie powinno cię to w ogóle obchodzić. Najlepiej
będzie jak po prostu zapomnisz – dodała z powracającym
stanowczym tonem głosu. Nienawidząca Ariel odzyskiwała swoje
mroczne moce. Luke przez niedługą chwilę przyglądał się jej z
uwagą.
- Taki właśnie
miałem plan – odpowiedział.
- Świetnie.
- Świetnie –
potwierdził, ale nie był pewien czy jego słowa do niej trafiły,
bo nim zdążył odpowiedzieć, zatrzasnęła drzwi samochodu i
nieporadnie stawiając kolejne kroki, udała się w stronę domu.
Zanim weszła do środka, odwróciła się za siebie, posyłając mu
ostatnie pozbawione jakichkolwiek emocji spojrzenie.