piątek

#epilog.


Stanął w progu pokoju Ariel, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem po pustym, cichym pomieszczeniu. Kubek z herbatą wciąż stał na stoliku, pół nadgryzionego czekoladowego batonika leżało na parapecie, a na krześle wisiała skórzana kurtka, którą tak bardzo lubiła nosić. Tak niewiele się zmieniło. Prawie wszystko wydawało mu się takie, jak kilka dni temu.
Prawie.
Brakowało jedynie dźwięcznego głosu dziewczyny, jej cichego śmiechu, który próbowała przed nim ukrywać, czy irytujących docinek, kierowanych pod jego adresem. I choć mogło wydawać się to jedną wielką abstrakcją, to tęsknił za każdym nienawidzę. Pogłębiająca się złowroga cisza sprawiała, że wyraźne słyszał potężne uderzenia swojego serca, a pulsujący ból w skroniach przybierał na sile.
Na biurku dostrzegł lekko zmiętą, niedbale zabazgraną kartkę. Niepewnie sięgnął po nią i w tej samej chwili wszystkie tłumione do tej pory emocje musiały się uzewnętrznić. Bezgłośnie osunął się na ziemię, a potężna fala cierpienia zawładnęła jego ciałem. Nie umiał zapanować nad uporczywym drżeniem, a ból rozsadzał mu głowę. Cały ten czas walczył ze sobą, byle tylko nie stracić kontroli, ale w końcu i on musiał ulec. Zrobił mu się niedobrze, więc lekko pochylił głowę, jednak na niewiele się to zdało. Nudności ciągle powracały. Wziął kilka głębszych wdechów, próbując się skupić wyłącznie na miarowym oddechu.
Ból jednak zdawał się być coraz silniejszy. Ścisnął mocniej papier w dłoni, z całej siły zaciskając zęby. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Dotąd jego życie, mimo iż czasami ciężkie, było niczym piękny sen. Miał wszystko, o czym marzył. Kiedy tylko poznał Ariel, wszystko to co wydawało się takie istotne, przestało mieć znaczenie. I choć bardzo długo nie chciał się do tego przyznać, to dzień po dniu ona stawała się jego nową rzeczywistością, wypełniając swoją obecnością każdą chwilę. A teraz, kiedy odeszła, uzmysłowił sobie, że tak naprawdę został z niczym. Bezpowrotnie zabrała ze sobą jakąś cząstkę jego duszy. W najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że ktoś tak niepozorny potrafił wedrzeć się do jego życia i zrobić w nim takie spustoszenie.
Tęsknił za nią.
Szybko otarł jedną, maleńką łzę, która nieopatrznie spływała po jego zaczerwienionym policzku. Nie mógł się przecież załamywać, bo Ariel z pewnością by go wyśmiała. Rozprostował kawałek kartki i zaczął czytać.
‘czego w tobie nienawidzę’
1/ nienawidzę cię, tak bardzo mocno, tak z całego serca, tak z całych sił, tak że czasami aż brak mi tchu
2/ nienawidzę tego twojego bezczelnego uśmieszku, kiedy nade mną triumfujesz, na samą myśl o nim robi mi się niedobrze, bo wcale nie jesteś ode mnie lepszy, wręcz przeciwnie
3/ nienawidzę, gdy jesteś zbyt blisko, bo wtedy dzieje się ze mną coś takiego, czego wyjaśnić nie potrafię
4/ nienawidzę cię za to, że nie odszedłeś, że nie dałeś mi spokoju, mimo że tak wiele razy cię o to prosiłam, że zostałeś i każdego kolejnego dnia wdzierałeś się w to moje beznadziejne życie i pozwoliłeś mi uwierzyć
5/ nienawidzę, kiedy trzymasz moją dłoń, kiedy traktujesz mnie, jak małą dziewczynkę, którą trzeba prowadzić przez świat, bo chyba się zgubiła i nie potrafi znaleźć drogi do domu
6/ nienawidzę, gdy mnie przytulasz, bo czuję się wtedy bezpiecznie, a kiedy czujesz się bezpiecznie, to przestajesz być czujny, a kiedy człowiek przestaje być czujny, to różne złe rzeczy mogą się przydarzyć
7/ nienawidzę, gdy mnie całujesz, jesteś w tym beznadziejny, bo czuję wtedy w środku to dziwne, ujmujące łaskotanie, kiedy mam wrażenie, że lada moment i zacznę się unosić w powietrzu, a przecież wiadomo, że ludzie nie unoszą się w powietrzu!

Wyobraził sobie jej wykrzywione usta, kiedy to pisała i momentalnie na samo wspomnienie dziewczyny uśmiechnął się smutno. Zamknął oczy i oparł ze zmęczenia głowę o zimną ścianę. Tak wiele by dał, by choć jeszcze raz usłyszeć jej irytujący śmiech, denerwujące aluzje, czy ciągłe narzekanie.

#

Nie wiedział, jak powinien się z nią pożegnać. Czy użyć jakichś wyszukanych słów, czy może mówić prosto, a może nie mówić nic. Może, jakby się nie pożegnał, to ona nigdy by nie odeszła? Nie był przygotowany na taką chwilę, dlatego kiedy zobaczył tylko jej bezwładnie leżące na szpitalnym łóżku ciało, zrobiło mu się niedobrze. Bo jak pożegnać kogoś, kto w końcu nadał twojemu życiu jakiś sens? Jak powiedzieć: możesz już odejść, do kogoś kto samą obecnością sprawiał, że wszystko stawało się jakieś łatwiejsze? On tego nie potrafił.
Usiadł obok i pochwycił jej zimną dłoń. Nawet nie drgnęła.
- Obiecałaś, że jutro się spotkamy, obiecałaś – szepnął z drżeniem w głosie, nie mogąc zapanować nad emocjami. Wpatrywał się w nią zawzięcie, gdzieś głęboko w podświadomości licząc na cud. Ale przecież cuda się nie zdarzają. Tak wiele razy mu to powtarzała.

#

Musiał się pozbierać, bo nie mógł pozwolić sobie na kolejne chwile słabości. Musiał być przecież silny. Musiał sobie z tym jakoś poradzić. Pociągnął nosem i postanowił wrócić do czytania, a każdy kolejny wers sprawiał, że jakaś cząstka jego duszy ginęła bezpowrotnie.
8/nienawidzę sposobu, w jaki na mnie patrzysz, bo czuję się wtedy jak najpiękniejsza dziewczyna na calutkim świecie, a przecież taka nie jestem
9/ nienawidzę, gdy masz rację, boże hemmings, to jedno z najgorszych uczuć na świecie, bo wiem, że ją masz, ale nie mogę tego przyznać, bo cały mój autorytet zimnej, bezuczuciowej suki runął by w gruzach, nie mogę sobie na to pozwolić
10/ nienawidzę, kiedy doprowadzasz mnie do szału, tracę przez ciebie zmysły, nie wiem, co dalej robić ze swoim życiem, nawet teraz, nawet kiedy cię tutaj obok nie ma, wystarczy sama świadomość, że istniejesz
11/ nienawidzę, że dałeś mi tę cholerną nadzieję, bo mimo iż próbowałam się tyle razy jej wyprzeć, ona wciąż wraca i na nowo wszystko niszczy, ale nie zrozumiesz tego nigdy, w twoim idealnym światku takie szczegóły nie mają znaczenia
12/ nienawidzę, że przez ciebie zaczęło mi znowu zależeć, to jest kolejne najgorsze uczucie (zaraz po tym, kiedy masz rację!), jakie człowiekowi zostało dane, bo mimo iż nie chcesz, to mimowolnie uzależniasz się od tej drugiej osoby i już nie chcesz odchodzić, a przecież wszyscy wiemy, że odejść trzeba, że nie mamy na to wpływu, nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli
13/ nienawidzę cię, hemmings, ale chyba już się powtarzam

#

Agonia trwała kilka dni, w czasie których próbowali pogodzić się z faktem, że nie było już ratunku. Musieli zaakceptować smutną prawdę. Bo choć nikt nie chciał tego otwarcie przyznać, to wszyscy byli świadomi tego, że oddalanie tej chwili nie miało żadnego sensu, bo jej już tam nie było. Zostało jedynie osłabione ciało, utrzymywane przy życiu dzięki nieustannie szumiącej aparaturze. Każda kolejna chwila sprawiała, że pożegnanie stawało się coraz bardziej bolesne. I nieważne jak bardzo chcieli temu zaprzeczyć, jej już nikt nie mógł pomóc.  
- Mogę zostać z nią sam? – zapytał niespodziewanie Luke, a Calum i Frank spojrzeli na niego nieufnie, jakby zaskoczeni tą nieoczekiwaną prośbą. Od początku ustawili grafik dyżurów, w czasie których mieli czuwać przy niej, ale bardzo często zdarzały się momenty, że trafiali na siebie wszyscy, bo nikt z nich nie chciał stracić nawet jednej chwili spędzonej z Ariel. Ani Hood, ani jej brat jednak wtedy się nie odezwali i mimo wielkiej niechęci, obaj niespiesznie opuścili salę, zostawiając ich samych.
Luke przysiadł się na brzegu łóżka i z nikłym uśmiechem błąkającym się na zsiniałych ustach spojrzał na jej spokojną, jasną twarz. Delikatnie przesunął opuszkami palców po chłodnym policzku.
- To już czas, prawda? – westchnął ciężko, wpatrując się w nią nieustannie, jakby wciąż miał nadzieję, że może da mu jakiś znak, że coś się zmieni. Nic jednak nie uległo zmianie. Od kilku dni nie nastąpiła żadna zmiana, a ona nie wykazywała żadnej chęci podjęcia próby, by ten ostatni raz zawalczyć. – Musisz już iść, wiem to, tylko jakoś nie bardzo umiem ci na to pozwolić – mówił dalej, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona już go nie słyszała. Wiedział tylko, że musiał się tym z kimś podzielić, bo to bolesne uczucie zabijało go od środka.  – Pamiętasz, jak mówiłaś, że cuda się nie zdarzają? Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że chyba jednak nie miałaś zupełnie racji. Cuda się zdarzają. A my byliśmy idealnym przykładem na słuszność tego stwierdzenia. Byliśmy cudem. Ty byłaś cudem. Cudem, który odmienił mój świat. I wiesz, wydaje mi się, że po prostu wykonałaś swoje zadanie i teraz możesz już sobie iść – głos mu się załamał.
Wziął głębszy oddech i zgarnął z jej twarzy kosmyk włosów. Pochylił się lekko, dotykając ustami jej warg. Spojrzał na nią ponownie, uważnie śledząc każdy najmniejszy fragment twarzy.
I pozwolił jej odejść.

#

Nie istniały słowa, które były w stanie wyrazić jego tęsknotę. Z każdym kolejnym dniem wydawało mu się, że tęskni coraz bardziej. Często przyłapywał się na tym, że bezwiednie wyciągał telefon, chcąc napisać do niej wiadomość. Ale jej już nie było.
Spojrzał ponownie na trzymaną w dłoni kartkę, uzmysławiając sobie, że prawie dotarł już do samego końca. Został mu ostatni punkt na tej pełnej nienawiści liście. Był lekko niewyraźny, jakby pisany drżącą dłonią, niektórych słów praktycznie nie potrafił odczytać. Kolor atramentu był wyraźnie inni niż wszystkich poprzednich, a to wskazywało na fakt, że musiał być dopisany dużo później. Może nawet całkiem niedawno.
14/ a najbardziej na calutkim świecie nienawidzę tego, że pojawiłeś się w chwili, gdy mimo iż nie zdawałam sobie z tego sprawy, to naprawdę kogoś potrzebowałam, trafiłeś w najmniej odpowiednim momencie i poprzewracałeś cały mój idealnie poukładany świat, zrobiłeś z niego totalny chaos, ciągle się zastanawiam, dlaczego nie odpuściłeś, po co to wszystko było, nie potrafię tego zrozumieć, ale przez tę twoją arogancję, bezczelność, upór, perfidny uśmiech sprawiłeś, że znienawidziłam cię jeszcze bardziej, a oprócz tego, że nienawidziłam cię, znienawidziłam też samą siebie, bo tak łatwo ci się poddałam, tak łatwo udało ci się wszystko zniszczyć, tak łatwo sprawiłeś, że cię poko…
Słowa się w pewnym momencie się urwały. Luke nieświadomie wstrzymał oddech. Zamiast kolejnych literek, po zmiętej kartce ciągnęła się szarpana linia, zupełnie jakby długopis wypadł jej z dłoni. Poczuł przeraźliwy ucisk w żołądku, a całym jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Bez przekonania odwrócił kartkę na drugą stronę, ale tam nic nie było. Pustka. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ostatni wers, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie przeczytał. W jednej chwili przestał nad sobą panować, pozwalając aby smutek i rozpacz przejęły nad nim kontrolę. Nie chciał wstydzić się już łez, bólu, tęsknoty.
- Ja ciebie też. Ja ciebie też Ariel.
Złożył kartkę na pół i podniósł się z podłogi, ostatni raz rozglądając się po pustym pokoju. Ruszył w stronę wyjścia i z ogromną niepewnością bezpowrotnie zamknął za sobą drzwi.
I znowu pozwolił jej odejść. Ostatecznie. Bez pożegnania. Z nadzieją, że cuda naprawdę się zdarzają.

#KONIEC


sobota

#czterdzieścisześć. nienawidzę pożegnań.


Kiedy wsparta na ramieniu Caluma zatrzymała się w wejściu na salę, mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Wyglądała inaczej, a on nie potrafił oderwać od niej wzroku. Ogarnęło go jakieś dziwne, niewytłumaczalne przeczucie, że kiedy tylko odwróciłby się od niej, coś złego mogło ją spotkać. Kilka osób spojrzało niepewnie w jej stronę, ale ona zdawała się całkowicie tym nie przejmować, z nieodgadnionym wyrazem twarzy rozglądając po pomieszczeniu. Gdy wreszcie ich spojrzenia się spotkały, miał nieodparte wrażenie, że kąciki jej pomalowanych czerwoną szminką ust lekko drgnęły, ale dość szybko odwróciła się w drugą stronę, jakby celowo drocząc się z nim. Chyba właśnie to sprawiało, że tak ciężko było mu przejść obok niej obojętnie, była zupełnie inna, niespotykana, wyjątkowa. A im więcej przeciwności stawało między nimi, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że mimo wszystko warto było spróbować. Warto było zerwać w wszystkimi zasadami, przekonaniami, oczekiwaniami i po prostu zaryzykować.
- Może zaprosisz mnie w końcu do tańca? – sapnęła znudzona Shelby, która dość niespodziewanie zagrodziła mu drogę z podpartymi dłońmi na bokach, wyczekując na jego ruch. Zmierzył ją pełnym odrazy wzrokiem, lekko wykrzywiając wargi. Jeszcze na samym początku roku, kiedy to wspólnie obiecali sobie, że razem pójdą na ten finalny szkolny bal, by zdobyć korony króla i królowej balu, wizja spędzenia całej nocy z blondynką wydawała mu się całkiem niezłym pomysłem. Tym bardziej, że Shelby niczego nie brakowało, a to że była głupia tak naprawdę szczególnie mu nie przeszkadzało. Wszak nie zamierzał z nią prowadzić dyskusji na temat fizyki kwantowej. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią beznamiętnie, aż wreszcie pochwycił ją lekko za ramiona, odsunął na bok i ruszył w stronę stolika, przy którym właśnie zasiadł Hood z Ariel. Towarzyszyli im również inni uczniowie, ale ze smutkiem musiał przyznać, że nikogo z nich nie kojarzył. Posłał tylko w ich stronę nieco zmieszany uśmiech, zatrzymując się tuż obok krzesełka dziewczyny. Początkowo udawała, że kompletnie go nie zauważyła, ale wreszcie westchnęła ze znużeniem, zadzierając głowę.
- Hemmings – rzuciła bez przekonania, dzielnie stawiając upór jego stanowczemu spojrzeniu. Uśmiechnął się tylko szerzej i ukłonił się szarmancko, wysuwając rękę w jej stronę.
- Keller – odparł w podobnie znudzonym tonie, oczekując na jej reakcję. Rzuciła tylko krótkie, porozumiewawcze spojrzenie w stronę swojego przyjaciela, ale Calum wzniósł tylko oczy i wyszczerzył zęby, dając jej małe, nieme przyzwolenie na to, by mogła go opuścić. Podniosła się, chwytając mocno jego dłoń.
- Nie jestem dziś twoją partnerką. Przyszłam tu z Calumem – oznajmiła wyniośle. – Zatańcz ze swoją parą – dodała, wskazując w kierunku naburmuszonej dziewczyny, która po drugiej stronie sali z uwagą im się przyglądała. Nie wyglądała na szczególnie zadowoloną. Luke też spojrzał w tamtą stronę, po czym ciężko westchnął.
- Chciałem przyjść z tobą, ale wolałaś tego azjatyckiego chłoptasia z wadą wymowy.
- Calum nie jest … - zaczęła, ale dość szybko doszła do wniosku, że tłumaczenie tego nie miało żadnego większego sensu, więc zrezygnowana odpuściła. – A tak w ogóle, to nie ośmieszaj się – powiedziała oschle. - Od samiutkiego początku szkoły wszyscy wiedzieli, że idziesz z tą swoją wywłoką, byle tylko otrzymać świecącą, plastikową koronę króla balu. Kolejne wielkie osiągnięcie w twoim życiu. Kumulacja jasnych włosów, ślicznych buziek i podobnego poziomu inteligencji gwarantowała to niebywałe wyróżnienie.
- Ale … - Luke nie był pewny, jak się wybronić z tych oskarżeń. – To wcale nie oznaczało, że nie chciałbym iść z tobą. A tak poza tym, uważasz że mam śliczną buźkę? – spytał z rozbawieniem.
- Jesteś kretynem – podsumowała ze zrezygnowaniem.
- Mimo wszystko, nalegam, aby panienka uczyniła mi ten honor i podarowała jeden taniec. O nic więcej nie proszę. Och, ja niegodny twego spojrzenia. Spełnij marzenie idioty, a obiecuję, że nigdy więcej twoje piękne oczy nie będą narażone na mój widok – wyznał w wyjątkowo dystyngowany sposób, kolejny raz taktownie się  przed nią kłaniając.
- I po co ta szopka?
- Dziewczyny to lubią, czyż nie? – spytał, unosząc zadziornie brew. Wywróciła tylko oczami, a on skwitował to tylko głośnym śmiechem, po czym pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Wpadła mu w ramiona, a on szczelnie otulił ją w mocnym uścisku, jakby podświadomie bał się, że mogła mu nagle zniknąć.
Tańczyli długo, w kompletnej ciszy, wtuleni w siebie, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat. Nawet kiedy muzyka ucichła, oni nadal kołysali się, skupiając na sobie zaskoczone spojrzenia pozostałych. Wszystko dookoła stało się na chwilę całkowicie nieistotne. Zdawali się przenosić w swój własny świat, gdzie wszelkie troski i zmartwienia przestawały istnieć.
- Wszyscy na nas patrzą – stwierdziła nagle Ariel, jakby wybudzając się z tego krótkiego zamroczenia. Chłopak odchylił się lekko i dotknął opuszkami palców jej policzek.
- Niech patrzą, bo pewnie ci zazdroszczą – powiedział z niesamowitą pewnością w głosie, czulej ją obejmując. Zacisnęła mocniej palce na jego ramieniu, a on zaczął się głośno śmiać, wirując z nią po parkiecie.
- Możemy stąd uciec? – spytała dość niespodziewanie, spoglądając na niego z błaganiem w jasnych oczach. Bez słowa skinął głową i chwytając jej ciepłą dłoń, wyprowadził ją z przepełnionej sali.

#

Pomógł jej wysiąść z samochodu, a ona cały czas czuła jego baczne spojrzenie i niepokojący, pełen przerażenia błysk w oczach, kiedy tylko zbyt głośno odetchnęła, albo przystanęła na moment, by złapać oddech. W połowie podjazdu dość stanowczo zatrzymała się, rzucając mu wymowne spojrzenie.
- Przestań! – sapnęła zdenerwowana, wyczuwając jego zaniepokojenie. Luke spojrzał na nią z niezrozumieniem. – Nie patrz na mnie tak, jakbym za moment miała się roztrzaskać na milion kawałków, jak porcelanowa laleczka.
- Wcale tak na ciebie nie patrzę! – zaoponował z oburzeniem, ale ona nie zamierzała podejmować tej dyskusji. Właśnie tego chciała uniknąć.
- Nieważne.
- Świetnie, znowu zaczynamy! – podniósł głos.
- Świetnie, bardzo świetnie, najświetniej na calutkim świecie! – warknęła równie rozeźlona, wysuwając rękę z jego objęcia. Lekko utykając, ruszyła szybciej w stronę werandy. Nim jednak dotarła do schodków, poczuła nieznaczne szarpnięcie i chwilę później kolejny raz znalazła się w jego ramionach. Początkowo dość skutecznie unikała jego spojrzenie, próbując się wyswobodzić, ale kiedy zdała sobie sprawę, że stała na straconej pozycji, odpuściła.
- Jesteś jeszcze taka głupiutka, Keller – szepnął czule, z troską gładząc jej włosy, gdy wciąż tuliła się do niego.
- No i świetnie, Hemmings – jęknęła, garnąc się w jego ramiona.
- Czasami cię nienawidzę, wiesz?
- Wiem – odszepnęła, czując przyjemny dreszcz, kiedy tylko przesunął dłonią wzdłuż jej pleców, delikatnie do siebie przyciągając. – Też czasami się nienawidzę. Może nawet częściej niż czasami. Może nawet cały czas odkąd tylko się zjawiłeś w tym moim cholernie popieprzonym życiu i wszystko jeszcze bardziej skomplikowałeś. I teraz nie chcę … - głos jej się załamał.
- Ariel …
- I teraz nie chcę odchodzić – powiedziała to w końcu. Zamiast spodziewanego bólu poczuła dziwną ulgę. Spojrzała na niego lekko zaszklonymi oczami. – Popatrz co zrobiłeś – dodała, siląc się na zabawny ton. Luke sięgnął dłonią do jej twarzy i przyciągając ją lekko do siebie, pocałował najdelikatniej jak to było tylko możliwe.
- Nie musisz…
- Nie, proszę. Nie zaczynajmy tego od początku. Nie mam na to dziś siły. Porozmawiamy o tym jutro – przerwała mu momentalnie, ocierając raptownie jedną, samotną łzę, która nieoczekiwanie spłynęła po zaczerwienionym policzku.
- Jutro – powtórzył cicho, chowając ją w uścisku swoich ramion. Długo nie chciał jej puścić.
- Już czas na mnie – mruknęła słabo, uśmiechając się do niego delikatnie. Dotknęła dłonią jego policzek i musnęła drżącymi wargami jego usta.
- Może jednak zostanę, co? – zaproponował, ale spotkało się to jedynie z jej pełnym dezaprobaty spojrzeniem i ciężkim westchnieniem.
- Nic mi nie jest – zapewniła, ale doskonale wiedziała, że w ogóle nie przekonały go te słowa. – Idź już, muszę od ciebie odpocząć! Za długo moje piękne oczy narażone były na twój widok! – dodała z rozbawieniem, odpychając go od siebie. Luke jednak nawet się nie uśmiechnął, ciągle obserwując ją z niepokojem. Wreszcie jednak wypuścił ją z objęcia i odwrócił się.
- Hej, Hemmings! – zawołała za nim, gdy zrobił kilka kroków. Spojrzał na nią przez ramię, przyglądając się z niepewnością. Przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, ale po chwili na jej ustach pojawił się krótki uśmiech. – Do jutra.
Zawrócił gwałtownie i bez żadnego ostrzeżenia chwycił ją w ramiona, skradając kolejny, pełen namiętności i tęsknoty pocałunek. Później nic już więcej nie powiedział, odchodząc po prostu od niej. Patrzyła jak wyjątkowo niechętnie kierował się w stronę samochodu. Kiedy kolejny raz odwrócił się za siebie, by na nią spojrzeć, wykonała jedynie ponaglający gest, byle już tylko odjechał.
- Do jutra – szepnęła do siebie, wpatrzona w znikające za zakrętem auto. Poczuła niedługie, lekko niepokojące ukłucie w klatce piersiowej. Ból jednak dość szybko minął, a ona odetchnęła głęboko, wracając do domu.

#

Dość długą chwilę wydawało mi się, że natrętne brzęczenie telefonu tylko mu się śniło, dlatego tak opornie zabierał się do jego odbierania. Dopiero kiedy uzmysłowił sobie, że komórka naprawdę dzwoniła, sięgnął po nią po omacku, po drodze strącając stojącą na nocnej szafce butelkę z wodą.
- Kurwa, jest środek nocy! – wymamrotał nieprzytomnie.
- Luke? – odezwał się zupełnie nieznany mu głos.
- Kto mówi? – wychrypiał do telefonu, przecierając zaspane oczy. Dochodził go jedynie niewyraźny szum i czyjeś słowa, których kompletnie nie rozumiał. Spojrzał na zegar, dochodziła trzecia. Usiadł na łóżku, walcząc z sennością. Starał się skupić, ale jedyne o czym potrafił w tamtej chwili myśleć, to powrót do pięknego snu, z którego został tak brutalnie zbudzony.
- Tu Frank, jestem bratem Ariel – wyjaśnił tajemniczy nieznajomy, a Luke poczuł krótkie ukłucie w żołądku. Momentalnie otrząsnął się ze sennego amoku, z przerażeniem spoglądając w stronę okna, przez które wpadał nikły blask nocnego księżyca. Przez chwilę milczał, nie do końca będąc chyba świadomym tego wszystkiego, co właśnie się działo.
- Coś się stało? – zapytał wreszcie, niespokojnie zaciskając pięści. Nagle zaczęło brakować mu tchu. Zrobiło się duszno, a on z trudem oddychał, coraz mocniej rozchylając drżące ze strachu usta. W otaczającej go zdradzieckiej ciszy mógł dokładnie usłyszeć każde potężne uderzenie swojego serca. Pulsowanie skroni stało się tak bolesne, że obraz przed oczami zaczął się rozmazywać.
- To już czas – powiedział spokojnie Frank, a blondyn poczuł lodowaty dreszcz, który wstrząsnął całym jego ciałem.
- Na co czas? Nie rozumiem – wyjąkał, zrywając się z łóżka, choć doskonale wiedział. Gdzieś tam głęboko w podświadomości zdawał sobie sprawę z sensu słów brata Ariel. Jednak nie potrafił ich zaakceptować. Nie mógł. To było zbyt wcześnie. Bał się tego, że jeśli tylko dopuści do siebie tę myśl, ona się urzeczywistni, a tego nie był w stanie znieść. Nerwowo przetarł trzęsącą się z niepokoju dłonią spoconą już twarz.
- Musisz się pożegnać.