niedziela

#siedem. nienawidzę, gdy osiągasz przewagę.


Świeże, wczesnojesienne powietrze wpadało do środka przez uchylone okno. Ariel z podenerwowaniem spojrzała na wiszący na ścianie zegar, przez niedługą chwilę wpatrując się w leniwie przeskakujący sekundnik. Zacisnęła mocniej usta, próbując ukryć swoją wściekłość. Calum miał pojawić się dokładnie siedemnaście minut temu, a wciąż go nie było. Telefon również nie odpowiadał. Westchnęła ociężale, związując włosy w wysokiego koka. Lekko pochyliła się nad fortepianem, a palce lewej dłoni zgrabnie zaczęły przesuwać się po czarno-białych klawiszach, roznosząc po opustoszałej klasie delikatną melodię. Zdmuchnęła opadającą na oczy grzywkę, podpierając głowę na wolnej ręce. Jej spokojny, mocny głos odbijał się od pustych ścian, niosąc echem po pomieszczeniu. Nagle drzwi klasy otworzyły się gwałtownie, a szklane skrzydło okna z hukiem rozszczelniło się. Przez pomieszczenie przemknął potężny podmuch, a kilka zapisanych nutami kartek wzbiło się w górę. Ariel odruchowo próbowała je zatrzymać, ale na niewiele się to zdało. Szum wiatru w pewnym momencie ustał, zastąpiony szemranymi szeptami. Niespiesznie uniosła głowę, zbierając z podłogi resztę pogniecionych stron zeszytu. Kiedy tylko dostrzegła tę nonszalancką sylwetkę blondyna, przekręconą czerwoną czapkę, ręce w kieszeniach dresowych spodni i futerał gitary przewieszony przez ramię, zaklęła pod nosem, nieświadomie zgniatając jeszcze mocniej papier w drżących ze złości dłoniach. Lodowate, błękitne spojrzenie chłopaka spoczęło na niej, a on z niewzruszoną miną obserwował każdy jej najmniejszy ruch. Zmrużyła mocniej powieki, gdy dostrzegła za jego plecami tak dobrze znaną jej czuprynę czarnych włosów.
- Wreszcie jesteś! - powiedziała z westchnieniem ulgi, siadając ponownie przy fortepianie i zaczęła układać na wcześniejsze miejsce zapiski z nutami.
- Ja się w ogóle nie cieszę, że cię tutaj widzę, Keller – odparł z przekąsem Luke, a ona aż drgnęła z wściekłości, słysząc z jakim lekceważeniem wypowiadał jej nazwisko, specjalnie kładąc na nie nacisk.
- Nie mówiłam do ciebie, kretynie – burknęła nieprzyjaźnie, resztkami silnej woli walcząc z chęcią uderzenia go. Nawet się nie odwróciła, by na niego spojrzeć. - Calum, spóźniłeś się! - dodała chwilę później.
- Nie sądzę, jest idealnie na czas.
Znowu ten sam irytujący głos rozbrzmiał za jej plecami. Zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech, starając się go zignorować. W myślach policzyła do dziesięciu.
- Calum – zaczęła nad wyraz uprzejmym tonem, siląc się na przebłysk uśmiechu na ustach. Okręciła się na stołku i z cichym westchnieniem ułożyła obie ręce na kolanach. - Musimy jeszcze sporo przećwiczyć, więc zostaw już tę bandę idiotów. W zasadzie to po co ich tutaj przyprowadziłeś? - zapytała z niesmakiem, pełnym pogardy wzrokiem lustrując stojącą przed nią trójkę chłopaków. Hood nadal z nieznanych jej przyczyn czaił się za plecami blondyna.
- Słyszałeś? - Ashton szturchnął Hemmingsa w ramię, wskazując palcem na Ariel. - Kaleka nazwała nas idiotami, psh! – zawył ze śmiechu, ale Luke popatrzył na niego litościwie, wykrzywiając usta.
- W twoim przypadku się nie pomyliła – odparł złośliwie, odpychając od siebie przyjaciela. Irwin momentalnie spochmurniał, a ten rozbawiony uśmieszek prawie od raz spełzł z jego roześmianej twarzy. Zrobił wyjątkowo głupią minę, kręcąc głową, na co Luke wzniósł wysoko oczy, opuszczając bezradnie ręce.
- Czy ja naprawdę jestem idiotą? - zapytał ze zdezorientowanym wyrazem twarzy, nachylając się w stronę Michaela za plecami Luke'a, ale ten beznamiętnie wzruszył ramionami. Ashton podrapał się po głowie, szepcząc coś do siebie pod nosem, jakby starał się właśnie przeanalizować bardzo skomplikowaną zagadkę.
- Super, świetnie, wspaniale – Ariel nagle klasnęła w dłonie, podnosząc się z krzesełka, gdy skończyli tę porywającą wymianę zdań między sobą. - A teraz z łaski swojej możecie opuścić to pomieszczenie, gdyż nie jesteście tutaj zbyt mile widziani – przyznała z pełną szczerością i pochwyciła swoją kulę, kuśtykając w stronę chowającego się Caluma. Ominęła Luke'a, potrącając go celowo ramieniem i zacisnęła palce na koszulce Hooda, wyciągając go przed szereg.
- Ale ja nie mogę – wyjęczał przerażony, robiąc krok w tył. Opuścił speszony wzrok, okręcając spód tshirtu wokół palca. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, nie do końca rozumiejąc jego słowa.
- Czego nie możesz? - zapytała z nieco zmrużonymi oczami, nie spuszczając wzroku z przyjaciela. Mimo jego ciemnej karnacji dostrzegła pąsowe rumieńce na policzkach. Nagle stojący obok Hemmings roześmiał się jadowicie, a ona niespiesznie spojrzała na niego. Z uniesioną brwią przyglądała się jego rozbawionej minie. - A ciebie co tak bawi?
Luke w końcu opanował się, spoglądając przez ramię na przestraszonego chłopaka, który nerwowo przestępował z nogi na nogę. Odetchnął ciężko i popatrzył na blondynkę.
- Calum od dziś dołącza do naszego zespołu – wyjaśnił z perfidnym uśmiechem na ustach.
- OK, ale co w tym takiego śmiesznego? Praktycznie od początku roku szkolnego jest w waszej drużynie.
- Nie, nie – zaprzeczył z jeszcze większym rozbawieniem, jakby właśnie opowiadała dobry dowcip. Tym razem stojący za nim Ash i Mike również się roześmiali. - On dołącza do naszego zespołu – dodał, akcentując ostatnie słowo i poklepując triumfalnie futerał z gitarą. Ariel poczuła, że zrobiło jej się gorąco.
- Trzydzieści sekund do Marsa! - powiedział nagle Ashton, dumnie wypinając pierś, a wszyscy spojrzeli na niego z powątpiewaniem. - No co?
- To nie ta nazwa, idioto – mruknął zażenowany Michael, przewracając oczami, po czym uderzył dłonią w czoło. Irwin zmarszczył z niezadowoleniem brwi i postukując wskazującym palcem po dolnej wardze, znowu się zamyślił, ale tym razem już nikt na niego nie zwracał uwagi. - Pięć sekund lata! - poprawił go Clifford i z dezaprobatą potrząsnął głową.
- Także widzisz, jedynym zbędnym ogniwem jesteś teraz ty, Keller– wyznał spokojnie Luke, posyłając jedno, krótkie spojrzenie w jej stronę. Założył ręce na piersi, poruszając sugestywnie brwiami.
- To jakiś chory żart. Calum w życiu by do was nie dołączył, prawda? - wymusiła na nim udzielenie odpowiedzi, ale chłopak nadal z ogromnym poczuciem winy milczał, starając się nie brać udziału w tej dyskusji. Im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że blondyn tym razem jej nie oszukał.
- Nie przejmuj się tak – Luke ponownie zabrał głos, posyłając jej pogardliwy uśmieszek. - Teraz przynajmniej będzie w zespole o męskiej nazwie, a nie jakieś małe koniki morskie, czy inne tego typu.
Dziewczyna spojrzała z niedowierzaniem na Caluma, nie mogąc uwierzyć, że był zdolny do wyjawienia mu wszystkich tajemnic. Poczuła narastającą gulę w gardle, nie mogąc zapanować nad drżeniem warg.
- Ariel … - Hood zaczął trzęsącym się ze strachu i niepewności głosem, ale ona już go nie słuchała. Krótkim ruchem ręki uciszyła go i bez słowa minęła wszystkich, opuszczając klasę z niemałym trzaśnięciem drzwi. Prawie wybiegła na zewnątrz, potykając się o niewielki próg. - Ariel poczekaj!
Zatrzymała się i nabrała powietrze w płuca, gdy błagalny głos Calum nadal odbijał się pulsującym dudnieniem w jej głowie. Oddychała z niemałym trudem, wciąż nie mogąc pogodzić się z tym, co przed chwilą się wydarzyło. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, a każdy najmniejszy mięsień jej twarz drgał, gdy wściekle zaciskała zęby. Dłuższą chwilę dzielnie wpatrywała się w jego smutne oczy, ale rozdrażnienie kompletnie przejęło nad nią kontrolę.
- Wiesz co? Ja nawet nie jestem zła, po prostu w całym moim życiu nikt mnie nigdy tak nie zawiódł.
- Ale Ar …
- Przestań! - przerwała mu raptownie. - Daj mi dzisiaj spokój, OK? Nie chcę na ciebie patrzeć, nie chcę cię słuchać, nie mam ochoty z tobą przebywać. Wracaj do swoich nowych przyjaciół.
- Daj mi coś powiedzieć, proszę cię.
- Nie! - krzyknęła i nie poświęcając mu już nawet krótkiego spojrzenia, ruszyła w drugą stronę, a postukiwanie jej kuli odbijało się echem od pustych ścian szkolnego korytarza.
- On postawił mnie pod murem. Nie miałem wyjścia. Twoje marzenie kontra moja cała przyszłość.
Ariel zamarła. Niespokojnie rozchyliła usta, oddychając nierówno. Wsunęła dłonie do kieszeni spodni i obracając się na pięcie, ponownie spojrzała na pogrążonego w nieudawanej rozpaczy chłopaka. Jej pusty, niewyrażający żadnych uczuć wzrok spoczął na jego wyrażające wciąż niemałe przerażenie twarzy.
- Ja nie mam marzeń – wyznała, na co Calum zareagował tylko przeciągłym westchnieniem i wywróceniem oczami. Znał tę gadkę na pamięć. - Ale co to znaczy, że postawił cię pod murem?
Brunet opuścił głowę, spoglądając na pozdzierane czubki trampek. Wykrzywił lekko stopy i ciężko westchnął.

#

- Hej, Hemmings! - zawołała za wychodzącym z sali gimnastycznej chłopakiem, który okrążony był wianuszkiem wpatrzonych w niego dziewcząt. Starała się, aby jej głos brzmiał możliwie jak najbardziej naturalnie, bez cienia emocji. Gdy się zatrzymał, oglądając się przez ramię, ruszyła w jego kierunku. Zaciskała mocno dłoń na kuli, odczuwając delikatne kłucie w nodze przy każdym stawianym kroku. Musiała jednak zignorować ten ból.
- O, syrenka wynurzyła się ze swojego podwodnego świata – oznajmił z kpiną, a grupka adoratorek jak na zawołanie zachichotała w tak irytujący sposób, że Ariel zebrało się na wymioty. Wzięła głębszy oddech, nie zwracając na nie uwagi.
- Od kiedy zadajesz się z tym społecznym marginesem? - zapytała jedna z nich, robiąc maślane oczy do chłopaka.
- Nie zadaję się – odparł i zaśmiał się nerwowo. - To ona ciągle za mną łazi.
- Cofnijmy się lepiej do tyłu, bo ten kompletny brak stylu i klasy może być zaraźliwy – dodała inna i odrzuciła na plecy swoje błyszczące, długie włosy, przy okazji obdarzając blondynkę żałosnym, przepełnionym litością spojrzeniem.
- Polecam cofanie się do przodu, super sprawa – odpowiedziała ze spokojem Ariel i zbliżyła się do niej, na co dziewczyna momentalnie schowała się za pozostałe koleżanki z przerażeniem na pokrytej sporą warstwą makijażu twarzy. Tylko Luke się zaśmiał pod nosem, bo najwyraźniej nikt poza nim nie zrozumiał tej aluzji. Ariel pokręciła bezradnie głową.
- Możecie iść, jakoś sobie z nią poradzę – wyznał po chwili, rozganiając kółko adoracji i uśmiechając się do nich szeroko, podążył wzrokiem za ich znikającymi za rogiem sylwetkami. Wystarczyło jedno jego skinienie, a one posłusznie odmaszerowały, jakby były do tego zaprogramowane. Westchnął z rozmarzeniem i niespiesznie zerknął na stojącą przed nim blondynkę. Uśmiech momentalnie znikł z twarzy, gdy posłał jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Jeśli masz ze mną jakiś problem, to mścij się na mnie, Caluma zostaw w spokoju. Doskonale wiesz, że tylko dzięki grze w tej twojej zakichanej drużynie ma szansę na stypendium, a co za tym idzie na możliwość dalszego studiowania. Wszystko, co posiada, to ta cholerna koszykówka! Bo wyobraź sobie, że nie wszyscy mają bogatego tatusia, który mimo beznadziejnych stopni zapłaci za naukę w college'u – powiedziała stanowczo, wciąż wyjątkowo dobrze panując nad wszelkimi nienawistnymi emocjami, które żywiła do jego osoby. Obiecała sobie, że tym razem zachowa totalny spokój i nie pozwoli mu wyprowadzić się z równowagi. Choć wewnątrz cała drżała. Luke parsknął śmiechem, a ona instynktownie wbiła palce w dłonie, walcząc z falą wściekłości. Nienawidziła tego cynicznego uśmieszku, który pojawiał się na jego twarzy.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, Keller – mruknął z obojętnym wzruszeniem ramion i rozłożył na boki ręce. Posłała mu krótkie spojrzenie, uważnie przyglądając się niewzruszonej twarzy.
- W moim życiu spotkałam kilku prawdziwych idiotów, ale ty bijesz wszystkich na głowę!
- O! Dziękuję! W końcu jestem na samym szczycie twoich list. Cóż za zaszczyt! – odpowiedział piskliwym głosikiem, klaszcząc w dłonie. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak sprawić, aby zaczęła tracić nad sobą kontrolę. Nie mogła jednak uczynić mu tej niebywałej przyjemności. Gdy tylko skończył swoje infantylne przedstawienie, obdarzyła go krzywym spojrzeniem.
- Nienawidzę cię – syknęła z mordem w oczach.
- Świetnie, ja ciebie też – przyznał z obojętnością, która sprawiała, że jeszcze bardziej go nie znosiła.
- Przez ułamek sekundy naiwnie ufałam, że może zostały w tobie jakieś resztki przyzwoitości, czy empatii, ale najwyraźniej kolejny raz źle ulokowałam swoją wiarę i nadzieję – oceniła z obojętnym wzruszeniem ramion, po czym zdecydowała, że ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu. Ściągnął brwi, jakby słowa, które wypowiedziała naprawdę go poruszyły. Szybko jednak pozbyła się tego złudnego wrażenia, potrząsając lekko głową. Skręciła w bok, powoli oddalając się od niego. W pewnej chwili zatrzymała się i popatrzyła na niego. - Jeśli tak bardzo zależy ci na tym, aby mnie zniszczyć, to droga wolna, ale on niczemu nie jest winny. Wiem, że czerpiesz niezwykłą przyjemność z uprzykrzania innym życia, ale chociaż to rób z godnością i honorem, a nie posługuj się biednym Calumem, aby zrobić mi na złość. Chociaż raz powalcz uczciwie. Aczkolwiek naprawdę nie wiem, dlaczego obrałeś mnie za cel.
Wzięła głębszy oddech i spoglądając na chłopaka po raz ostatni, zaczęła iść przed siebie. Wciąż z trudem przychodziło jej pogodzenie się z faktem, że był na tyle podły, iż zagroził jej przyjacielowi wyrzuceniem z drużyny, jeśli ten nie zgodziłby się przyłączyć do tego zespoliku, który z pewnością był kolejnym rezultatem jego wielkiej nienawiści do niej. Nie miała wątpliwości, że gdyby ona nie brała w tym udziału, to nigdy nie wpadłby na pomysł konkurowania, bo przecież nagranie własnego demo z jego możliwościami finansowymi nie stanowiło żadnego problemu.
- Ej, Keller! - zawołał za nią, ale nawet nie próbowała się obejrzeć. - Jeśli wrócisz do naszych wspólnych korepetycji, to twój kochaś nie będzie musiał się już nigdy więcej obawiać o miejsce w drużynie.
Nieporuszona jego słowami nieco przyspieszyła i już chwilę później znikła za wyjściowymi drzwiami.


piątek

#sześć. nienawidzę, gdy pojawiasz się na mojej drodze.


Dzięki niebywałej uprzejmości Michaela mógł umilać sobie przerwy słuchaniem muzyki na starym iPodzie, podczas gdy jego nowiutki telefon leżał samotnie zamknięty na klucz w biurku jego upartej rodzicielki. Wiedział doskonale, że każda próba jego odzyskania, która nie była powiązana z poprawą ocen mogła sprawić, że tylko bardziej by się pogrążył, dlatego od razu zrezygnował z możliwości wykradania sprzętów z szuflady. Przeglądał właśnie stworzoną przez przyjaciela playlistę, przeciskając się przez tłum dzieciaków na szkolnym korytarzu. Zupełnie niepostrzeżenie wpadł w kogoś z pełnym impetem, obijając sobie czoło. Jedna ze słuchawek mu wypadła z ucha.
- Kur … - jęknął, rozcierając pulsujące z bólu miejsce, kiedy zorientował się, kim był jego przypadkowy napastnik. - Irwin?
Luke popatrzył na niego, nie kryjąc ogromnego zdziwienia. Ashton wykrzywił usta w głupim uśmiechu, drapiąc się po głowie. Poprawił bandanę, chowając pod nią za bardzo odstające kosmyki rozczochranych włosów. Spojrzenie Hemmingsa momentalnie powędrowało na drzwi toalety, z których przed chwilą dość niespodziewanie wyłonił się przyjaciel. Nie byłoby zapewne w tym nic dziwnego, gdyby nie prowadziły one do łazienki dla dziewczyn. Ponownie zerknął na szczerzącego się chłopaka, który ukradkiem próbował poprawić swoją pomiętą koszulę. Blondyn zmrużył mocniej oczy i pokręcił bez przekonania głową, wzdychając obojętnie. Kiedy tylko dostrzegł, że Ash otwierał usta, aby się wytłumaczyć, krótkim gestem ręki dał mu do zrozumienia, że nie miał najmniejszej ochoty go słuchać. Ominął chłopaka szerokim łukiem i wsunął dłonie pod szelki plecaka, lawirując w tłumie uczniów, aby dotrzeć do sali okupowanej przez centrum nauczania, gdzie mimo wszystko liczył na spotkanie Keller.
- O mój boże! - pisnęła niewysoka brunetka, kiedy tylko przekroczył próg klasy. Chłopak instynktownie przymknął oczy, nie mogąc znieść tych ultradźwięków, która z siebie wydawała. Jej ciemne, brązowe oczy otworzyły się szeroko, a jasna cera pokryła się pąsowymi rumieńcami. Podskoczyła podekscytowana i w ułamku sekundy znalazła się tuż przed blondynem. - Luke Hemmings. Najprawdziwszy Luke Hemmings – dodała z rozmarzeniem chwilę po tym, jak odzyskała na nowo oddech. Przesunęła dłonią po jego ramieniu, z przejęciem lustrując całą jego sylwetkę. Chłopak wymusił słaby uśmiech, odruchowo cofając się o krok. Szaleństwo w jej oczach było aż nadto zauważalne. - Najmłodszy kapitan w historii szkolnej drużyny koszykówki, najmłodszy rekordzista w ilości zdobytych punktów w jednym meczu, pokonujący tym samym dwudziestopięcioletni rekord, który niegdyś należał do wielkiego Andrew Hemmingsa, jego ojca, zdobywca tytułu największego odkrycia w lidze i to już w pierwszym roku swojej licealnej przygody z koszykówką …
Luke oniemiał. Przez chwilę miał wrażenie, że dziewczyna nigdy nie przerwie swojego monologu na temat jego osiągnięć, których on sam w połowie już nawet nie pamiętał. Kiedy zeszła z tematu sportu, rozpoczynając wymienianie wszystkich tytułów mistera balów szkolnych, chłopak nerwowo przełknął ślinę, z przerażeniem przyglądając się jej. Zdawało mu się, że całą tę wyliczankę wypowiedziała na jednym wydechu. Gdy zrobiła przerwę na zaczerpnięcie powietrza, postanowił wykorzystać ten moment, aby coś powiedzieć.
- Szukam Kel... - zaczął, ale dziewczyna momentalnie weszła mu w słowo.
- Tak, tak. Arielka mówiła mi, że teraz nie może ci pomóc, dlatego ja przejmę jej obowiązki. Jestem Lexie – wyjaśniła drżącym z ogromnych emocji głosem. Jej mała dłoń wciąż spoczywała na jego ręce, sunąc subtelnie po napiętych mięśniach. Luke spojrzał w dół, a ona zmieszana momentalnie odsunęła się, chichocząc radośnie. Pokiwał głową z wykrzywionymi ustami, dla pewności krzyżując ręce na piersiach. Musiał dać jej jakoś do zrozumienia, że mimo wszystko nie życzył sobie aż tak wielkiej poufałości.
- Arielka? - spytał po chwili, śmiejąc się w duchu nad tym infantylnym zdrobnienie jej i tak dziwnego imienia.
- Tak, tak – przytaknęła, gdy jej dłoń ponownie powędrowała w kierunku przedramienia chłopaka, a opuszki palców dotknęły jego skóry. Rzucił jej sugestywne spojrzenie, ale ona zdawała się go w ogóle nie zauważać. - Nie martw się, jestem naprawdę dobra z angielskiego, jesteś w niezłych rękach – wyznała, posyłając mu krótkie, zalotne spojrzenie. Zatrzepotała kokieteryjnie rzęsami i założyła pasmo włosów za ucho. Gdy znowu zrobił krok do tyłu, natrafił na ścianę, a to oznaczało tylko jedno, nie miał już żadnej drogi ucieczki. W myślach powtarzał wszystkie znane mu przekleństwa, które z miłą chęcią skierowałby w tamtej chwili prosto w twarz Keller. Zacisnął mocno zęby, a palce wbił mocniej w skórę ręki.
- Słuchaj …
- Jasne, nie ma sprawy, możemy zaczynać nawet od teraz. Możemy również umówić się na dodatkowe lekcje, nie ma problemu – zaproponowała zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Odwróciła się raptownie na pięcie i w podskokach ruszyła w stronę regałów z książkami. Luke spojrzał z utęsknieniem w stronę drzwi, próbując wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę, aby się z tego wykręcić. Był pewny, że nie przeżyłby kolejnego spotkania w towarzystwie Lexie, która miała najwyraźniej jakąś chorą obsesję na punkcie jego osoby i żadne telefony czy samochody nie były warte aż tak wielkiego poświęcenia z strony chłopaka. Potrząsnął lekko głową, zaciskając usta.
- Zabiję ją – warknął do siebie, przymykając ze złości powieki. Samo wspomnienie Ariel sprawiało, że miał wyjątkowo silne, mordercze zapędy i gdyby tylko stanęła mu w tamtym momencie na drodze z trudem zapanowałby nad tym, aby przypadkiem nie udusić jej gołymi rękoma. - Jak ja jej nienawidzę!
Nie mógł pozwolić na to, aby jakaś kulejąca nieudacznica pogrywała z nim w taki sposób. Był przekonany o tym, że wybór Lexie nie był przypadkowy. Westchnął z bezradnością, a jego myśli opanowała teraz tylko jedna wizja. Zniszczenie życia Keller. Krótki, diabelski uśmieszek przebiegł przez jego twarz.
Musiał jedynie znaleźć jej słaby punkt.

#

Ariel zatrzymała się między stolikami i rozejrzała dookoła, próbując namierzyć Caluma pośród chmary pałętających się po stołówce dzieciaków. Prawie niezauważalny cień półuśmiechu pojawił się na jej ustach, gdy odnalazła go przy jednym z ostatnich wolnych miejsc, gdzieś na końcu ogromnej sali. Żwawym krokiem ruszyła w tamtym kierunku. Ustawiła tackę z drugim śniadaniem tuż przed nim i zajęła puste miejsce naprzeciw niego. Chłopak nawet nie raczył podnieść głowy, by się z nią przywitać, burcząc tylko coś niewyraźne pod nosem. Cała jego uwaga skupiona była na czytanej książce, ale Keller nie była w stanie odszyfrować tytułu, ponieważ okładka była w wyjątkowo opłakanym stanie.
- Co czytasz? - zapytała z beztroskim uśmiechem, przegryzając kawałek marchewki.
- Yhm – mruknął cicho, przewracając kolejną stronę. Blondynka wywróciła oczami, zabierając z jego tacki czekoladową babeczkę. Uwielbia go za to, że zawsze o niej pamiętał. Hood podparł głowę na ręce i zaczął okręcać kosmyk włosów wokół palca, pochłaniając kolejne linijki tekstu, przy okazji totalnie ignorował obecność dziewczyny, co niekoniecznie jej się podobało. Ale zdawała się przywyknąć do tych chwilowych oderwań od rzeczywistości przyjaciela, choć nie zawsze je z pokorą akceptowała. Kopnęła go pod stołem w łydkę, ale nawet to nie było w stanie zwrócić jego uwagi. Zmarszczył tylko lekko nos i pokiwał ręką, aby dała mu w końcu spokój.
- Calumie Thomasie Hood, synu cudownej Joy i równie wspaniałego Davida, urodzony tegoż pięknego zimowego dnia pamiętnego roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego, masz zamiar raczyć mnie swoją bezcenną uwagą, czy choćby krótkim, przelotnym spojrzeniem na tej przerwie? Czy może ja, biedna uciśniona duszyczka, nie jestem godna tego wszystkiego? - zapytała podniosłym tonem, palcem delikatnie pukając w oprawę książki. Czarnowłosy nie zareagował, mrużąc jedynie powieki i oblizując językiem wargi.
- Biologię na drugim piętrze – odparł nagle, a Ariel uniosła nieznacznie brew, przyglądając mu się z niepokojem. Doszło do niej, że nadal w ogóle jej nie słuchał, wirując w świecie swojej fikcji. Westchnęła ciężko, z impetem opuszczając ręce na blat stołu, a stłumiony huk rozproszył się momentalnie w gwarze, jaki panował na stołówce. Zrozumiała, że tym razem musiała przyjąć porażkę z dumą, pokonana przez kolejne wielkie dzieło literatury.
- Ale jestem najlepszą rzeczą, jaka cię w życiu spotkała, no przyznaj – powiedziała żartobliwie, chcąc się z nim jeszcze podroczyć i wykorzystać jego zadumanie.
- Tak Ariel – szepnął, a ona parsknęła głośno, rejestrując wszystko na telefonie. - Podwiozę cię jutro do szkoły – dodał po chwili, ale tego już nie nagrała, wciąż zanosząc się szaleńczym śmiechem. Odłożyła komórkę na bok i znudzona spojrzała na niego.
- Poćwiczymy dzisiaj trochę, coooooooo? - jęknęła i chwyciła książkę w obie dłonie, dociskając ją do stołu. Calum niespiesznie uniósł głowę i na nią popatrzył. - Mam pewien pomysł na refren naszej konkursowej piosenki – dodała z wyszczerzonymi zębami, poruszając zabawnie brwiami. W jego oczach dostrzegła iskierkę zawahania, co nie zwiastowało niczego dobrego. Entuzjazm uleciał z niej jak pęknięta bańka mydlana. Z wysuniętymi w smutku ustami, opuściła bezradnie ramiona i skuliła się zatroskana. Intuicja podpowiadała jej, że odpowiedzieć ani trochę nie będzie satysfakcjonująca.
- Zaraz po lekcjach mam trening, a za dwa dni mecz, więc będziemy pewnie do późna na sali – zaczął się tłumaczyć, a Ariel zdawała się jeszcze bardziej zamykać w sobie. Celowo unikał jej spojrzenia, a policzki delikatnie zarumieniły się. Zdawała sobie sprawę, że nie mogła mieć do niego o to pretensji, bo przecież właśnie spełniał jedno ze swoich największych marzeń, ale mimo wszystko od jakiegoś czasu czuła, że zaczynała go tracić na rzecz tej głupiej gry. Z pewnością było to tylko pozbawione wszelkiego sensu złudzenie, bo przecież Calum był jej najlepszym przyjacielem, ale tęskniła za czasami, kiedy miała go na wyłączność. Była po prostu wielką egoistką i nie lubiła się nim dzielić z nikim innym.
- Oh – sapnęła, robiąc naburmuszoną minę. Hood chwycił pospiesznie jej dłoń i uśmiechnął się delikatnie.
- Jutro przed zajęciami możemy skoczyć na czekoladowego shake'a.
- Myślisz, że możesz mnie przekupić czekoladowym shake'iem? Myślisz, że mam pięć lat i dam się nabrać na takie tanie posunięcia? - naskoczyła na niego z oburzeniem, a Calum zdawał się lekko wycofać pod wpływem jej morderczego spojrzenia. W końcu ponownie siadła na krześle, a kąciki jej ust uniosły się nieznacznie. - Masz rację! Jesteśmy na jutro umówieni! - zgodziła się z nieskrywaną radością w głosie i klasnęła w dłonie, bo przecież oboje doskonale znali jej słabość do wszystkiego, co związane było z czekoladą. Chłopak wyraźnie ożywił się, choć początkowo chyba naprawdę przeraził go jej ostry ton. Roześmiała się głośniej, kiedy dostrzegła, jak odetchnął z ulgą.
- Przyjadę po ciebie z rana – zaproponował, a ona skinęła tylko głową z ekscytacją. Była już gotowa odpowiedzieć, kiedy do ich stolika ktoś niespodziewanie podszedł. Gwałtownie odwróciła się w bok.
- Cześć, ummmmm … - rozpoczął przywitanie ich nieoczekiwany towarzysz i z błagalnym wzrokiem spojrzał na stojących za jego plecami chłopaków, szukając u nich pomocy. Najwyraźniej miał problem z przypomnieniem sobie imienia Caluma.
- Calum – podpowiedział mu szeptem jeden z kręconymi włosami, przewiązanymi bandaną.
- Właśnie, cześć Calum – powtórzył radośnie blondyn. Nawet przez moment nie poczuł się źle z myślą, iż kompletnie nie kojarzył swoich kolegów z drużyny.
- Cześć Luke – odpowiedział z drżeniem Hood, wciąż niedowierzająco spoglądając na trójkę chłopaków. - Ashton, Michael – skinął na pozostałą dwójkę, ale oni najwyraźniej nie byli zainteresowani jego osobą.
Ariel zmrużyła oczy, obserwując wyjątkowo dziwną postawę przyjaciela, który z zauważalnym oczarowaniem zareagował na to podejrzane pojawienie się Hemmingsa i jego zgrai. Zazwyczaj ludzie ich pokroju nie zadawali się z takimi outsiderami jak oni, a już na pewno nie czynili tego tak publicznie, na stołówce pełnej uczniów. Zwykle trzymali się w swoich zamkniętych, hermetycznych grupkach bogatych, rozpieszczonych dzieciaków.
- Zbieramy się zaraz na sali, krótkie omówienie spraw związanych z wyjazdem na mecz. Idziesz z nami? - zapytał, uśmiechając się tak nieszczerze, że dziewczyna poczuła, jak zjedzona przed chwilą babeczka szukała drogi powrotnej. Nie była pewna, czy celowo ją ignorował jej obecność, czy po prostu był tak zaabsorbowany swoją osobą, iż nie zauważał niczego wokoło. Miała nadzieję, że przyjaciel wyśmieje tę propozycję i nie zostawi jej tam osamotnionej, ale w tej samej chwili, kiedy w myślach wypowiadała to życzenie, Calum wrzucał właśnie książkę do plecaka i trochę zbyt energicznie pokiwał głową. Jego ciemne tęczówki błyszczały radością, zupełnie jakby ktoś rzucił na niego jakiś urok. Dopiero kilka kroków dalej zorientował się, że nawet nie raczył pożegnać się z nią.
- Ariel, odezwę się później! - zawołał przepraszającym tonem, machając do niej od niechcenia i biegiem dołączył do grupki chłopaków. Blondynka z niedowierzaniem i szeroko otwartymi ustami wpatrzona była w oddalającą się postać Caluma, który najwyraźniej oszalał, bo innego wytłumaczenia jego zachowania nie potrafiła odnaleźć. Tak po prostu porzucił ją, dla bandy szkolnych gwiazdeczek, którymi jeszcze nie tak dawno gardził. Dokładnie w tym samym momencie Hemmings spojrzał przez ramię, posyłając jej niedługie, pełne triumfu spojrzenie. Zacisnęła mocno palce w pięści, uderzając jedną z nich w stolik. Stojąca na środku butelka wody zakołysała się niebezpiecznie, gdy z mordem w oczach sięgała po kulę, szepcząc mało cenzuralne epitety pod adresem znikającego za drzwiami blondyna.
Jeśli to zwiastowało początek wojny, to ona ochoczo zamierzała podjąć takie wyzwanie. Nie było piękniejszej wizji, niż zniszczenie wielkiego Luke'a Hemmingsa.



niedziela

#pięć. nienawidzę swojej naiwności.


Wsunął czapkę na głowę i z typową nonszalancją oparł się o framugę drzwi prowadzących do salonu, skąd dochodziły delikatne dźwięki kawałka ulubionego zespołu jego mamy. Założył ręce na piersi i sugestywnie zaczął wystukiwać stopą miarowy rytm. Kiedy pochłonięta poprawianiem uczniowskich prac kobieta nawet na ułamek sekundy nie oderwała uwagi od sprawdzania testów, Luke odchrząknął znacząco, a jedna z jego brwi uniosła się nieznacznie. Matka zsunęła z nosa okulary i mrużąc przemęczone oczy, popatrzyła na syna. Chłopak uśmiechnął się sztucznie, wysuwając przed siebie dłoń.
- Kluczyki od mojego samochodu są mi potrzebne – oznajmił po chwili ciszy, widząc że jego gest nie został zrozumiany. Pani Hemmings wpatrywała się w niego przez dłuższy moment, po czym głośno roześmiała się i kręcąc głową, wróciła do sterty papierów, które tego wieczoru musiała ocenić. Blondyn obruszył się, marszcząc czoło z niezadowoleniem. - Co tak cię rozbawiło?
- Z tego co pamiętam, od wczoraj obowiązuje cię całkowity szlaban na wszystkie udogodnienia, twój samochód również został w tę listę wliczony – odparła spokojnie, ale nawet nie spojrzała na niego. Luke westchnął teatralnie.
- Ale muszę jakoś dojechać na te jeb … - zawahał się, gdy groźne spojrzenie rodzicielki zatrzymało się na nim. - Znaczy na te cudowne korepetycje – poprawił się momentalnie i podrapał z wymuszonym uśmiechem po głowie.
- Masz autobus.
- Mamo – jęknął, jakby właśnie go obraziła.
- Rower.
- Mamo!
- Możesz również zrobić sobie spacer, na pewno dla poprawy twojej kondycji będzie to idealne rozwiązanie – dodała z triumfującym wyrazem twarzy, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wielką przewagę nad nim w tej dyskusji miała.
- Mamo! - warknął przez zaciśnięte zęby, wbijając z całej siły palce w wewnętrzne części dłoni.
- To było moje ostatnie słowo, Luke. Koniec dyskusji – poinformowała go stanowczym tonem, nie zamierzając już kontynuować tej bezcelowej wymiany zdań i kolejny raz pochłonął ją stos kartkówek. Chłopak cicho zaklął pod nosem i uderzając dłonią o ścianę, wyszedł z domu. Z pulsującą z bólu ręką zbiegł z werandy, kierując się na podjazd. Odwrócił się przez ramię, zerkając z utęsknieniem na stojące w garażu auto. Nie mógł zrozumieć, dlaczego matka była tak nieustępliwa. Zgodził się brać udział w tych śmiesznych korepetycjach, a mimo to ona wciąż uparcie trwała przy swoim, zabraniając mu praktycznie wszystkiego. Z chorobliwą wręcz satysfakcją twierdziła, że otrzyma swoje rzeczy z powrotem w momencie, kiedy jego oceny z angielskiego ulegną widocznej poprawie. Nie potrafiła zrozumieć, że nie wszyscy byli geniuszami literatury.
Nasunął na głowę kaptur i ruszył przydrożnym chodnikiem, udając się w stronę najbliższego przystanku. Sprawdził godzinę odjazdu autobusu, ale tak naprawdę na niewiele mu się to przydało, bo pozbawiony telefonu, nie mógł nawet sprawdzić godziny. A przecież zegarka nie nosił. Bezradnie opadł na drewnianą ławkę i zakładając ręce za głowę, wystawił twarz w kierunku ostatnich tego dnia promieni słońca, które chowało się za dachami pobliskich domów. Przez chwilę przez myśl przebiegł mu genialny pomysł, aby zamówić taksówkę, ale równie szybko uzmysłowił sobie, że ta możliwość również odpadała. Tak samo jak pomoc któregokolwiek z przyjaciół, z którymi z powodu braku telefonu nie mógł się skontaktować. Był zdany wyłącznie na siebie i miejską komunikację.

#

Pochłonęła już trzeciego tego wieczoru batonika czekoladowego i z mordem w jasnych oczach zgniotła w dłoni papierek. Wściekła spojrzała w kierunku kosza na śmieci przy barierkach, zmrużyła lekko powieki, wycelowała i chybiła. Zaklęła pod nosem, przewracając podenerwowana oczami. Chwyciła niewielkie, kolorowe pudełko z ciepłym już czekoladowym mleczkiem i sącząc napój przez małą rurkę, spojrzała na rozpościerający się przed nią krajobraz przepływającej przez miasto rzeki. Resztki promieni słońca odbijały się w spokojnej tafli. Nie mogła uwierzyć, że dała się nabrać i okazała mu swoje miłosierdzie. Nie zasługiwał na drugą szansę i wielką naiwnością była wiara w to, że tym razem mógł się pojawić w wyznaczonym miejscu. Znała takich jak on doskonale, a mimo to dała się skusić dodatkowym zarobkiem, kolejny raz marnując przez niego czas.
Gdy na ratuszowej wieży wybiła dziewiętnasta, spakowała przygotowane wcześniej książki i testy, wrzucając wszystko niedbale do plecaka.
- Idiotka – mruknęła do siebie, podciągając zamek bluzy pod samą szyję, kiedy kolejny chłodny podmuch rozwiał jej włosy. Następny autobus do domu odjeżdżał dopiero za pół godziny, a nie miała ochoty znowu tracić bezcelowo czasu. Dwie ulice dalej znajdował się warsztat samochodowy jej brata, który właśnie kończył pracę. Bez zastanowienia udała się w tamtym kierunku, licząc na darmową podwózkę pod same drzwi.
Nim zdążyła dokuśtykać na miejsce, słońce schowało się już całe za linię horyzontu, a miasto zaczynało pogrążać się w wieczornym mroku. Zatrzymała się przed niewielkim budynkiem z blaszanymi bramami i kilkoma samochodami na asfaltowym podjeździe. Nad wejście migotał już neonowy napis, a tuż przy ogrodzeniu dostrzegła krzątającego się chłopaka, który kończył porządkowanie placu.
- Ariella! - krzyknął z uśmiechem na ustach, kiedy tylko ją zauważył. Odmachała mu, ruszając w jego stronę, mimo że nienawidziła, kiedy używał pełnej wersji jej imienia.
- Cześć kretynie! - przywitała się z nim ciepło i cmoknęła go w umazany smarem policzek. Oboje roześmiali się, po czym blondyn objął ją mocno ramieniem i czule pocałował w czoło.
- O ile dobrze się orientuję moje imię to Frankie, nie kretyn.
- Ale kretyn lepiej do ciebie pasuje – odpowiedziała, wystawiając do niego język. Brat zmierzwił jej włosy, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo tego nie znosiła. Gdy zrobiła groźną, wręcz morderczą minę, zaśmiał się głośno.
- Ciężki dzień, co? - spytał, choć od razu wiedział, jakiej odpowiedzi mógł się spodziewać. Znał ją jak mało kto i idealnie potrafił odgadnąć jej nastrój, wystarczyło by tylko spojrzał w jej pełen rozczarowania oczy. Nie była w stanie go oszukać.
- Nienawidzę facetów – jęknęła ze zrezygnowaniem, mocniej wtulając się w niego. Gdy zmrużył lekko powieki, momentalnie się poprawiła. - Poza tobą, oczywiście. Ty jesteś najlepszy!
- No raczej! - przytaknął, a ona wskoczyła mu na plecy, zmuszając do tego, aby doniósł ją do samochodu.

#

Pchnął delikatnie wahadłowe drzwi i z pewnego rodzaju nieśmiałością przekroczył próg pomieszczenia. Wcisnął dłonie do kieszeni spodni, rozglądając się po wypełnionej regałami oraz stolikami sali, w której panowała praktycznie idealna cisza, przerywana wyłącznie buczeniem stojącego na biurku wentylatora. Posłał bibliotekarce niepewne spojrzenia, dostrzegając że nawet ona była zaskoczona jego obecnością. W duchu stwierdził, że nie była sama w tym niedowierzaniu. Biblioteka była ostatnim miejscem, w którym można było go spotkać. Wziął głęboki oddech i gdy tylko namierzył przy stoliku pochyloną nad laptopem dziewczynę, ruszył powoli w jej kierunku.
- Nie – mruknęła obojętnie, nie podnosząc wzroku znad ekranu komputera. Luke zmrużył lekko powieki i z niezrozumieniem malującym się na twarzy zajął miejsce naprzeciwko blondynki. Ostrożnie położył plecak na blacie i oparł na nim obie dłonie. Patrzył na nią nieprzerwanie, aż wreszcie zdecydowała się na niego spojrzeć. Krótki uśmiech przemknął przez jego usta, ale kiedy ona przewróciła beznamiętnie oczami i wróciła do uderzania palcami w klawiaturę, entuzjazm który wcześniej mu towarzyszył momentalnie się ulotnił.
- Nawet nie wiesz po co tutaj przyszłem, Keller – odezwał się w końcu, nachylając delikatnie w jej stronę.
- Przyszedłem – odburknęła, oblizując koniuszkiem języka dolną wargę, po czym przygryzła ją lekko, nadal skupiając całą swoją uwagę na zmieniających się obrazkach na ekranie. Luke wykrzywił usta.
- Jak wolisz – wyznał urażony, poprawiając się na krześle i odruchowo nasunął mocniej czapkę na czoło. - Posłuchaj, wiem, że wczoraj znowu się nie zjawiłem, ale ja naprawdę chciałem! - zaczął się tłumaczyć, licząc na jakąś reakcję z jej strony, ale wciąż trwała w tym samym stanie, kompletnie obojętna na jego słowa. Westchnął przeciągle. - Mama zabrała mi samochód, więc musiałem skorzystać z autobusu, a ten nie przyjechał na czas i dlatego nie zdążyłem. Jak tam dotarłem, to ciebie już nie było – kontynuował, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. W końcu zamknęła pokrywę laptopa, oparła łokcie na stoliku i pustym wzrokiem popatrzyła się na niego.
- A co mnie to obchodzi? - zapytała nagle, a jej twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji. Gdy nieco zaskoczony nie wiedział, co odpowiedzieć, Ariel zaczęła chować porozrzucane kartki do torby i wcisnęła między nie laptopa, zamykając górną klapkę. Chwyciła lekko rozregulowane ramię ciężkiego plecaka, zarzucając go na plecy. W tej samej chwili z przedniej, niezapiętej kieszonki wypadły dwa czekoladowe batoniki.
- Lubisz czekoladę? - spytał, siląc się na możliwie jak najmniej podejrzliwy ton głosu i podniósł jeden z wafelków, kiwając głową w kierunku trzymanej przez nią w dłoni butelki z mlecznym napojem o czekoladowym smaku. Ariel kolejny raz obdarzyła go nieczułym spojrzeniem.
- Nie lubię – odpowiedziała oschle, a Luke zmarszczył czoło, nie mając pojęcia, do czego zmierzała. - Jestem tylko od niej uzależniona.
Podniosła się z siedzenia i sięgnęła po kulę opartą o boczne krzesło. Ułożyła wygodnie dłoń i już miała odchodzić, kiedy chłopak również wstał, zastępując jej drogę. Była od niego zdecydowanie niższa, dlatego gdy uporczywie blokował przejście, papugując praktycznie każdy najmniejszy jej ruch, zaklęła cicho pod nosem i zadarła wysoko głowę. Opadająca wcześniej na oczy grzywka rozsunęła się, a on dojrzał niesamowicie przejrzyste, błyszczące tęczówki wypełnione najczystszym błękitem, jaki kiedykolwiek widział.
- Ja naprawdę chciałem pojawić się na czas – wyznał ponownie, powodując kolejne przeciągłe westchnienie dziewczyny. Lekko pokręciła głową. Zaczynało brakować mu pomysłów na to, aby ją do siebie przekonać. Chciał odzyskać utracone rzeczy, a tylko ona mogła mu w tym pomóc.
- Wiesz ile ja bym rzeczy chciała...
- Nic nie rozumiesz – stwierdził już zdecydowanie bardziej rozdrażnionym głosem. Ariel popatrzyła na niego z litością, krzywiąc się. - Moja matka chyba jest tobą zauroczona i nie zgodzi się na nikogo innego, chociażby dlatego, aby zrobić mi na złość. Jeśli znowu mnie olejesz, to do końca mojego życia będę jeździł śmierdzącymi autobusami … - zaczął wyjaśniać, ale ona uniosła nagle rękę, przerywając mu z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
- Znowu? Ja ciebie oleję? - powtórzyła jego słowa z wyraźnym zniesmaczeniem i nie poświęcając mu już nawet krótkiego spojrzenia, ominęła chłopaka, ruszając możliwie szybkim krokiem w stronę wyjścia z biblioteki. Podążył za nią wzrokiem, gdy mrucząc pod nosem kolejne przykre epitety na jego temat zbliżała się do drzwi.
- Hej, Keller! - rzucił w jej stronę, sprawiając że na moment zatrzymała się. Zrobił to jednak na tyle głośno, iż spotkało się to z karcącym spojrzeniem bibliotekarki, która dała mu jasno do zrozumienia, że najwyższy czas, aby załatwili swoje sprawy na zewnątrz. Uśmiechnął się przepraszająco i bez zastanowienia poszedł za nią, wypychając z przesiąkniętego zapachem książek pomieszczenia. Odczuł niezwykłą ulgę, gdy mógł stamtąd wreszcie wyjść.
- Łapy przy sobie, Hemmings – zaakcentowała specjalnie jego nazwisko, klepiąc go w ramię, gdy znaleźli się już na pustym, nieco przyciemnionym korytarzu. Zaśmiał się, ledwo odczuwając to uderzenie, choć ona wyglądała tak, jakby naprawdę włożyła w nie sporo siły. Prychnęła urażona. Była inna, niż dziewczyny, które dotąd poznawał i kompletnie nie mógł oswoić się z myślą, że jego niebywały urok osobisty w ogóle na nią nie działał.
- Mam coś twojego – oznajmił tajemniczo, a ona jakby zadrżała. Przełknęła nerwowo ślinę, przestępując z nogi na nogę i sprawiała wrażenie wyraźnie wytrąconej z równowagi, prawie przestraszonej. Obserwował ją uważnie, nie wiedząc, jak interpretować to dziwne zachowanie. Kiedy jednak wyjął z kieszeni naszywkę jednego z jej ulubionych zespołów, momentalnie zmieniła swoje nastawienie. Wyrwała mu strzępek materiału z dłoni i wciąż pełna niepewności zerknęła na swój plecak. W górnej części widniała zdecydowanie jaśniejsza niż cała reszta powierzchni plama i ewidentnie czegoś tam brakowało. - Mówiłem ci, że naprawdę tam byłem – dodał z nieco triumfującą nutką w głosie, dumnie wypinając pierś. Wiedział, że nie wierzyła jego wcześniejszym słowom, ale to był niezaprzeczalny dowód na to, że tym razem nie kłamał. Ariel popatrzyła na niego, oddychając głęboko. - Znalazłem obok stolika, przy którym wczoraj musiałaś na mnie czekać.
- Dzięki – powiedziała ozięble, chowając naszywkę do kieszeni. On jednak nadal przyglądał jej się zniecierpliwiony, oczekując chyba zdecydowanie innej reakcji. Kolejny raz go zaskoczyła i nie było to wcale miłe zaskoczenie.
- To jak będzie, pomożesz mi? - zapytał z nadzieją w głosie. Ariel ponownie poklepała go po ręce, tym razem nie było jednak w tym ani krzty chęci zrobienia mu krzywdy. Zamiast tego dojrzał w jej oczach coś na kształt politowania.
- Przykro mi, że nie możesz korzystać ze swojego super fajnego samochodu – zaczęła z nutką kpiny w głosie, choć bardzo starała się to ukryć przed nim. - Znajdę ci kogoś innego, ja nie mam czasu, aby tracić bezcelowo kolejne godziny w oczekiwaniu na to, że może łaskawie w końcu się pojawisz.
- Ale Keller …
- Jest taka dziewczyna, ma na imię Lexie, jest naprawdę dobra, umówię cię z nią– wyjaśniła, wchodząc mu w słowo.
- To musisz być ty, inaczej matka nigdy nie odda mi tych kluczyków i telefonu – zapierał się, ale jego słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia.
- Twoją mamą też się zajmę, spokojnie – oznajmiła i gdy tylko poprawiła plecak, odwróciła się od niego. Kuśtykając, udała się w stronę głównego hallu szkoły, gdzie miał już czekać na nią Calum. Przy zakręcie spojrzała przez ramię. - A autobusy nie są takie straszne – dodała z nieskrywaną złośliwością, po czym zniknęła za rogiem. Luke zacisnął ze złością usta i zamachnął się ręką, przecinając nią powietrze.


sobota

#cztery. nienawidzę, gdy wypowiadasz moje imię.


- Popatrz! - pisnęła z podekscytowaniem Ariel, rzucając na stolik pomiętą kartkę w kolorze jaskrawej zieleni z wielkimi czarnymi literami i jednym, raczej nie rzucającym się w oczy koślawym rysunkiem perkusji. Lokalne radio organizowało konkurs, w którym główną nagrodą była możliwość nagrania własnego demo w profesjonalnym studio. Calum przełknął resztkę szkolnego obiadu i oblizując usta, spojrzał na nią z nieudawanym niezrozumieniem. Dziewczyna przewróciła tylko oczami i westchnęła bezradnie, biodrem delikatnie go popychając. Wcisnęła się na zajmowaną przez niego ławkę i porwała z plastikowej tacki resztkę czekoladowej babeczki. Z błogim uśmiechem na ustach pochłonęła słodką muffinkę, wskazującym palcem sunąc po wielkim tytule na papierowym ogłoszeniu. Bez żadnego skrępowania poczęstowała się również colą z otwartej przez chłopaka puszki.
- Super, świetnie, fantastycznie – przytaknął czarnowłosy, siorbiąc swój napój przez kolorową słomkę, po tym jak dość stanowczo, mimo jej protestów i oburzonej miny, odzyskał swoją własność. - Ale co to ma wspólnego ze mną?
- Oh głuptasku! - Keller odparła przez zaciśnięte zęby, ostatkiem silnej woli hamując swoje rozdrażnienie. Zmierzwiła palcami jego czuprynę i posłała krótki, nieco sarkastyczny uśmiech. Usiadła wygodniej, potrząsnęła głową i dumnie wypięła pierś do przodu, po czym odchrząknęła znacząco. - Prezentuję ci nowy, niezwykle utalentowany i obiecujący zespół: Małe Syrenki! - dodała i rozpostarła na całą szerokość ręce, po czym wyszczerzyła zęby, zalotnie pomrugując powiekami. Lekko oszołomiony Calum rozejrzał się na boki po wypełnionej uczniami stołówce z uniesioną w geście zdezorientowania brwią. Wykrzywił usta, zerkając w stronę Ariel.
- Kogo masz na myśli? - zapytał bojaźliwie, a wyraz jej twarzy spowodował, że niezauważalnie odsunął się na kilka centymetrów. Znowu pokręciła głową, próbując udawać, że nie usłyszała jego pytania. Opuściła ręce i z dezaprobatą uderzyła dłońmi w swoje nogi. Odetchnęła głęboko i podsunęła się do niego, obejmując go ramieniem. Przytuliła się do chłopaka.
- Mówię o nas, idioto! – syknęła z wymuszonym, anielskim uśmieszkiem na twarzy, a Calum przełknął jedynie nerwowo ślinę, otwierając szerzej oczy.
- Chyba żartujesz – jęknął przerażony.
- Nie. Poza tym mieliśmy już debiut, jako duet – wyjaśniła spokojnie, chwytając leżącą na blacie kartkę. Rozprostowała ją w dłoniach i z malującym się w oczach podekscytowaniem prześledziła kolejny raz wzrokiem treść ogłoszenia. Czubek jej języka sunął po wardze.
- Ariel, to były urodziny mojej przygłuchej babci.
- I? - dopytywała ze wzruszeniem ramion, jakby ten fakt zupełnie nie miał dla niej żadnego znaczenia.
- Tylko się ośmieszmy.
- Pieprzysz głupoty, twoje piosenki są genialne! Dodając do tego mój niebanalny głos i dobre gitarowe brzmienie, zmieciemy ich wszystkich! - wyznała z ogromną pewnością w głosie, dla przypieczętowania swoich racji uderzając pięścią w stolik. Calum aż drgnął, mrużąc nieznacznie oczy.
- Nie – odpowiedział krótko, ale nie miał odwagi by spojrzeć jej w oczy. Ariel parsknęła prześmiewczo.
- Calum – odezwała się do niego nad wyraz ostrożnie, obejmując jego dłoń. Chłopak podniósł zlękniony wzrok, a kąciki jej ust delikatnie uniosły się.
- Nie! - powtórzył niespodziewanie, jakby nieco bardziej zdecydowanie, ale to tylko spotęgowało jej rozbawienie. Z zaciekawieniem uniosła jedną z brwi i znowu zbliżyła się do niego. Zakręciła kosmyk włosów wokół palca, wysuwając do przodu usta.
- Calum, słońce moje – westchnęła ciężko. - Nie zapomniałeś o czymś?
- O czym?
- Punkt dwudziesty.
Hood patrzył przez chwilę otępiałym wzrokiem na blondynkę, analizując jej słowa, kiedy wyczekująco spoglądała na jego reakcję. Nie miał pojęcia, o co mogło jej chodzić. Jednak gdy sugestywnie zaczęła poruszać brwiami, wszystko stało się jasne. Sekundę później opuścił zrezygnowany ramiona, pochylając pokornie głowę.
- OK! - zgodził się i mimo iż ta akceptacja była wymuszona szantażem, to Ariel klasnęła z radością w dłonie, po czym pocałowała go przelotnie w policzek i chwytając opartą o bok stołu kulę, podniosła się z siedzenia. Odwróciła się przez ramię i puściła do niego oczko, ale Calum najwyraźniej nie podzielał jej szampańskiego nastroju. - Tylko musimy wymyślić nową nazwę! - zastrzegł od razu, a ona przytaknęła dla świętego spokoju, choć chyba oboje doskonale wiedzieli o tym, że decyzja podjęta przez dziewczynę była wiążąca i niemożliwa do zmiany.
- Muszę powiedzieć o tym Ronnie! - oznajmiła pobudzonym głosem. - A tak w ogóle, to gdzie ona jest? - zapytała z wahaniem, rozglądając się po gwarnym pomieszczeniu w poszukiwaniu przyjaciółki. Dopiero teraz odkryła brak jej obecności.
- Pewnie mizia się z tym swoim tajemniczym chłopakiem, którego jeszcze nikt nie widział – odparł z nutką odrazy Cal, ale Ariel wzruszyła tylko obojętnie ramionami, nie zamierzając się na razie tym zupełnie przejmować.
- Lecę, bo mam stawić się zaraz w biurze dyrektorki.
- Tylko nie połam nóg – zażartował na odchodne, a jego twarz po raz pierwszy tego popołudnia rozjaśniło prawdziwe szczęście, zwłaszcza, że rzadko wychodziły mu podobne riposty. Ariel w typowy dla siebie sposób wzniosła oczy, machnęła na niego ręką i opierając się na kuli, dokuśtykała do wyjściowych drzwi stołówki.

#

Przechodząc obok sekretariatu, posłał w kierunku pani Clark ciepły uśmiech, a kobieta bez wahania odpłaciła mu tym samym. Doskonale zdawał sobie sprawę z własnego uroku, któremu nawet pracujące dla jego matki sekretarki nie były w stanie się oprzeć. Poprawił czapkę, przekręcając daszek do tyłu, a kilka niesfornych kosmyków nad uchem wysunęło się spod nakrycia. Sięgnął do kieszeni po telefon i przeskoczył kolejne piosenki na playliście, zatrzymując się dopiero na dziesiątej pozycji. Ze słuchawki popłynęła znajoma muzyka, a na jego usta wpełzł błogi uśmiech zadowolenia. Nie miał pojęcia, dlaczego został wezwany w trybie natychmiastowym, jednocześnie musząc zrezygnować z przerwy obiadowej. Z niedbale przewieszonym przez ramię plecakiem zajął jedno z wolnych miejsc w poczekalni, nie mogąc uwierzyć w to, że musiał czekać w kolejce, by spotkać się z własną matką. Wysunął przed siebie długie nogi, opierając głowę o ścianę i z przymkniętymi oczami wsłuchiwał się w kolejny kawałek na liście.
Równie szybko uniósł powieki, kiedy tylko wyczuł gdzieś nieopodal zapach czekolady. Rozejrzał się nerwowo dookoła, ale dostrzegł tylko siedzącą w kącie po drugiej stronie korytarza dziewczynę. Między nogami trzymała wypełniony po brzegi książkami plecak, niespokojnie ugniatając w dłoniach jego skórzany pasek. Opuścił obojętny wzrok, choć nie potrafił się pozbyć tego dziwnego wrażenia, które czasami nawiedzało go po felernej nocy, podczas której został okradziony z ulubionej koszuli. Jeszcze raz spojrzał na siedzącą w kompletnej ciszy blondynkę. Miała na sobie stare, poprzecierane jeansowe ogrodniczki, pod którymi dostrzegł rozdarty t-shirt Nirvany. Westchnął ciężko, bo był przekonany, że nie zdawała sobie nawet sprawy, kim ten zespół był, nie wspominając już nawet o ich muzyce, a takich ludzi nigdy nie tolerował. Dziewczyna musiała wyczuć jego namolne przypatrywanie się, bo w pewnej chwili uniosła głowę, a przesłaniająca dotąd jej twarz grzywka rozsunęła się na boki. Puste, błękitne spojrzenie uważnie zlustrowało jego oblicze, a cały ten czas żadna z jej powiek nawet nie drgnęła. Luke miał przez ułamek sekundy wrażenie, że kąciki jej ust uniosły się, ale wyraz twarzy dziewczyny pozostawał niezmiennie kamienny, dlatego wmówił sobie, że musiało mu się coś przywidzieć. W końcu blondynka wróciła do bazgrania w swoim pokrytym czarną skórą szkicowniku, który trzymała na kolanach. Ciszę burzyło teraz szuranie końcówki długopisu po papierze.
Drzwi do gabinetu Liz otworzyły się z cichym skrzypieniem, a ze środka wyszedł jakiś uczeń. Zaraz za nim Hemmings ujrzał matkę, która uśmiechnęła się szeroko na jego widok. W jej spojrzeniu było jednak coś niepokojącego. Jego entuzjazm był nieco mniejszy, bo właśnie tracił długą przerwę na jakieś tajemnicze spotkania, które równie dobrze można było przeprowadzić po zajęciach w domu.
- Luke, Ariel, zapraszam – oznajmiła uroczyście kobieta i ruchem ręki nakazała wejść do środka. Kątem oka dostrzegł, że towarzysząca mu wcześniej dziewczyna również podniosła się z niewygodnego krzesełka, po czym chwyciła kulę i ruszyła w jego stronę, starając się nie wypuścić ciężkiego plecaka. Z zaciekawieniem obserwował jak kuśtykając, zbliżała się do niego. Stał w przejściu, dlatego kiedy tylko dotarła, również się zatrzymała, nie mając jak go ominąć. Niespiesznie zadarła głowę, posyłając mu krótkie, wymowne spojrzenie. Nie wiedział dlaczego, ale kąciki jego usta zadrżały delikatnie.
- Ariel? - powtórzył dla pewności imię z malującym się na twarzy niedowierzaniem, spoglądając z zainteresowaniem za jej plecy, jakby czegoś poszukiwał.
- Co ty robisz?! - zapytała z nagłą wściekłością, odpychając go od siebie. Ścisnęła mocno usta, rzucając gromem złośliwych spojrzeń w jego stronę. Luke zaśmiał się tylko głośno, widząc jej zdenerwowanie.
- No wiesz, rozglądałem się za jakimś ogonem, płetwą, czy co wy tam hodujecie w tym syrenim świecie – wyjaśnił z powagą, gestykulując żywo dłonią. Uniesiona brew dziewczyny i drgające co jakiś czas mięśnie twarzy świadczyły o tym, że resztkami sił walczyła ze sobą, aby nie wybuchnąć. Policzki momentalnie poczerwieniały.
- No chodźcie! - ponaglający głos Liz dobiegł ze środka pomieszczenia, przerywając tym samym wymianę iskrzących spojrzeń między nimi. Ariel fuknęła rozeźlona i dzielnie dzierżąc na ramieniu plecak, potraciła chłopaka w wejściu, udając się w stronę biurka dyrektorki.
- Kto nazywa swoje dziecko Ariel?! - zapytał szeptem samego siebie, podążając zaraz za blondynką, ale chyba nie spodziewał się, że mogła go usłyszeć. Przystanęła w połowie kroku i z mordem w oczach odwróciła się do niego.
- Lepsza Ariel, niż dupek.

#

Bez obracania się za siebie, czym prędzej wydostała się z gabinetu pani Hemmings, marząc jedynie o tym, aby znaleźć się w możliwie dalekiej odległości od jej syna. Początkowo chciała zignorować jego pierwszą nieobecność, ale okazał się być zwykłym kretynem, dla którego nie warto było tracić cennego czasu. Jego matka próbowała wymusić na nim przeprosiny, ale Ariel nie miała nawet na nie ochoty. Podziękowała obojgu i bez słowa opuściła pomieszczenie. Miała teraz inne, zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie.
- Ej! - usłyszała za sobą zachrypnięty głos, ale nie zamierzała reagować. Nadal dumnie kroczyła przed siebie, próbując dostać się z powrotem na stołówkę z nadzieją, że tym razem uda jej się odnaleźć Ronnie. Jednak uporczywe nawoływaniem nie ustawało. Wsunęła słuchawki do uszu, ustawiając głośność prawie na maksimum. Próbowała skupić się na muzyce, ale wciąż miała wrażenie, że pokrzykiwanie przebija się przez gitarową melodię. Westchnęła ciężko, nie zwalniając kroku. Z trudem udawało jej się jednak utrzymywać tak mordercze tempo, dlatego zanim minęła salę gimnastyczną, zaczęło brakować jej tchu i musiała przystopować. W tej samej chwili poczuła szarpnięcie w ramieniu. Stanęła twarzą w twarz z Hemmingsem. Dzielnie znosiła jego świdrujące, niebieskie spojrzenie. Jedynie strzępki jego słów dochodził do niej, kiedy tłumaczył zaciekle, jak bardzo zależało mu na tym, aby jednak podjęła się próby i udzielała mu korepetycji.
- Musisz mi pomóc! - dodał na sam koniec, a ona z parszywym uśmieszkiem na ustach wyjęła w końcu słuchawki.
- Mam gdzieś to, że mamusia dała ci szlaban i zabrała kluczyki od samochodu, telefon oraz całą resztę dobrodziejstw techniki. Poszukaj sobie innego korepetytora – postawiła sprawę jasno, dla wzmocnienia efektu, przytupując nieznacznie stopą. Chłopak wpatrywał się w nią z prawdziwym smutkiem w oczach. Albo był tak niesamowitym aktorem.
- The Kooks? - zapytał nagle z nieskrywanym zaskoczeniem oraz podziwem, wskazując dłonią na zwisające z jej ramion słuchawki, z których płynęła muzyka, słyszalna nawet dla niego. Ariel wywróciła oczami.
- Słuchaj – westchnęła zmęczona, opuszczając z bezradnością ramiona. - Nie zamierzam zmieniać zdania, daj sobie spokój. Bajerować w ten sposób możesz swoje tępe koleżanki, na mnie to nie działa – dokończyła i nie czekając na jego reakcję, odwróciła się plecami, ruszając w przeciwnym kierunku. Przez krótką chwilę miała nadzieję, że odpuścił, ale wtedy ponownie rozległ się jego irytujący głos.
- Zapłacę ci jeszcze raz tyle, ile oferuje moja matka – krzyknął za nią, celnie trafiając w jej potrzeby. Zatrzymała się, walcząc ze sobą w myślach. Przymknęła oczy, klnąc cicho pod nosem. Zacisnęła palce na szeklach plecach i odetchnęła głęboko. Nienawidziła, kiedy ktoś stawiał ją w sytuacji bez wyjścia, albo celowo wykorzystywał jej słabości dla własnych korzyści.
- Dobra! - zgodziła się niechętnie przez zaciśnięte zęby, nie spoglądając nawet na niego. Wiedziała, że przez najbliższy tydzień nie będzie mogła spojrzeć na swoje oblicze w lustrze. Była taka naiwna. - Stoliki nad rzeką, jutro, osiemnasta!
Nie spojrzała za siebie, nie mogąc już dłużej znieść jego obecności. Miała sobie za złe, że tak łatwo uległa, ale wizja dodatkowych pieniędzy była zbyt kusząca, by tak lekkomyślnie z nich zrezygnować. Opierając się na kuli, ruszyła w końcu w stronę stołówki.