października 24, 2014

#piętnaście. nienawidzę, gdy trzymasz moją dłoń.


Już sięgał dłonią w kierunku dzwonka, gdy zza drzwi dobiegł go niepokojąco brzmiący krzyk. Lekko zmrużył powieki, robiąc niewielki krok do tyłu. Był gotowy, aby odejść, wiedział bowiem, że wtrącanie się w takie sprawy nigdy nie przynosiło niczego dobrego, ale właśnie wtedy panującą w okolicy złowrogą ciszę kolejny raz przerwał pełen przerażenia wrzask. Podszedł do jednego z okien, ale nie udało mu się niczego dojrzeć przez zaciągniętą zasłonę. Jednak gdy chwilę później powodujący nieprzyjemny ucisk w żołądku hałas przeszył wieczorne powietrze, doszedł do wniosku, że zdecydowanie nie był to jedynie efekt niewielkiej, typowej sprzeczki rodzinnej. Zrozumiał, że działo się coś złego. Z lekkim wahaniem podszedł ponownie pod drzwi i z pewnego rodzaju nieśmiałością nacisnął zimną, metalową klamkę, która pod jego naporem momentalnie uległa. Ciche skrzypienie zostało zagłuszone przez ponowny rozdzierający krzyk, który dochodził z wnętrza domu.
- Halo? - zapytał onieśmielony, rozglądając się na boki. Jego chwiejne kroki sprawiały, że wysłużone podłogowe deski skrzypiały niemiłosiernie przy każdym najmniejszym ruchu.
- Jesteś zwykłą niewdzięczną szmatą … nienawidzę cię … brzydzę się, kiedy na ciebie patrzę … jesteś nikim … to ty powinnaś wtedy umrzeć … ty … rozumiesz … powinnaś gnić teraz w ziemi …
W odpowiedzi doszły go niewyraźnie wykrzykiwane strzępki toczącej się nieopodal walki. Zatrzymał się na środku długiego korytarza, widząc wirujące na podłodze cienie w smudze światła wychodzącej z ostatniego pomieszczenia. Zachrypnięty, jakby delikatnie bełkoczący głos był mu zupełnie obcy i w żaden sposób nie potrafił go rozpoznać. Nagle rozległ się przerażający łomot, a Luke aż drgnął, wstrzymując na moment nieco przyspieszony oddech. Coś się potłukło. Zacisnął z całej siły usta i niepewnym krokiem ruszył w kierunku, z którego dobiegały przepełnione rozpaczą krzyki.
- Mamo! Przestań!
Przystanął, otwierając szerzej oczy, a serce załomotało nieco mocniej. Tym razem doskonale rozpoznał ten żałosny lament wymieszany z cichym łkaniem. Świst powietrza zakończył się kolejnym trzaskiem i odgłosem rozpryskujących się na ziemi drobinek szkła. Ktoś znowu rzewnie zapłakał, gdy podejrzliwie brzmiący huk rozmył się w nagłej ciszy.
Nie wiedząc czego mógł się spodziewać, zrobił kolejne dwa kroki i stanął w progu, z nieskrywanym przerażeniem lustrując wnętrze kuchni. Na kafelkach błyszczały migoczące w blasku chyboczącej się pod sufitem lampy odłamki szkła, a podłoga lśniła od rozlanej w kilku miejscach cieczy. Duszący odór alkoholu mieszał się z nikotynowym dymem. Spojrzał na stojącą obok stołu kobietę, która w dłoni dzierżyła do połowy opróżnioną butelkę przeźroczystego trunku, co jakiś czas pociągając spory łyk, a między wykrzywionymi palcami tlił się papieros.
- Omójboże – wyrwało mu się, kiedy tylko zauważył pod przeciwległą ścianą osuwające się na ziemię wątłe ciało Ariel. Bez zastanowienia podbiegł do niej, chwytając ją gwałtownie za ramiona. Gdy lekko nią potrząsnął, uniosła niechętnie głowę, spoglądając na niego pozbawionym wszelkich emocji wzrokiem. Nigdy wcześniej nie widział tak pustych oczu. Z rozciętej wargi sączyła się niewielka strużka krwi, a siniak pod okiem zdawał się z każdą mijającą sekundą przybierać bardziej wyrazisty odcień fioletu. Cała dygotała, dlatego bez wahania zdjął z siebie bluzę, narzucając ją na skulone ramiona dziewczyny.
- Odejdź – poprosiła cichutku, skrywając swoje zawstydzenie za udawaną zasłoną obojętności i pustki. Odepchnęła go od siebie, ale on złapał ją mocniej i pomógł wstać. Za ich plecami rozległ się huk rozbijanego szkła i oboje aż drgnęli. Luke obejrzał się za siebie, dostrzegając przeszukującą wszystkie możliwe szafki w gorączkowym szale kobietę. Ułamek sekundy później wreszcie znalazła, to czego było jej tak brak. W amoku zaczęła nerwowo szarpać się z zakrętką. Westchnął ciężko, zerkając na blondynkę.
- Chodź, zabiorę cię stąd – szepnął do Ariel niepewnie, ale w tej samej chwili bezwładnie wysunęła się z jego objęcia. W ostatnim momencie udało mu się ją ponownie pochwycić.
- Nie – zaprotestowała ponownie, ale on zdawał się zupełnie nic z tego nie robić. Wziął ją na ręce i uważnie stawiając każdy krok, ruszył w stronę wyjścia.
- Lepiej by było, gdybyś się nigdy nie urodziła – wrzasnęła za nimi matka, z łoskotem odstawiając butelkę na kuchenny blat tylko po to, aby sięgnąć po kolejnego papierosa. Luke poczuł jak zimne, drżące dłonie zacisnęły się na jego szyi, gdy przeraźliwe krzyki kobiety ani na chwilę nie cichły.
- Już się nie bój – mruknął tak cicho, że był prawie przekonany o tym, iż go nie usłyszała. Z trudem otworzył drzwi, które kolejny raz zaskrzypiały złowrogo. Gdy tylko znaleźli się na werandzie, uderzyło w nich chłodne powietrze sprawiając, że dziewczyna na nowo zaczęła drżeć, odruchowo wtulając się w niego jeszcze bardziej. Wydawała się być taka bezbronna i zagubiona, zdana wyłącznie na niego, choć z pewnością nie zamierzała się do tego przyznawać. Z niemałym trudem pokonał całą długość podwórkowej ścieżki, co chwilę lekko ją podrzucając, gdy zaczynała niebezpiecznie wysuwać się z jego uścisku.
W niebywale ekwilibrystyczny sposób udało mu się wyjąć kluczki z kieszeni i kiedy krótkie piknięcie dało mu znać, że drzwi były już otwarte, pomagając sobie nogą, usadowił dziewczynę na zagraconym pustymi opakowaniami po wszelkiego rodzaju przekąskach siedzeniu. Bez oporu pozwoliła mu na to, obojętnym do granic możliwości spojrzeniem wpatrując się w przednią szybę i rozpościerający się za nią krajobraz. Nieprzytomnie spojrzała na niego, gdy przez przypadek jego dłoń otarła się o jej ramię. Luke uśmiechnął się przepraszająco i zatrzasnął drzwi, obiegając auto, by zająć miejsce kierowcy. Nim wcisnął się do środka, przetarł zimnymi dłońmi spoconą twarz, mierzwiąc palcami oklapnięte włosy.
- Zapalenie spojówek, co? - rzucił od niechcenia, gdy tylko wsiadł, pomagając jej zapiąć pas. Zawstydzona uniosła rękę, przesłaniając nią spuchnięte usta i zasiniałe oko. Chwilę na nią patrzył, nie potrafiąc do końca odnaleźć się w tej sytuacji. Nie wiedział, co robić, dlatego po prostu włączył silniki i nie zastanawiając się zbyt długo ruszył z podjazdu z piskiem opon. Gdy wyjechał z pogrążonej w mroku ulicy, spojrzał na kulącą się na drugim siedzeniu dziewczynę. Nie odezwała się nawet jednym słowem, otulając się szczelnie jego bluzą. Podkuliła kolana, opierając na nich brodę. Ani przez moment na niego nie popatrzyła, usilnie wbijając wzrok w zmieniające się za szybą obrazy. Wysuwające spod gumki włosy opadały jej cały czas na twarz, ale najwyraźniej jej to nie przeszkadzało.
- Gdzie jedziemy? - zapytała nagle, podrywając się na siedzeniu. Zbyt gwałtownie poruszyła się, a otulająca do tej pory jej ramiona bluza zsunęła się bezgłośnie. Zlęknionym, pełnym obaw spojrzeniem rozejrzała się dookoła, zatrzymując się na jego zmartwionej twarzy. Przez krótką chwilę, być może nie do końca świadomie, wpatrywali się w siebie bez słowa. Luke pierwszy odwrócił głowę, skupiając całą uwagę na drodze.
- Przed siebie – odpowiedział z błąkającym się po ustach uśmiechem. Czuł, że nadal na niego patrzyła, ale świadomie unikał tego spojrzenia.

#

Okrążył samochód i zanim otworzył drzwi od strony pasażera, wziął głęboki oddech. Wszystko to, co wydarzyło się wciągu minionych godzin wydawało się być jakimś niewyobrażalnym nieporozumieniem, z którego niewiele potrafił pojąć.
- Chodź – powiedział spokojnie, pomagając jej wysiąść z auta. Początkowo zdawała się w ogóle nie reagować na jego prośby, ale kiedy delikatnie sięgnął jej ramienia, bez słowa uległa. Z przewieszoną przez plecy za dużą bluzą ze zwisającymi bezczynnie rękawami zeskoczyła ospale na ziemię. Zatrzasnął za nią drzwi i z wciśniętymi do kieszeni spodni dłońmi, ruszył w kierunku wejścia do knajpki, w której czas zdawał się zatrzymać trzydzieści lat temu. W połowie drogi zorientował się, że szedł zupełnie sam. Przystanął i odwrócił się za siebie. Ariel stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawił, pustym wzrokiem wpatrując się w czubki swoich butów i niespokojnie skubiąc spód jego bluzy. Nagle uzmysłowił sobie, że w tym całym zamieszaniu kompletnie zapomnieli o jej kuli. Westchnął ciężko i z ogromną niechęcią zawrócił po nią. Nie raczyła nawet podnieść na moment głowy, dlatego nie czekając na jakąkolwiek reakcję, bez ostrzeżenia pochwycił mocno jej dłoń. Przeraził go bijący od niej chłód, a gdy tylko obniżył wzrok, dostrzegł pokrytą niewielkimi siniakami bladą, zimną skórę. Poczuł jak momentalnie zadrżała, a wypełnione przeraźliwą pustką oczy nerwowo zerknęły na niego. Nie mógł tego zbyt długo znieść, dlatego raptownie odwrócił głowę i pociągnął ją za sobą, wprowadzając do środka. Wsparta na jego ramieniu przekroczyła razem z nim próg baru, zlękniona rozglądając się po wypełnionej pozostałymi klientami sali. Odruchowo wycofała się, ale Luke ponownie zacisnął palce na małej, drżącej dłoni i nie pozwolił jej uciec.
- Nie jestem głodna – wymamrotała, ale on zdawał się w ogóle nie przejmować tymi bezpodstawnymi zaprzeczeniami. Kurczowo otulając jej rękę, podprowadził ją do pierwszego wolnego stolika i pomógł usiąść na obitym czerwoną, szeleszcząca skórą siedzeniu. Zajął miejsce naprzeciw niej, układając wygodnie ręce na zniszczonym blacie. Uważnie przyglądał się blondynce, ale ona patrzyła gdzieś w bezkresną dal za brudną szybą, wciąż zażarcie naciągając rękawy otulającej ją bluzy. Miał wrażenie, że nawet nie zauważyła, kiedy podeszła do nich mało uprzejma kelnerka i bez jej opinii złożył zamówienie. Był przekonany, że w tamtej chwili było jej to i tak obojętne. Nerwowo poprawiła się, a lekko drażniące skrzypienie pocieranej skóry sprawiło, że jej twarz przeszył krótki grymas.
- Ktoś o tym wie? - zapytał po cichu, nachylając się delikatnie w jej stronę. Nie był przekonany jak mogła zareagować, dlatego kiedy bardzo powoli przekręciła głowę w jego stronę, a puste spojrzenie spoczęło na jego twarzy, instynktownie odchylił się. Trwając w kompletnym bezruchu, wpatrywała się w niego bez żadnego mrugnięcia. Zrobiło mu się jej żal, choć wiedział, że nie powinien się w ogóle tym przejmować. Nie wiedzieć czemu jego dłoń dość niespodziewanie przesunęła się po błyszczącym blacie, ale kiedy tylko opuszki palców na nowo dotknęły jej ręki, momentalnie schowała je pod stolik, w międzyczasie naciągając mocniej pomięte już rękawy. W tej samej chwili między nimi pojawiła się kelnerka, który przyniosła zamówienie, ustawiając przed każdym z nich po ogromnym talerzu wypełnionym frytkami i wielkim hamburgerem. Ariel wydawała się odetchnąć z ulgą, bo przynajmniej na krótką chwilę zdołała odwlec moment, w którym powinna udzielić mu jakiejś odpowiedzi.
- Nie jestem głodna – powtórzyła słabym głosem, odsuwając od siebie półmisek i szklankę z colą. Luke parsknął śmiechem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że kłamała.
- Jak zajmiesz się jedzeniem, będziesz mogła dłużej unikać rozmowy ze mną – stwierdził z ironicznym uśmiechem. Blondynka wykrzywiła usta, wywracając teatralnie oczami.
- Nienawidzę cię – mruknęła pod nosem, sięgając po smakowicie pachnącą bułkę. Luke w odpowiedzi rozsiadł się wygodniej i ze skrzyżowanymi rękami przyglądał się, jak łapczywie pochłaniała kolejne kęsy. W pewnej chwili zorientowała się, że na nią patrzył, ale gdy tylko podniosła przerażony wzrok znad talerza, on raptownie odwrócił głowę, udając całkowite zafascynowanie krajobrazem za oknem. Kątem oka zerknął ponownie na nią, ale znowu skupiona była wyłącznie na jedzeniu. Krótki, prawie niezauważalny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Sprawiała wrażenia małej, zagubionej dziewczynki, tak zupełnie różnej od tej, którą była na co dzień. Cała jej siła, odwaga i zadziorność w tym jednym momencie odeszły w kompletną nicość. Zdawała się być zupełnie zdana na jego pomoc, choć tak ciężko było jej się do tego przyznać. Kiedy skończyła konsumowanie swojej porcji, bez wahania podsunął jej swój talerz i mimo początkowego oporu, uległa.
Znowu.

#

- Masz kogoś, do kogo mogę cię teraz podwieźć? - spytał, kiedy znaleźli się z powrotem w jego samochodzie. Z głośników zaczęła płynąć cicha muzyka.
- Zawieź mnie do domu – poprosiła.
- Ale Keller …
- Zawieź mnie do domu.
- Ktoś musi się o tym do … - próbował przemówić jej do rozsądku, ale najwyraźniej już dawno podjęła decyzję i nie zamierzała tego zmieniać.
- Do jasnej cholery, Hemmings! - podniosła zdenerwowany głos. - Skoro chcesz się bawić w anioła stróża, to przynajmniej ten jeden raz zrób to, o co cię poproszę. Zawieź. Mnie. Do. Domu – powtórzyła bardziej stanowczo, akcentując dokładnie każde słowo. Dostrzegł jak mocniej zwarła palce, zaciskając je w niewielkie piąstki.
- To jest złe – wyznał i potrząsnął bez przekonania głową, skręcając w alejkę, która prowadziła na jej osiedle. Ściskał nerwowo kierownicę w dłoniach, wpatrując się zażarcie w oświetloną reflektorami jezdnię. Czuł się nieswojo na samo wspomnienie tego, co zobaczył w jej mieszkaniu, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie miał żadnego prawa, aby wtrącać się w jej życie. Tym bardziej, że najwyraźniej nie chciała przyjąć żadnej pomocy. Zwłaszcza od niego.
- Nie każdy miał to szczęście, aby posiadać idealną rodzinę. Ciesz się, że dobrze trafiłeś – odparła, nasuwając kaptur na głowę. Skrzyżowała ręce na piersi, odwracając spojrzenie w bok. Całą drogę milczała, pocierając dłońmi ramiona. Niespokojnie kołysała się to w przód, to w tył, co jakiś czas nerwowo oblizując wargi. W końcu otuliła podciągnięte pod brodę kolana, wbijając wzrok w czubki znoszonych trampek. Zdarzało mu się na nią zerknąć, ale ona wciąż pozostawała niewzruszona, bawiąc się zawzięcie poszarzałymi sznurówkami.
- Jesteśmy – zakomunikował z ciężkim westchnieniem, zatrzymując samochód na podjeździe. Ariel zsunęła pospiesznie nogi z siedzenia i zaczęła się szarpać z pasem, który mimo kilku prób ciągle się zacinał. Wreszcie Luke sięgnął dłoń i odciągając jej trzęsące się ze zdenerwowania dłonie, spokojnie uwolnił ją. Wymamrotała coś pod nosem, ale było to na tyle niewyraźne, że nie zdołał rozszyfrować żadnego słowa. Obserwował w kompletnej ciszy, jak zapinała bluzę i otwierała drzwi, chwilę później zeskakując na chodnik.
- Dzięki – wychrypiała, z nieudawanym zawstydzeniem i zakłopotaniem podnosząc na niego wzrok. Na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a pewny dotąd wzrok wydawał się być niezwykle zlękniony. Ani przez moment nie zamierzał ukrywać triumfalnego uśmieszku, po tym, jak oficjalnie zaakceptowała jego wcześniejszą pomoc. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo nienawidziła przyznawać się do swoich małych słabości.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Jestem pewna – przytaknęła, naciągając znowu rękawy bluzy. - Poza tym to nie jest twoja sprawa, nie powinno cię to w ogóle obchodzić. Najlepiej będzie jak po prostu zapomnisz – dodała z powracającym stanowczym tonem głosu. Nienawidząca Ariel odzyskiwała swoje mroczne moce. Luke przez niedługą chwilę przyglądał się jej z uwagą.
- Taki właśnie miałem plan – odpowiedział.
- Świetnie.
- Świetnie – potwierdził, ale nie był pewien czy jego słowa do niej trafiły, bo nim zdążył odpowiedzieć, zatrzasnęła drzwi samochodu i nieporadnie stawiając kolejne kroki, udała się w stronę domu. Zanim weszła do środka, odwróciła się za siebie, posyłając mu ostatnie pozbawione jakichkolwiek emocji spojrzenie.


października 17, 2014

#czternaście. nienawidzę twojej bliskości.


Ariel nie była pewna, kto tak naprawdę wpadł na pomysł, aby urządzić ten coroczny jesienny bal w stylu prywatnej angielskiej szkoły, ale kiedy tylko zza kotary spojrzała na wypełnioną poprzebieranymi uczniami salę, utwierdziła się w przekonaniu, że nie była to zbyt mądra decyzja. Wszyscy wyglądali niemal identycznie. Białe koszule, krawaty, marynarki, krótkie plisowane spódnice, podkolanówki i wypolerowane lakierki. Odruchowo zerknęła w dół na swoje schodzone trampki, poprzecierane jeansowe ogrodniczki i rozciągniętą koszulkę, dochodząc dość szybko do wniosku, że zdecydowanie tam nie pasowała. Nie była zwolenniczką szkolnych potańcówek, ale z uwagi na fakt, iż była naprawdę dobry organizatorem, musiała zająć się całą oprawą. Przelotnie spojrzała na zegarek, lekko zaciskając ze zdenerwowania usta. Zespół, który miał uświetnić swoim graniem całą imprezę, powinien od dobrych kilkunastu minut okupować już specjalnie zaaranżowaną przez nią scenę, ale nikt do tej pory nie raczył się jeszcze pojawić. Sytuację ratował jedynie podłączony pod głośniki laptop z awaryjną playlistą, którą wcześniej udało jej się przygotować. Z niepokojem rozejrzała się po auli, obserwując podekscytowany tłum uczniów.
- Arielko, mamy problem.
Głos pani Stevens rozbrzmiał za jej plecami, powodując że delikatnie drgnęła. Odwróciła się przez ramię, napotykając zaniepokojone oblicze nauczycielki.
- Co się stało? - zapytała z obawą, uważnie przyglądając się poruszonej kobiecie, która gorączkowo pocierała o siebie dłonie.
- Dzwonili ludzie od tego zespołu, podobno mieli jakąś stłuczkę i nie dojadą – wyjaśniła pospiesznie, a jej zatroskany wzrok spoczął na milczącej przez dłuższą chwilę blondynce. Na krótki moment wstrzymała oddech, otwierając szerzej oczy. Potrząsnęła w końcu dość raptownie głową, a kilka kosmyków wysunęło się z niedbale przewiązanej gumki.
- To jest jakiś żart, prawda?
- Nie, Arielko, to nie żart.
- I co teraz? - Jej retoryczne pytanie spotkało się z wzruszeniem ramion pani Stevens.
- Puścimy muzykę z komputera? - zasugerowała jakby trochę bojaźliwie, obawiając się gwałtownej reakcji dziewczyny na tę propozycję. Jej wątpliwości nie były bezpodstawne, bo Ariel nadęła policzki, które momentalnie poczerwieniały ze złości. Nie po to tak bardzo się starała, aby teraz cały jej wysiłek zastąpił głupi odtwarzacz. Resztkami sił powstrzymała jednak wybuch wściekłości. Wzięła głębszy oddech, zamykając na chwilę oczy. Policzyła do dziesięciu i ponownie zerknęła w kierunku zatłoczonej sali. Gdy w gwarnym tłumie mignęła jasna czupryna, przyszła jej do głowy pewna myśl.
- Zaraz wracam!
Dość nieporadnie kuśtykając przez całą scenę, zeszła po niewysokich drewnianych schodkach, zatrzymując się na parkiecie. Nie bez problemów wspięła się na palcach, próbując namierzyć Hemmingsa. Sama wizja proszenia go o jakąkolwiek przysługę sprawiała, że odczuwała w żołądku niemiły ucisk. Była jednak zbyt zdesperowana, by przejmować się własną dumą, którą mimo wszystko musiała w tamtej chwili schować głęboko do kieszeni. W swoim niepasującym do całej reszty stroju musiała się niezwykle wyróżniać na tle pozostałych uczniów, licząc się z krzywymi spojrzenia, ale była do tego już przyzwyczajona. Rzuciła krótkie spojrzenie kuli, na której cały ten czas usilnie się wspierała. Jej mała ułomność uodporniła ją przez ostatnie lata na wszelkie przejawy dyskryminacji. Ignorowała ciekawskie, pełne litości, a czasem nawet odrazy spojrzenia. Gdy wreszcie przepchała się przez rozbawione grupki i znalazła się na wprost odwróconego do niej plecami blondyna, odetchnęła ciężko, poprawiając szelkę spodni. Odgarnęła włosy z czoła, pocierając delikatnie czubek nosa kciukiem. Uniosła niepewnie rękę i delikatnie dotknęła wskazującym palcem jego ramienia. Luke niechętnie odwrócił się, spoglądając na nią z góry. Zmierzył ją obojętnym wzrokiem, marszcząc lekko czoło.
- Zgubiłaś się? Datki dla biednych rozdają w kościele po drugiej stronie ulicy.
- Musisz mi pomóc – odparła, nie reagując na wcześniejszą zaczepkę. Dokładnie w tej samej chwili zza chłopaka wyłoniła się jakaś ciemnowłosa dziewczyna, która momentalnie uczepiła się jego ramienia. Ariel otaksowała ją chyba nieco zbyt osądzającym spojrzeniem, ale jej skąpy strój zmuszał do takiej reakcji. Szybko przeniosła wzrok na chłopaka, który starał się najprawdopodobniej uwolnić spod jej zaborczego dotyku, ale była zbyt natarczywa w swoich poczynaniach, by tak po prostu mógł się jej pozbyć.
- Kaleka potrzebuje twojej pomocy, no koń by się uśmiał – powiedziała piskliwym głosem, przybliżając się do niego jeszcze bardziej.
- Dlaczego w takim razie jeszcze się nie śmiejesz? - zapytała przekornie, spoglądając z uwagą na brunetkę. Ta obruszyła się, szukając desperackiej pomocy u Luke'a, który zdawał się tłumić w sobie wybuch śmiechu.
- Czy ta pokraka właśnie mnie obraziła?! - zagrzmiała złowrogo, wreszcie odrywając się od blondyna, by nerwowo zacząć wymachiwać rękami. On z politowaniem popatrzył na nią, kompletnie ignorując atak jej furii.
- Spokojnie, złość piękności szkodzi – odezwała się ponownie Ariel, po czym na moment zamilkła, pocierając kciukiem brodę w geście udawanego zamyślenia. - A nie, czekaj, tobie to i tak nie grozi.
Tym razem Hemmings już nie wytrzymał i głośno się roześmiał, ale gdy tylko jego rozbawione spojrzenie napotkało pusty wzrok blondynki, momentalnie się opanował. Jego towarzyszka fuknęła urażona i bez słowa uniosła dumnie głowę, odchodząc od nich w pośpiechu.
- Jesteś wredna – przyznał z powagą, choć nadal z trudem hamował uśmiech.
- Dziękuję, ale nie przyszłam tutaj, abyś mi prawił komplementy – odparła, podnosząc nieco głos, kiedy gwar zdecydowanie przybierał na sile. - Mam sprawę.
- Na dzisiejszy wieczór i noc mam już towarzystwo, więc musisz sobie poszukać kogoś innego – wyznał z krótkim wzruszeniem ramion, wprawiając dziewczynę w chwilową konsternację. Ze zmrużonymi powiekami wpatrywała się w niego zaciekle, dopiero po chwili uświadamiając sobie o czym mówił. Westchnęła przeciągle.
- Nie o to chodzi! - zaoponowała, nerwowo kręcąc głową. - Ten twój śmieszny zespolik musi dzisiaj zagrać na tej scenie – objaśniła mu z sugestywnym skinieniem w kierunku oświetlonego podwyższenia parę metrów dalej. Luke podążył za jej spojrzeniem, po czym znowu zwrócił się w stronę dziewczyny, wpadając w histeryczny śmiech.
- Chyba kpisz.
- Słuchaj no, Hemmings – zaczęła zezłoszczona i chwyciła jego krawat, z całej siły przyciągając go do siebie. Musiał się nieco zniżyć, by dorównać jej poziomowi. Pełnym wściekłości spojrzeniem wpatrywała się w niego, dając do zrozumienia, że nie była w nastroju do żartowania. - Albo zgarniesz tych swoich przygłupich koleżków i zagracie parę piosenek, albo ktoś czystym przypadkiem może się dowiedzieć, skąd ta wspaniała sportowa forma u ciebie – syknęła mu prosto w twarz, dostrzegając jak momentalnie pobladł, a wcześniejszy chytry, wręcz triumfujący uśmieszek znikał z ust.
- Nie zrobisz tego – jęknął, starając się ukryć fakt, że jej słowa zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie. Ariel odsunęła go od siebie, z obojętną miną wygładzając fałdki na jego białej koszuli. Wykrzywiła wargi, siląc się na udawany uśmiech.
- Chcesz się przekonać? - zapytała dumna ze swojego małego szantażu, a on jedynie sapnął bezgłośnie, wyrywając krawat z jej dłoni. Przeczesał palcami włosy i wyprostował się, oblizując koniuszkiem języka usta.
- Jeszcze tego pożałujesz! - warknął, nachylając się nad nią. Poczuła zapach jego mocnych perfum, wymieszany z prawie niewyczuwalną wonią alkoholu.
- Świetnie – mruknęła.
- Świetnie.
- Cały sprzęt jest w klasie muzycznej! - zawołała za nim przesłodzonym do granic możliwości głosem, gdy wściekły odwrócił się, krocząc w stronę wyjścia z sali. W drzwiach zerknął przez ramię, posyłając jej przepełnione nienawiścią spojrzenie, ale ona poruszyła jedynie brwiami i pomachała mu, trzepocząc zalotnie rzęsami. Gdy gwałtownie szarpnął klamką, znikając jej z oczu, wiedziała, że znowu mogła dopisać mały punkcik na swoje konto.

#

Wsparta na kuli, stanęła na środku opustoszałej już sali, wpatrując się w pozornej ciszy w wciąż rozświetloną scenę. Z głośników wydobywała się cicha muzyka. Migoczące promyki światła tworzyły na podłodze barwne punkciki, gdy wisząca nad jej głową srebrna kula obracała się nieustannie. Westchnęła cicho, kopiąc nogą jeden z balonów, których cała masa zalewała parkiet. Chwyciła jeden w dłoń i delikatnie odbiła go, by na niedługi moment wzbił się w powietrze.
- Znalazłem! - krzyknął ktoś za jej plecami, zaraz po tym jak błogą ciszę przerwało donośne trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Bardzo powoli odwróciła się za siebie, ku swojemu zaskoczeniu dostrzegając przedzierającego się między balonami chłopaka. W ręce trzymał butelkę whisky. - Oh, Keller! - mruknął niewyraźnie, trochę bełkotliwie. Ariel zmrużyła lekko powieki, obserwując jak chwiejnym krokiem podążał w jej stronę, co jakiś czas głupio się śmiejąc. Gdy wreszcie stanął u jej boku, dostrzegła to jakby zamglone, odurzone spojrzenie jasnych oczu i pełen cynizmu uśmiech, wykrzywiający jego usta. Wcześniej nie zauważyła, że policzki pokryte miał niewielkim zarostem. Poluzowany krawat i rozpięte górne guziki pomiętej białej koszuli dopełniały wyłącznie ten obraz nędzy i rozpaczy. - To niezwykłe, co można znaleźć w szafkach nauczycieli – dodał chwilę później, unosząc opróżnione do połowy szklane naczynko.
- Jesteś znowu pijany – oznajmiła ze znudzeniem.
- Ja? - zdziwił się, unosząc brwi. - Nie jestem! - zapewnił, ale ona przewróciła tylko oczami, ani przez chwilę nie próbując uwierzyć w jego słowa.
- Co ty tu robisz, Hemmings? Impreza dawno skończona.
- Szukam moich przyjaciół z zespołu, mieli gdzieś tutaj na mnie czekać – wyjaśnił takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Była zbyt zmęczona, aby tłumaczyć mu, że wszyscy już dawno smacznie spali w swoich łóżkach, a on najwyraźniej zagubił się w poszukiwaniach kolejnego trunku, tracąc jakiekolwiek poczucie czasu. Nagle czknął i znowu się zachwiał. Gdy zaczął się śmiać z własnej nieporadności, dziewczyna potrząsnęła bez przekonania głową i postanowiła go ominąć, chcąc opuścić jak najprędzej to miejsce. Nie zdążyła się jednak oddalić, bo momentalnie poczuła uścisk na nadgarstku, by ułamek sekundy później znaleźć się w ramionach chłopaka.
- Puść mnie – poprosiła wyjątkowo spokojnie, spoglądając na palce zaciskające się coraz mocniej wokół jej ręki. Zadarła w końcu głowę, bo spojrzeć na niego, ale on nadal uśmiechał się w ten niezwykle denerwujący sposób, który przyprawiał ją o kolejną falę wściekłości. Chciała się uwolnić, ale był zdecydowanie za silny, nawet w momencie, gdy nie do końca panował nad swoim ciałem. Przyciągnął ją mocniej do siebie, szczelnie zamykając w uścisku silnych ramion.
- Dlaczego taka jesteś? - zapytał niespodziewanie, zsuwając dłoń w dół jej pleców. Odruchowo przymknęła oczy, skręcając lekko głowę, gdy odór alkoholu owiał jej twarz. Nie miała ochoty, by toczyć z nim jakiekolwiek dyskusje, ale kiedy zdała sobie sprawę, że była zupełnie bezsilna wobec jego naporu, poddała się.
- Jaka?
- No taka, taka, taka… - Nie potrafił odnaleźć odpowiednich słów, nieporadnie starając się wymyślić jakieś odpowiednie określenie.
- Jasne, wiele mi to wyjaśniło, dzięki za tak wyczerpującą odpowiedź – zakpiła, opuszczając obie ręce. On jednak nadal kurczowo przytrzymywał ją i choć próbowała się wyswobodzić, ani na moment nie poluzował uścisku.
- Powinnaś mi podziękować, że uratowałem twój tyłek dzisiejszego wieczoru, Keller – stwierdził w końcu, zmieniając temat. Ariel parsknęła ironicznie, spoglądając w górę pełnym udawanego rozrzewnienia wzrokiem.
- Nie bądź śmieszny.
- Byliśmy niesamowicie, no przyznaj to! - nalegał, aby się z nim zgodziła. Ona jednak tylko wywróciła obojętnie oczami, ani przez chwilę nie zamierzając przyznawać mu racji. - Ludzie oszaleli na naszym punkcie! - kontynuował z niezwykłą ekscytacją, ale dziewczyna nie była aż tak skora, by podzielać jego entuzjazm.
- Mógłbyś mnie już puścić? - przerwała mu, gdy właśnie lawirował w odległych zakątkach swojej wyobraźni, bez krzty skromności wychwalając swój występ. I być może miał rację, być może cała ta kradzież Caluma była dobrą rzeczą, być może razem naprawdę grali nieprzeciętnie, ale nie zmieniało to faktu, że nie mogła się do tego przyznać, zwłaszcza przed nim. Sprowadzony gwałtownie na ziemię, obdarował ją oziębłym spojrzeniem i wreszcie rozluźnił ramiona, pozwalając jej odsunąć się od siebie. Rzuciła mu ostatnie niepewne spojrzenie, po czym poprawiła kulę i szurając nogami po parkiecie, ruszyła w stronę wyjścia.
- Hej, Keller!
Przystanęła, ale nie obejrzała się za siebie. Usłyszała po chwili ocierające się o siebie balony i odgłos jego kroków, który zdawał się być coraz bliższy. Zagryzła wargi, wzdychając z trudem.
- Co?
- Skąd wiedziałaś, że to amfetamina? - zapytał niezwykle trzeźwo, sprawiając, że odwróciła się do niego. Niezdradzającym żadnych emocji wzrokiem prześledziła jego zatroskaną twarz, nigdy wcześniej nie widząc go w takim stanie.
- Rozszerzone źrenice, szybki oddech, silne pobudzenie, niepokój, bóle głowy...
- Nie o to pytam – przerwał raptownie jej wyliczanie. Ariel wstrzymała oddech, otwierając szerzej oczy. Musiał się zorientować, że czegoś mu nie mówiła, choć za wszelką cenę próbowała to przed nim ukryć. - Pytam, skąd akurat ty to wiedziałaś.
- Słuchałam uważnie na lekcjach biologi – odpowiedziała chyba nieco zbyt obojętnym tonem, który miał zamaskować to krótkie drżenie i niepokój. Oblizała usta, robiąc niewielki krok w tył.
- Jasssssne – stwierdził cynicznie.
- Tak jakby nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat.
- Dlatego mówiłaś, że jesteśmy podobni, prawda? - zauważył rezolutnie, a ona poczuła, że zaczynało jej się robić duszno. Nienawidziła takich chwil.
- Do niezobaczenia, Hemmings – rzuciła krótkie pożegnanie i tchórzliwie uciekła, unikając konfrontacji. Dopiero po tym, jak wyszła na świeże powietrze, a racjonalne myślenie wyzbyte z wszelkich emocji wróciło, zdała sobie sprawę, że takim zachowaniem jedynie potwierdziła jego słowa.
Z wściekłością zatrzasnęła za sobą drzwi pickupa, uderzając dłońmi o kierownicę.



października 11, 2014

#trzynaście. nienawidzę, gdy masz rację.


- Ariella Keller?
Znudzony głos nauczycielki chemii kolejny raz rozległ się po klasie, ale tym razem nie padło żadne potwierdzenie obecności. Głucha cisza na niedługi moment zapanowała w dusznym, wypełnionym chemicznym zapachem pomieszczeniu.
- Keller? - powtórzyła nieco ostrzej, rzucając krótkie, zdziwione spojrzenie w kierunku ławki, w której zwykle siedziała dziewczyna. Wzruszyła jedynie ramionami i kolejny raz wbiła wzrok w listę uczniów, wertując kolejne nazwiska.
Luke mimowolnie zerknął przez ramię w kierunku ostatniego, pustego miejsca pod przeciwległą ścianą. Dopiero w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że praktycznie cały tydzień nie widział jej w szkole. Cały wolny czas poświęcał na trening przed nadchodzącym meczem, kompletnie nie zauważając jej nieobecności. Nie była mu potrzebna, więc kiedy przez kolejne dni nie pojawiała się na lekcjach, zupełnie nie zwróciło to jego uwagi. Wciąż wpatrywał się w niezajęte krzesełko, zastanawiając się nad powodem jej absencji. Zawsze wydawało mu się, że była typowym prymusem, który nie opuszczał bez powodu szkoły. Wiedział jednak, że to nie była jego sprawa i tak naprawdę nie obchodziło go, co się z nią działo do czasu, aż była mu niezbędna.
- Ej, gdzie twoja łamaga? - zapytał po cichu siedzącego przed nim Caluma, który pochylony nad probówkami, próbował nadążać za poleceniami nauczycielki. Aż podskoczył na krzesełku, kiedy tylko usłyszał nad ramieniem głos blondyna. Potrącił dłonią jedno z szklanych naczynek, a jego zawartość połączyła się z przezroczystą cieczą w stojącym obok pojemniku. Początkowo nic nie zapowiadało kłopotów, ale kiedy chwilę później nad stolikiem chłopaka zaczął unosić się szary dym, a pomieszczenie wypełniło się duszącą wonią, wszyscy zaniemówili z wrażenia, wpatrując się w przerażonego bruneta. Substancja zawrzała, buzując niebezpiecznie. Biała piana wydostała się poza brzeg, spływając na blat stolika. Luke z niepokojem wpatrywał się w kipiącą mieszaninę, po czym wpadł w dziki śmiech. Nieporadność i wymalowane na twarzy zagubienie Caluma sprawiało, że jego rozbawienie z każdą kolejną sekundą zwiększało się.
- Panie Hood! - wrzasnęła w popłochu nauczycielka, podbiegając do okna, by otworzyć je na pełną szerokość. - Widzimy się w poniedziałek po lekcjach!
- Ale to nie moja wina – jęknął bliski płaczu chłopak. - To on! - wskazał na Luke'a, robiąc żałosną minę i mocno zacisnął drżące ze strachu usta. Blondyn nagle przestał się śmiać i pełnym niezrozumienia wzorkiem spojrzał na niego.
- Pan Hemmings w takim razie również dołączy do nas – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem kobieta, rozchylając kolejne okna. Po pomieszczeniu rozległ się nieśmiały pomruk i kilka gwizdów, ale wystarczyło jej jedno spojrzenie, by cała klasa jak na zawołanie pogrążyła się w idealnej ciszy. Nikt nie odważył się by podnieść głowę.
- Co?! - krzyknął podenerwowany Luke, patrząc to na Caluma, to na nauczycielkę. - Przecież to nie ja! Nic nie poradzę na to, że on jest kompletnym idiotą, w dodatku niepełnosprawnym.
- Poniedziałek. Po zajęciach – wyjaśniła raz jeszcze, ale nawet nie raczyła na niego zerknąć, skupiając się na wywietrzeniu klasy. Hemmings z szeroko otwartymi ustami wpatrywał się w zgarbionego kolegę z drużyny, w ostatniej chwili hamując słowo, które miało podsumować to, co właśnie się wydarzyło. Chwycił go za rękaw koszuli i przyciągnął do siebie.
- Masz przesrane, Hood! - warknął tak cicho, by nikt inny go nie usłyszał. Calum zadrżał, kuląc się jeszcze mocniej. Nerwowo przełknął ślinę, opuszczając zawstydzony głowę.
- Panie Hemmings, mam nadzieję, że właśnie ustalacie podział obowiązków, które czekają was przy przygotowywaniu jesiennego balu – pani Stevens zwróciła się kolejny raz do nich, dostrzegając najwyraźniej to krótkie spięcie. Luke wykrzywił usta w sztucznym uśmieszku, poklepując z udawaną przyjaźnią ramię Hooda. Kiedy kobieta tylko się odwróciła, ponownie szarpnął Caluma, zaciskając z całej siły palce na jego barku.
- Zabiję cię! - syknął, po czym odepchnął go tak silnie, że chłopak zakołysał się na krześle, w ostatniej chwili podpierając się o stolik, by nie upaść na ziemię.

#

- Czy my już kiedyś ze sobą nie spaliśmy?
Głęboki, lekko zachrypnięty i jakby nie do końca naturalny głos rozbrzmiał nad jej uchem, gdy w pełnym skupieniu przeglądała notatki, które wcześniej przygotowała. Cały dzień z wielkim zaangażowaniem i poświęceniem pracowała w szkolnej auli nad przygotowaniem dekoracji na pierwszy tegoroczny bal, który miał odbyć się w najbliższy weekend. Zadrżała delikatnie, czując ciepły oddech na szyi i znajomy zapach męskich perfum. Swoją apatyczną postawą próbowała zatuszować to, że ją przestraszył. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i wzdychając obojętnie, odwróciła się za siebie. Przewróciła beznamiętnie oczami, posyłając mu krótkie, oziębłe spojrzenie i wróciła do listy zadań, którą ściskała niespokojnie w dłoni. Nadal czuła jego obecność, mimo iż starała się go kompletnie ignorować. Zerknęła raz jeszcze przez ramię, napotykając złośliwe spojrzenie blondyna.
- Nie przypominam sobie, więc albo musiałeś być wyjątkowo kiepski, albo próbujesz mnie w jakiś strasznie słaby sposób poderwać.
Luke zaśmiał się, wsuwając ręce do kieszeni i zrobił niewielki krok, by stanąć obok niej. Wykrzywił lekko stopy, bujając się w miejscu. Pani Stevens, odpowiedzialna za przygotowanie tego wszystkiego mogła przypadkiem wspomnieć jej o tym, że razem z Calumem mieli odbyć tutaj swoją karę, ale do tego momentu była pewna, że były to jedynie żarty, albo jakieś totalne nieporozumienie. Jednak rzeczywistość okazała się być okrutna, stawiając go ponownie na jej drodze.
- Tamtej nocy w domku na plaży mówiłaś, że to lubisz – przypomniał, ale kiedy zadarła głowę by na niego spojrzeć, udawał, że był zafascynowany powstającą przed nimi dekoracją sceny. Miał najwyraźniej poczucie, że udało mu się ją onieśmielić, wracając wspomnieniami do tych wstydliwych chwil. Ariel prychnęła.
- Nie mam czasu, aby lubić cokolwiek związanego z tobą. W dziesięciopunktowej skali lądujesz gdzieś w okolicach szóstki – wyznała obojętnie, wzruszając lekko ramionami. - W dodatku ta szóstka jest wyjątkowo naciągana. I tak, ostatnie słowo zostało użyte nieprzypadkowo – dodała, sama będąc zaskoczona swoim niebywałym poczuciem humoru. Musiała jednak powstrzymać cisnący się na usta uśmiech. Nie potrzebowała nawet na niego patrzeć, aby doskonale wiedzieć, że osiągnęła przewagę, bo nie wiedział, jak mógł jej odpowiedzieć, aby wyjść z tego z uniesioną głową.
- Zabawne – mruknął zmieszany, nie do końca wiedząc, jak zareagować na jej słowa. - Gdzie byłaś cały poprzedni tydzień?
- Tęskniłeś? - zapytała złośliwie, poruszając sugestywnie brwiami. Luke zaśmiał się głośno, jakby powiedziała najlepszy żart, który usłyszał w życiu. Było jednak w tym śmiechu coś podejrzanego, czego nie potrafiła rozszyfrować. - Swoją drogą, jestem pełna podziwu, że pamiętasz – przyznała moment później, gdy niespokojnie poruszył się, starając się ukryć zakłopotanie. Momentalnie spojrzał na nią z góry, marszcząc czoło.
- Nie rozumiem.
- To nie nowość – stwierdziła chłodno, wzdychając ciężko. Pokręciła głową, próbując skupić się na kolejnych punktach na harmonogramie. Była jednak świadoma tego, że nadal na nią patrzył, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Opuściła z bezradnością ręce i zerknęła na niego niechętnie. - Zwykle jesteś pijany, albo na prochach.
- Nigdy nie byłem na pr... - zaczął się raptownie tłumaczyć, ale Ariel z pobłażaniem pokiwała tylko głową, przerywając mu od razu.
- Proszę cię – powiedziała z kpiną. - Amfetamina?
- O czym ty, kurwa, mówisz? - zapytał z rosnącą wściekłością, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Z niezwykłą satysfakcją obserwowała jak przerażenie przejmowało nad nim kontrolę, gdy rozbieganym wzrokiem przyglądał się jej. Odetchnęła głęboko i ułożyła dłoń na jego ramieniu.
- Po prostu uważaj, dość łatwo od tego świństwa się uzależnić. I uwierz mi, wiem co mówię – wyznała z całkowitą, lekko przerażającą powagą. Luke wydawał się być kompletnie zaskoczony tym co właśnie od niej usłyszał, ale wiedziała, że miała rację. Jego potwierdzenie nie było jej potrzebne.
- Całkiem cię popieprzyło, Keller! Coś ci się w głowie poprzestawiało! - warknął, wymachując impulsywnie rękami, gdy go ominęła. Zatrzymała się i uśmiechnęła pod nosem. Przeczesała palcami włosy i odwróciła się do niego.
- Dlaczego w takim razie aż tak się zdenerwowałeś? - zapytała przebiegle, a on chciał coś odpowiedzieć, ale nie znalazł żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Ariel wykrzywiła usta w geście, który mógł przypominać czuły uśmiech, ale zdecydowanie nie był uśmiechem. - Wbrew pozorom, Hemmings, jesteśmy do siebie bardzo podobni.
- Nie jesteśmy podobni! - zaprzeczył momentalnie urażony, zaciskając z wściekłości pięści. Wyraźnie wytrąciła go z równowagi. - Ja nie jestem jakąś pieprzoną kaleką!
- Powiedz mi coś, czego nie wiem – westchnęła przeciągle. - Musisz wymyślić coś bardziej wyszukanego, aby przynajmniej spróbować mnie obrazić – podpowiedziała mu, rozkładając ręce w geście totalnego zobojętnienia na jego docinki. To chyba jeszcze bardziej go zdenerwowało. Jego twarz poczerwieniała, a dziewczyna bez trudu dostrzegła podrygujące niespokojnie mięśnie.
- Nienawidzę cię – syknął pełnym jadu głosem, ale to ponownie spotkało się wyłącznie z jej rozbawieniem. Widziała, że oziębłość była najlepszą bronią na jego ataki, dlatego bez żadnych skrupułów postanowiła brnąć tą ścieżką dalej.
- Wiesz, to niesamowite, bo znowu jesteśmy zgodni. Ja ciebie również nienawidzę.
Dłuższą chwilę stali naprzeciw siebie, mierząc się nienawistnymi spojrzeniami, a żadne z nich nie chciało jako pierwsze przerwać tej pozbawionej sensu wojny, jednocześnie przyznając się do porażki. Dopiero gdy w auli rozległ się przeraźliwy pisk wymieszany z potężnym hukiem i odgłosem tłukącego się szkła, równocześnie spojrzeli w stronę sceny. Misternie budowana przez cały dzień scenografia posypała się jak klocki domino, a spomiędzy zniszczonych fragmentów wyłoniła się nagle głowa Caluma, który z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy wydostał się spod sterty kartonów.
- Nic mi nie jest, nic mi nie jest – oznajmił pospiesznie, pocierając dłonią umazaną farbą twarz. Ariel przymknęła tylko oczy, nie do końca wierząc w to, co przed momentem się stało. Cała dotychczasowa wściekłość ukierunkowana na Luke'a momentalnie znalazła nowy cel. Wcisnęła rękę w kulę i pokuśtykała do przyjaciela, nie będąc pewną, czy zdoła zapanować nad chęcią uduszenia go gołymi rękami.

#

Od kilkunastu długich minut okupował szkolny murek, nerwowo wyczekując na to, aż wejściowe drzwi wreszcie się otworzą i wyjdzie z nich Ariel. Jak na złość postanowiła, chyba nie do końca świadomie, wystawić jego cierpliwość kolejny raz na wielką próbę. Uruchomił nawet jakąś pozbawiona sensu grę, by zająć czas, ale ten ciągnął się w nieskończoność. Gdy tylko coś zaskrzypiało, momentalnie uniósł głowę, dostrzegając w wejściu blondynkę w towarzystwie dwóch innych dziewczyn. Nie był pewny czy od razu go dostrzegła, bo nawet nie popatrzyła w jego stronę, żarliwie dyskutując z koleżankami. Kiedy ich rozmowa przedłużała się, nabrał przekonania o tym, że zdawała sobie sprawę z jego obecności. Chwilę później pożegnała się z nimi i przerzucając torbę przez ramię, niemrawo zeszła ze schodów. Celowo go ignorowała, dzielnie krocząc przed siebie. Podniósł się i sugestywnie pochrząkując, ruszył za nią. Nie zareagowała. Kilka kroków później był już przy jej boku, ale ona nadal postanowiła nie zwracać na niego żadnej uwagi. W idealnej ciszy doszli do jej samochodu, ale gdy tylko sięgała do klamki, zastąpił jej drogę.
- To nie tak jak myślisz – powiedział, krzyżując ręce na piersiach. Wpatrywał się w nią uważnie, ale ona westchnęła tylko głęboko, kręcąc głową.
- Nie obchodzi mnie to, naprawdę – odparła beznamiętnie, opuszczając zmęczona ramiona. Próbowała go ominąć, by dostać się do auta, ale sprytnie kolejny raz uniemożliwił jej to.
- Nie jestem żadnym ćpunem, nie wiem co ty sobie w tej swojej chorej główce ubzdurałaś – bronił się, niespokojnie wymachując dłonią. Ariel z znużeniem spojrzała na niego, opierając się o sąsiedni samochód. Zamknęła oczy, ocierając dłonią twarz.
- Nie wiem co pozwoliło ci myśleć, że interesuje mnie twoje życie – mruknęła wyczerpana, sięgając do torby po butelkę wody. Wzięła spory łyk i pozbawionym emocji wzrokiem zlustrowała jego sylwetkę. Jej obojętność drażniła go tak bardzo, że z trudem opanował kolejny wybuch złości.
- Po prostu nie chcę, abyś rozpowiadała takie głupoty o mnie, bo są nieprawdziwe – wytłumaczył, nadal nerwowo wyginając palce. Ariel wyprostowała się i zbliżyła się do niego. Poprawiła kołnierz jego flanelowej koszuli i delikatnie poklepała po ramieniu.
- Zrozum, że nie zamierzam o tym nikomu mówić – obiecała, ale on nie był przekonany, czy powinien jej wierzyć. - A wiesz dlaczego? - zapytała, a on pokręcił tylko przecząco głową. Kącik jej ust drgnął, gdy na niego spojrzała. - Bo mam cię gdzieś. Tak samo jak wszystko to, co robisz ze swoim życiem.
Wzruszyła obojętnie ramionami i wykorzystując jego chwilowe zaskoczenie, wyminęła go, po czym wsiadła do pickupa, zatrzaskując za sobą drzwi, zanim Luke zdążył cokolwiek powiedzieć. Silnik zawarczał, gdy przekręciła kluczyk w stacyjce i wycofała pojazd z parkingu. Patrzył jak odjeżdżała, nie racząc nawet na niego spojrzeć. Z wściekłością kopnął leżący obok kamyk, który potoczył się gwałtownie po asfaltowej powierzchni. Zaklął głośno, machając ręką w powietrzu. I nie mógł przyznać nawet przed samym sobą, że jej słowa zrobiły na nim jakieś wrażenie.
- Jak ja jej nienawidzę – powiedział cicho, wpatrując się w znikający tył samochodu.