niedziela

#dwadzieściacztery. nienawidzę sposobu, w jaki się uśmiechasz.


- Przepraszam – powiedział ze zrezygnowaniem Luke, kiedy tylko otworzyła drzwi. Z głową opartą o framugę stał w progu, trzęsąc się z zimna. Wpatrywała się w niego nieprzytomnie, zupełnie nie spodziewając się jego wizyty. Wysilił się na leniwy uśmiech, który spowodował, że w prawym policzku ukazało się wyraźne wgłębienie. Kompletnie nie myśląc nad zasadnością swojego czynu, zatrzasnęła drzwi. Dłuższą chwilę stała dokładnie w tym samym miejscu, z otępieniem wpatrując się przed siebie, gdy natarczywe pukanie nie chciało ani na moment ustać. Otrząsnęła się w końcu, kręcąc niemrawo głową. Niepewnie sięgnęła do klamki i delikatnie nacisnęła ją, a przejmujące skrzypienie wypełniło pogrążony w mroku korytarz.
- Co ty tu robisz? – zapytała nad wyraz szybko, ponownie z ogromną wnikliwością studiując jego zmartwioną twarz.
- Dziś wigilia, podobno zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem, więc pomyślałem, że wreszcie będę mógł z tobą normalnie porozmawiać - wyznał z pełną szczerością, ale chwilę później parsknął głośno śmiechem, dostrzegając jej niewzruszoną tym głupim żartem minę.
- Jesteś idiotą – oceniła z cichym westchnieniem, wywracając oczami. On nadal chichotał, dumny ze swojego wyjątkowo udanego dowcipu, który jednak nie rozśmieszył dziewczyny.
- Ale masz rację, jestem idiotą – przyznał z niespodziewaną powagą. Ariel wnikliwiej przyjrzała się mu. – Nie powinienem wtedy odchodzić. I dlatego cię przepraszam.
- Nie musisz przepraszać, nie masz za co mnie przepraszać, nie potrzebuję twojej litości – warknęła, jakby urażona jego słowami. Luke jednak zdawał się nie przejmować tym rozeźlonym tonem i zrobił niewielki krok w jej stronę. Dopiero wtedy dostrzegła, że prawy rękaw kurtki zwisał bezwładnie, a jego ręka schowana była pod bluzą. – Co ci się stało? – spytała, sprytnie zmieniając temat, kiedy zrozumiała, że odległość między nimi zdecydowanie zmniejszyła się.
Luke nerwowo odchrząknął, spoglądając lekko zmieszanym wzrokiem w dół.
- Miałem mały wypadek. Złamałem rękę.
- Nie jestem pewna, czy chcę znać szczegóły – odparła z ironią, a on ponownie z ogromną niepewnością spojrzał na nią.
- Problem w tym, że ja też ich nie znam – wyjaśnił wstydliwie, lekko przygryzając wargę. Ariel zmrużyła oczy, bo nie była przekonana, o czym tak naprawdę mówił. – Tamtego wieczoru, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, poszłem …
- Poszedłem – wtrąciła pospiesznie, ale on zignorował tę uwagę.
- … do klubu, chyba znowu trochę za dużo wypiłem i rano obudziłem się z opuchniętą ręką – dokończył, opuszczając bezradnie ramiona. – Później izba przyjęć, szpital, gips. Taki mój standard w ostatnich dniach.
- Jakoś mnie to nie dziwi – powiedziała bez większych emocji, dostrzegając poczucie winy malujące się na jego twarzy. – Ale podobno są święta, czemu nie spędzasz ich z rodziną tylko pałętasz się po mieście?
- Rodzice wyjechali na narty, więc z racji mojej małej kontuzji i wciąż trwającego uziemienia od pamiętnej akcji na meczu siedzę sobie z gosposią w domu. Kolejny powód, aby kochać święta – zakpił, wzruszając obojętnie ramionami.
- I? Co mnie to obchodzi?
- Pewnie nic. Po prostu chciałem cię przeprosić, to tyle – odpowiedział, schodząc bardzo powoli po schodkach, bo zrozumiał, że ona najwyraźniej nie miała ochoty na żadne rozmowy. Nagle z głębi mieszkania dobiegł ich przerażający łomot wymieszany z kilkoma głośnymi przekleństwami. Coś się rozbiło, a bełkotliwy krzyk kolejny raz rozniósł się po wnętrzu. Luke dostrzegł jak Ariel na moment przymknęła oczy, a dreszcz wzdrygnął całym jej ciałem. Spojrzała na niego z pewnego rodzaju nieśmiałością, zaciskając mocno usta. Jasne, lekko błyszczące oczy wpatrzone były w niego niedługą chwilę, a pąsowe policzki zdawały się rumienić jeszcze bardziej. Naciągnęła rękawy bluzy, chowając w nich trzęsące się dłonie i opuściła ze wstydem głowę.
- Chodź! – zarządził chwilę później, mocno zaciskając zmarznięte palce wokół jej nadgarstka. Z groźnym wyrazem twarzy popatrzyła na niego, wyrywając się.
- Co robisz? – zapytała z wściekłością, ale on zdążył już wejść do środka i narzucić na jej ramiona pierwszą z brzegu kurtkę. Wcisnął na głowę wełnianą czapkę z wielkim pomponem i owinął dookoła szyi puchowy szalik.
- Wychodzimy!
- Oszalałeś?! – podniosła głos, szarpiąc się z nim. Dokładnie w tej samej chwili kolejny budzący grozę huk przetoczył się przez dom. Wymienili krótkie spojrzenia, a Ariel odruchowo skuliła się, kiedy wrzask matki przybrał na sile.
- Nikt nie powinien spędzać tego wieczoru w taki sposób, nawet jeśli nienawidzi świąt – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu i pochwycił opartą o ścianę kulę. Podał ją dziewczynie i bez zastanowienia ujął jej niewielką dłoń, wyprowadzając na zewnątrz.

#

Kiedy tylko przekroczyła próg domu Hemmingsów, poczuła delikatny skurcz w żołądku. Nerwowo zacisnęła usta, przystając na moment w korytarzu. Wszystko przyozdobione było świątecznymi gadżetami, po całym przedpokoju porozwieszane były różnobarwne ozdoby i mieniące się światełka. Na środku salonu stała ogromna, robiąca niemałe wrażenie choinka, a nad kominkiem wisiało pięć czerwonych skarpet z wyszytymi imionami. Obróciła się niepewnie, dostrzegając parę kroków za sobą zamykającego właśnie drzwi blondyna. Spojrzał na nią i uśmiechnął się z niezwykłą czułością, odrzucając zasypaną śniegiem kurtkę na wieszak, który lekko się zachybotał pod ciężarem okrycia. Z szerokim uśmiechem klasnął w dłonie, pocierając nimi o siebie.
- Czuj się jak u siebie – powiedział, odbierając od niej niedbale narzucony wcześniej płaszcz. – Ja za chwilę wracam.
Podążyła za nim wzrokiem, kiedy znikał za drzwiami na końcu hallu. Westchnęła ciężko, po czym niepewnie dokuśtykała do przestrzennego pokoju, w którym unosił się przyjemny zapach korzennych przypraw i pomarańczy. Z odtwarzacza płynęła cicha melodia pastorałek. Z nieskrywanym podziwem obejrzała całą świąteczną dekorację, sunąc delikatnie dłonią po nakrytym białym obrusem stole, na którym stały patery wypełnione smakowicie pachnącymi wypiekami, owocami i cukierkami. Gdy doszła do kominka, w którym wesoło podrygiwały jasne płomienie ognia, dostrzegła porozstawiane obok ramki ze zdjęciami całej rodziny. Kolejny raz poczuła to uporczywe kłucie w klatce piersiowej, odruchowo pochylając się lekko do przodu. Wzięła kilka głębszych wdechów, zamykając na chwilę oczy. Gdy pulsowanie ustąpiło, odetchnęła z ulgą, orientując się że w tej samej chwili do pokoju wszedł Luke.
- To ty? – zapytała nagle, wskazując jedno zdjęcie na rogu marmurowej półki, które przedstawiało umorusanego czekoladą blondynka w śmiesznej czapce mikołaja. Chłopak pokręcił z dezaprobatą głową i skinął nią bez przekonania.
- Tak – potwierdził, a początkowa powaga Ariel odpłynęła w niepamięć i dziewczyna nie wytrzymała, śmiejąc się głośno. Czubek nosa prawie niezauważalnie jej zadrgał, a w kącikach oczu pojawiły się na moment maleńkie zmarszczki. Gdy chwilę później spojrzała na jego przerażoną twarz, zamilkła.
- No co?
Blondyn potrząsnął lekko głową i odstawił dwa kubki z parującą gorącą czekoladą i bitą śmietaną na stół, podpierając się na nim w dość teatralny sposób. Wybałuszył oczy, wciąż z pewnego rodzaju konsternacją wpatrując się w niczego nie rozumiejącą dziewczynę. Zmarszczyła czoło, nie wiedząc, o co mu chodziło.
- Święta to jednak czas najprawdziwszych cudów – wyznał z niemałym podziwem, pocierając dłonią twarz.
- Nie bardzo wiem, co plącze się właśnie w tej twojej pustej głowie, Hemmings.
- Nie jestem przekonany o tym, czy jesteś świadoma tego, że właśnie staliśmy się świadkami świątecznego cudu! – powiedział w dość patetyczny sposób, podchodząc do niej. Ułożył dłonie na jej ramionach, wciąż wpatrując się w nią z zachwytem.
- Co ty pieprzysz? – burknęła lekko wytrącona już z równowagi, odsuwając się od niego.
- Keller, ty właśnie się u-u-śmie-e-chnę-łaś! – wyjąkał, udając oszołomienie. Ariel aż wstrzymała powietrze z wściekłości, uderzając go pięścią w rękę. On nadal pozostawał w ciężkim szoku, uporczywie wbijając w nią pełne zachwycenia spojrzenie.
- Kretyn! – sapnęła, obdarzając go kolejnym ciosem prosto w żebra. Gdy nie przestawał się wygłupiać, nadal denerwując ją swoim zdumionym wzrokiem, wymamrotała coś do siebie i nie mogąc dłużej nad tym zapanować, ponownie mimo woli uśmiechnęła się.

#

Z wciśniętymi policzkiem w miękką poduszkę, spała na kanapie w salonie, co jakiś czas wzdychając przez sen. Luke przyklęknął obok niej i narzucił na nieokryte ciało dziewczyny ciepły koc. Przez chwilę wpatrywał się w jej niespotykanie spokojną twarz. Dotknął delikatnie rozpalonego czoła, odgarniając z niego osuwającą się na oczy grzywkę. Nieświadomie kąciki jego ust nieznacznie drgnęły, gdy ze świstem wypuściła powietrze i zacmokała, mamrocząc coś pod nosem. Nie zbudziła się jednak, wciąż od czasu do czasu pochrapując zabawnie.
- Cieszę się, że ją przyprowadziłeś dziś do nas – ściszony, podejrzliwie radosny głos rozproszył nocną ciszę. Chłopak aż drgnął, zerkając w kierunku drzwi, gdzie w progu stała gosposia. Kobieta spoglądała na niego z błogim uśmiechem.
- To nic takiego – odparł nazbyt szybko, pocierając dłonią kark, a Maggie uśmiechnęła się jeszcze promienniej.
- Lubisz ją – stwierdziła bez ogródek, śląc w jego stronę kolejne sugestywne spojrzenie i ten swój uzależniający uśmiech. Luke momentalnie podniósł się i wykrzywił usta.
- Nie! – zaoponował raptownie, co wprawiło gosposię w jeszcze większe rozbawienie. – Wcale nie, nie lubię, jej się nie da lubić – dodał z prawdziwym oburzeniem. Wtedy też przeciągłe westchnienie dziewczyny sprawiło, że zwrócił wzrok w jej stronę, dostrzegając jak powoli otwierała wciąż zaspane powieki, ziewając dość ostentacyjnie.
- Czego nie tak nie lubisz? – zapytała zachrypniętym głosem, przecierając dłonią na wpół otwarte oczy. Luke z niepokojem spojrzał w stronę drzwi, ale nikogo w nich już nie dostrzegł. Maggie znikła w odpowiedniej chwili. Gdy ponownie zerknął na siadającą na kanapie dziewczynę, która nie do końca kontaktowała z rzeczywistością, wysilił się na niemrawy uśmiech, kręcąc głową.
- Nieważne – mruknął, a ona prychnęła tylko obojętnie, naciągając na siebie koc, który natrętnie zsuwał się z ramion. Włosy sterczały jej we wszystkie strony, a na policzku odciśnięty miała wzór z poduszkowej poszewki. Co chwilę pociągała nosem, pochylając się lekko w przód. Bezwładnie opadł na wolne miejsce obok niej i ciężko westchnął, wysuwając przed siebie nogi. Ułożył dłonie na brzuchu i popatrzył na nią.
- Możesz tak na mnie nie patrzeć? Denerwuje mnie to – zasugerowała chwilę później, wyraźnie poirytowana jego nachalnym spojrzeniem. Zdawał się jednak tym nie przejmować, nadal nieustępliwie śledząc każdy jej najmniejszy ruch. Szturchnęła go kilkakrotnie w bok, ale to również nie przyniosło zamierzonego efektu, bo jego jasne oczy wciąż wbite były w jej zaróżowiałą twarz. Z nad wyraz wymuszoną wyniosłością poprawiła się na siedzeniu, otulając szczelniej kocem. Mięśnie twarzy drgały jej co jakiś czas, kiedy za mocno ściskała w złości zęby. Natrętnie oblizywała językiem wargi, nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia.
- Dlaczego umierasz? – zapytał w końcu. Ariel aż drgnęła, bardzo powoli przenosząc na niego zaskoczony wzrok. Niedługi moment wpatrywali się w siebie bez słowa, a jedynym dźwiękiem było skwierczenie ognia w kominku. Zaczerwienione oczy błysnęły w blasku płomieni, ale dość raptownie zamrugała, odwracając głowę w drugą stronę.
- A co to za różnica? – rzuciła kolejne pytanie w odpowiedzi.
- No nie wiem – zaczął cynicznym tonem, nerwowo wymachując zdrową ręką. – Bo może da się coś z tym zrobić, na przykład?
- Nie da się nic zrobić, mam chore serce, które powoli przestaje pracować – wyjaśniła tak szybko, jak było to tylko możliwe, po czym wzięła głęboki oddech, mocno zaciskając usta. Luke bez przerwy obserwował zmieniającą się mimikę jej twarzy, gdy uporczywie unikała jego wzroku. On także starał się udawać niewzruszenie, choć przychodziło mu to z wielkim trudem.
- Więc po prostu najpierw pozwoliłaś się zbliżyć i teraz, ot tak, sobie umierasz. Bez walki postanowiłaś się poddać, tak? – warknął ze złością, ponownie ściągając na siebie jej uwagę. Nie był do końca pewny, czy to co powiedział było słuszne, ale to była chwila słabości, kiedy na moment stracił nad sobą panowanie. Jego bezsilność przybrała formę nieuzasadnionej wściekłości, ukierunkowanej bezpodstawnie na Ariel. Z szeroko otwartymi oczami, jakby lekko zaszklonymi, wpatrywała się w niego bez słowa. Dostrzegł jak wielki wysiłek wkładała w każdy kolejny oddech, jak jej powieki co chwilę opadały ze zmęczenia, a policzki stawały się bardziej czerwone.
- Wiesz co? – zaczęła, z kpiną wykrzywiając usta i zsunęła się z kanapy, sięgając po kulę. – Pójdę już sobie.
Obserwował jak niezdarnie kuśtykała w stronę drzwi, potykając się nieustannie. Walczył dość długo ze sobą, ale wreszcie zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej. Gwałtownie szarpnął ją za ramię i z niespodziewaną zachłannością przyciągnął ją do siebie, otulając jedną ręką.
- Nienawidzę cię, wiesz? – szepnął do niej nad uchem, sunąc trzęsącą się z emocji dłonią wzdłuż pleców dziewczyny. Poczuł, jak wtuliła się ufnie w niego, zaciskając dość stanowczo palce na jego koszulce. Drżała.
- Ja ciebie też – wychrypiała, ale jej stłumiony głos brzmiał mało przekonująco. Dotknął kciukiem jej brodę, zmuszając do tego, aby znowu na niego spojrzała. Zamrugała nieporadnie i przymknęła w końcu powieki, nie potrafiąc dłużej walczyć z łzami.
- Za mocno cię nienawidzę, abyś mogła tak po prostu sobie umrzeć, rozumiesz kretynko jedna?
Opuściła głowę, oddychając nierówno.
- Za późno – wyszeptała, kolejny raz chowając się w troskliwym objęciu chłopaka. Pogładził dłonią splątane włosy, tuląc mocno do siebie rozdygotane ciało Ariel.
Nikt się już nie odezwał, a bolesna cisza mącona była jedynie trzaskaniem ogników w kominku i cichą melodią świątecznych piosenek. Stali na samym środku salonu, wtuleni w siebie z bezwarunkową ufnością, spragnieni bliskości i sycący się swoją obecnością. Tak samo naiwnie wyczekując na świąteczny cud.



sobota

#dwadzieściatrzy. nienawidzę, gdy odchodzisz.


Z niewielkiego, starego radyjka stojącego w szpitalnej recepcji płynęła cicha melodia świątecznych przebojów w akompaniamencie pojawiających się co chwilę szmerów i szumienia. Luke oparł ze zmęczenia głowę o chłodną ścianę i z cichym świstem wypuścił powietrze z ust. Przedłużające się czekanie powodowało, że poziom jego zdenerwowania rósł wyjątkowo szybko. Od momentu, kiedy karetka dowiozła ich do szpitala nie miał żadnej wiadomości na temat zdrowia Ariel. Nagle na korytarzu pojawiła się pielęgniarka i podeszła do starszej kobiety, która siedziała na izbie przyjęć. Oparła się o blat lady i westchnęła zmęczona.
- Biedna ta dziewczyna – zaczęła, skupiając na sobie uwagę Luke’a. Wyprostował się i z uwagą przysłuchiwał jej słowom, choć tak naprawdę nie miał pojęcia, o kim mówiła. – To już piąty raz w przeciągu ostatniego miesiąca, kiedy do nas trafia. Strasznie mi jej żal. Przecież to jeszcze dziecko – dodała ze smutkiem, opuszczając głowę. Staruszka przytaknęła.
- Chyba nigdy nie pojmę, dlaczego tyle nieszczęścia przytrafia się takim słodkim istotkom jak ona – przyznała z nutką melancholii w głosie, przekładając kolejną stertę dokumentów.
- Najgorsze jest to, że już nic tak naprawdę nie zależy ani od nas, ani od niej. Musimy czekać na cud – powiedziała ta młodsza, zakładając za ucho pasmo włosów. Zmęczenie malowało się na jej twarzy.
- Podobno cuda się zdarzają.
Luke już nic więcej nie usłyszał, bo z sali, w której leżała Ariel wyszedł lekarz. Zerwał się więc na równe nogi, a znajdująca się na kolanach czapka bezgłośnie upadła na ziemię. Podbiegł do mężczyzny, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ten krótkim ruchem dłoni dał mu do zrozumienia, aby zamilkł.
- Przykro mi – rozpoczął, a chłopak poczuł, jak kolana się pod nim ugięły. – Nie mogę udzielić ci żadnych informacji, tylko rodzina.
- Ale … - wyjąkał, jednak doktor już go nie słuchał. W chwili, kiedy chciał jeszcze o coś zapytać, ktoś potrącił go ramieniem. Poczuł bolesne uderzenie, tracąc równowagę. Wysoki, jasnowłosy chłopak staranował go, zasapany zatrzymując się przed lekarzem.
- Witaj Frank – powiedział, witając się z ciężko oddychającym blondynem i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
- Co z nią? – zapytał, a mężczyzna wzruszył jedynie bez przekonania ramionami.
- Kolejny mały kryzys. Czas ucieka – wyjaśnił, nie wdając się jednak w żadne szczegóły. Luke był w zbyt wielkim szoku, aby cokolwiek zrobić. Tępym wzrokiem wpatrywał się w rozmawiających obok niego ludzi, cały czas próbując zrozumieć, o co tak właściwie chodziło. Frank odetchnął głośno i dziękując lekarzowi, wszedł do pokoju Ariel. Luke przez niedomknięte drzwi dostrzegł siadającego obok łóżka chłopaka, który pochwycił jej bezwładną dłoń i złożył troskliwy pocałunek na czole. Przesunął dłonią po nieprzytomnej twarzy, szepcząc do niej jakieś słowa. Nie był pewny jak długo stał tam, w totalnym bezruchu przyglądając się im.
- Wracaj lepiej do domu, młody – poradził mu jakiś czas później wracający z obchodu mężczyzna. Luke spojrzał na niego nie do końca świadomy tego wszystkiego, co właśnie się wydarzyło. – Jej brat się nią już zaopiekuje. Przyjdź jutro, będzie w lepszej kondycji. Poza tym godziny odwiedzin już dawno się skończyły. Nikt z nas nie chce kłopotów.
Skinął odruchowo głową, ponownie zerkając na dziewczynę i siedzącego obok Franka. Nagle sięgnął po leżącą na krześle kurtkę, narzucił ją na siebie i po prostu wyszedł na zewnątrz, zawzięcie ignorując wibrujący w kieszeni telefon. Nie miał najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, choć wiedział, kto tak nieustępliwie próbował się z nim skontaktować. Było już bardzo późno, więc matka z pewnością wpadła w szał, że nie zjawił się w domu. Jednak w tamtej chwili zupełnie go to nie obchodziło, potrzebował chwili samotności.  

#

Nienawidziła szpitali. Każdą wizytę traktowała jak odwiedziny w najgłębszych zakamarkach piekła, a unoszący się w powietrzu charakterystyczny zapach sterylności, bólu, cierpienia sprawiał, że robiło jej się momentalnie niedobrze. Gdy wcisnęła do plecaka kosmetyczkę i zasunęła z zgrzytem zamek, zarzuciła go na plecy i z grymasem na twarzy wymaszerowała z sali, w której spędziła ostatnie dwa dni. Spojrzała przelotnie na zegarek wiszący nad recepcją, z niezadowoleniem stwierdzając, że jej brat pojawi się nie wcześniej niż za pół godziny. Westchnęła ciężko, mimo wszystko kierując się w stronę głównego wyjścia.
- Wesołych świąt, pani Wood – odezwała się do siedzącej za niewysoką ladą kobiety, która nagle podniosła wzrok znad sterty wypełnianych papierów. Pani Wood była przemiłą, starszą osobą, która w niewielkim stopniu umilała jej każdorazowy pobyt w tym okropnym miejscu swoim niegasnącym optymizmem i uśmiechem.
- Wesołych świąt, kochanie – odpowiedziała z radością, machając jej na dowidzenia. Zawsze podziwiała jej pogodę ducha. – Brzmi to strasznie, ale mam nadzieję, że nie będziemy musiały się tutaj zbyt często w tym świątecznym okresie spotykać – dodała z przyjaznym mrugnięciem okiem, a Ariel wysiliła się na niedługie uniesienie kącików ust, kiwając ze zrozumieniem głową.
- Też mam taką nadzieję – mruknęła, odmachując do kobiety, po czym z niemałym trudem pchnęła drzwi prowadzące do wyjściowego korytarza i wsparta na kuli, zaczęła niemrawo kuśtykać. Sięgnęła po telefon, wybierając numer Franka, ale jak na złość brat nie odbierał. Byli umówieni za pół godziny, ale ona nie potrafiła już dłużeć wytrzymać i gdy tylko dostała wszystkie papiery, spakowała się i po prostu wyszła z budynku.
- Hej, Keller! – Donośny głos rozległ się za jej plecami. Poczuła krótkie ukłucie w klatce piersiowej, ale postanowiła je zignorować. Przystanęła i uniosła wysoko głowę, spoglądając na niebo z głuchym, przeciągłym westchnieniem.
- Dlaczego mnie tak karzesz, kimkolwiek tam sobie jesteś u góry? Czym sobie na to ma biedna dusza zasłużyła? – rzuciła niewyraźnie w pustą przestrzeń, obserwując sunące z zawrotną prędkością ciemne chmury. Kiedy opuściła wzrok, jej spojrzenie napotkało jasne oczy stojącego dwa kroki przed nią blondyna. Zmrużyła lekko powieki, przyglądając mu się przez chwilę w ciszy.
- Już cię wypisali? – zapytał z prawdziwie szczerą troską w jakby lekko drżącym głosie. Kaptur przesłaniał mu czoło, opadając co chwilę na zmęczone oczy. Był nieogolony, niespokojnie przeżuwając miętową gumę, której zapach wyraźnie wyczuła. Wyczekiwał niecierpliwie jej odpowiedzi, ale ona potrząsnęła jedynie głową i omijając go, zaczęła powoli iść przed siebie, ciągle poprawiając zsuwający się pasek plecaka. – Ej! – krzyknął ponownie, ale tym razem nie zamierzała reagować. Koniec kuli co jakiś czas ślizgał się na oblodzonym chodniku, uniemożliwiając jej sprawne poruszanie się. Usłyszała chrupoczący pod naciskiem stóp śnieg i ciężkie kroki chłopaka, który chwilę później dobiegł do niej.
- Co mam zrobić, abyś dał mi spokój? – zapytała z żałosnym jękiem, spoglądając na niego bez przekonania. Luke zlustrował całą jej sylwetkę, nerwowo przełykając ślinę.
- Dlaczego chcesz, żebym dał ci spokój?
- Bo cię nienawidzę – odparła oschle, wywracając oczami. – Bo mam cię dość. Bo nie chcę cię oglądać. Bo mnie wkurzasz. Bo … – Ariel chciała kontynuować, ale w tej samej chwili dość raptownie pochwycił ją i pocałował. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo sprytnie udało jej się wydostać z objęcia i bez zastanowienia wymierzyła dość siarczysty cios w jego twarz. Wydawał się być wyjątkowo zdumiony, otwierając szerzej oczy. Przyłożył zimną dłoń do zaczerwienionego policzka.
- Ty naprawdę jesteś popieprzona – wyznał cicho, ale ona zdawała się w ogóle nie przejmować tymi słowami. Odwróciła się do niego plecami i kolejny raz spróbowała odejść. Dość stanowczo pędziła wzdłuż ulicy, starając się skupić uwagę na czymś, co zupełnie nie było związane z blondynem. Każdy kolejny krok sprawiał jednak, że zaczęła odczuwać coraz większe przemęczenie, a oddech stawał się nierówny, ciężki i duszący.
- Debil – burknęła pod nosem, mimo wszystko nie mogąc przestać o nim myśleć.
- Jezu, dziewczyno, jak ty mnie czasami wkurwiasz! Zaczekaj! – wrzasnął, chwytając ją za ramię. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie, mocno zamykając w szczelnym uścisku. Dotknął dłonią jej policzka, odsuwając na bok wirujące na mroźnym wietrze jasne kosmyki. Odruchowo przymknęła oczy, gdy ciepły oddech owiał przemarzniętą twarz. Nie mogła dłużej znieść wpatrzonych w nią jasnych tęczówek, które z uwagą śledziły każdy najmniejszy ruch. Gdy tylko się opanowała, wzięła głębszy wdech i odważyła się na niego popatrzeć.
- Nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale proszę cię, zostaw mnie – jęknęła błagalnie, opuszczając z bezradnością głowę. – Nie mam już na to siły.
- Na co nie masz siły? – zapytał przedrzeźniająco, marszcząc czoło. Ton jego głosu był zimny i nieprzyjemny. – Na to, by pozwolić się komuś polubić?
Ariel nerwowo drgnęła, gwałtownie spoglądając na niego. Krótką chwilę wymieniali niespokojne spojrzenia. Ona pierwsza jednak odwróciła wzrok, nie potrafiąc walczyć z natrętną obserwacją. Bardzo powoli spróbowała wydostać się z uścisku ramion i ku jej wielkiemu zaskoczeniu, Luke bez oporu pozwolił, by się odsunęła.
- Ale ty mnie nie lubisz, mnie się nie lubi – wyznała niepewnie, delikatnie zaciskając usta. Znowu z ogromnym trudem przychodziło jej oddychanie, a usilne drżenie całego ciała wcale nie pomagało. Ścisnęła dłoń, starając się nie dać po sobie poznać kolejnej chwili słabości. Chłopak wykrzywił lekko wargi, ironicznie się uśmiechając.
- W sumie to masz rację – przyznał, po czym wsunął obie dłonie do kieszeni i ostatni raz spoglądając na nią, odwrócił się. Blondynka poczuła bolesne pulsowanie na skroniach, gdy zgarbiona sylwetka oddalała się coraz bardziej. Serce ponownie zabiło zdecydowanie zbyt mocno, a przeszywający dreszcz bólu na niedługi moment rozmazał obraz przed jej oczami. Opuściła bezradnie ramiona, z szeroko otwartymi ustami chwytając łapczywie powietrze. Jedna łza potoczyła się po zaróżowiałym, ciepłym policzku, ale dość szybko ją starła, pociągając żałośnie nosem.
- No właśnie – wyszeptała, ocierając rękawem kurtki drążące z zimna wargi. Gdy znowu popatrzyła w jego kierunku, był już zdecydowanie daleko, ale w tej samej chwili, jakby poczuł jej wzrok na sobie, zatrzymał się. Chwilę trwał w kompletnym bezruchu, po czym niezwykle szybkim krokiem wrócił do niej. Przerażona wpatrywała się w niego bez słowa, gdy praktycznie w nią wbiegł, potrząsając całym ciałem.
- Masz rację – powtórzył się, wbijając w nią rozbiegany wzrok. – Nie lubię cię, nie znoszę cię, czasami to nawet cię nienawidzę – zaczął wymieniać, a ciepły oddech uderzał w jej twarz, sprawiając że co chwilę mrużyła oczy. – Boże, nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo działasz mi na nerwy i doprowadzasz do szaleństwa! Czasami mam ochotę cię rozszarpać na maleńkie kawałeczki, poszatkować, albo cokolwiek innego, byle tylko usunąć cię z pola widzenia, albo sprawić, żebyś zamknęła się. Sprawiasz, że czuję się jak wariat. I wiesz, co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? – zapytał, ale nawet nie dał jej możliwości odpowiedzi, cały ten czas uporczywie nią potrząsając. – Że ja chyba nie tylko czuję się jak wariat, ja jestem tym wariatem, bo pozwoliłem, aby ktoś taki jak ty zawładnął moim życiem. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale pozwoliłem takiej wariatce jak ty wkraść się do mojego idealnego dotąd świat i wywrócić go do góry nogami. Rozumiesz to? Wiesz o co w tym chodzi? Bo ja nie mam bladego pojęcia.
Milczała, wpatrzona w niego z przerażeniem. Nie była w stanie pojąć sensu słów, które właśnie usłyszała. Tak naprawdę jej świadomość nie chciała ich przyjąć, bo wiedziała, co z tym jednym, niezaplanowanym wyznaniem się wiązało. A ona przecież nie mogła. Zamrugała kilkakrotnie, by nie pozwolić wydostać się kolejnym łzom, choć oczy piekły ją coraz bardziej. Znowu zadrżała, gdy zacisnął dłonie na jej ramionach, zbliżając się do niej.
- Nie chcę o tobie myśleć, ale im bardziej próbuję, tym częściej pojawiasz się w mojej głowie, a to doprowadza mnie do jeszcze większego szału – kontynuował, gdy nie raczyła się odezwać i w jakikolwiek sposób odnieść się do tego, co jej powiedział. Oczy błyszczały mu z emocji. – Wyszłem teraz na głupka, co nie?
- Wyszedłem – poprawiła go cicho, a on zacisnął zęby. Dostrzegła jak mięśnie twarzy niebezpiecznie mu zadrżały.
- No widzisz! – podniósł głos, wymachując nerwowo rękami. – Jak można cię lubić? No po prostu się nie da! Jesteś taka irytująca, odpychająca, taka niezrozumiała dla mnie, a mimo to, coś ciągle krzyżuje nasze światy, choć są one tak bardzo odległe od siebie. To wszystko jest takie popieprzone!
Ariel westchnęła. Potarła dłonią twarz, niespokojnie oblizując usta. Zrobiło jej się duszno, dlatego poluzowała lekko szalik, zaciskając z całej siły powieki, gdy fala bólu wstrząsnęła ciałem. Luke bez zastanowienia pochwycił ją, ze strachem dotykając jej policzka.
- Dobrze się czujesz? – spytał zaniepokojony, ale ona tylko skinęła głową, wypuszczając powietrze. Wzięła kilka głębszych oddechów, odzyskując na nową kontakt z rzeczywistością.
- Nie musisz się mną przejmować, to nic takiego – wyznała z typową dla siebie oziębłością, ponownie od niego się odsuwając. Luke warknął złowrogo, ściskając palce w pięści.
- Jesteś po prostu głupia, inaczej tego nie mogę nazwać!
- I świetnie.
- Świetnie, rzeczywiście świetnie – dodał z wściekłością. Przesunął nerwowo kolczyk w wardze między zębami, wciąż z trudem panując na napadem złości.
- Nic nie rozumiesz, Hemmings – mruknęła prawie bezgłośnie.
- Oświeć mnie w takim razie, pani najmądrzejsza. Wytłumacz, proszę, czekam – odparł rozeźlony, tracąc powoli nad sobą kontrolę. Założył ręce na piersi, sugestywnie postukując stopą. Jego głos był agresywny, chłodny i wyjątkowo niemiły. Zdenerwowała go, choć tak naprawdę marzyła jedynie o tym, aby wreszcie sobie odpuścił i pozwolił jej odejść.
- Nieistotne – powiedziała, nie mogąc ponownie na niego spojrzeć. Roześmiał się nieprzyjemnie, wykrzywiając usta. – Daj sobie po prostu spokój. To nie ma najmniejszego sensu.
- Co ty pieprzysz? – uniósł się kolejny raz, chyba już niczego nie rozumiejąc. Ariel opuściła ręce, kręcąc bez przekonania głową. Nie chciała myśleć o tym wszystkim, bo zaczynało ją to przerażać coraz bardziej. To była jedyna rzecz, której się bała i której za wszelką cenę starała się uniknąć.
- Mieliśmy pewne zasady, a ty wszystkie je złamałeś – wyjaśniła. Luke zdawał się być już zdecydowanie bardziej spokojny, choć wciąż przestępował z nogi na nogę, wpatrzony w nią uważnie.
- Wyobraź sobie – zaczął kpiąco, wywracając oczami. – Że ja też tego nie chcę. Nie potrzebuję tego całego gówna związanego z tobą, naprawdę. Ale, kurwa, nie mogę przestać o tobie myśleć i to sprawia, że za niedługo oszaleję!
Kolejny raz sprawił, że zaniemówiła i przerażona na niego spojrzała. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie, tak do bólu szczerego, a to powodowało, że czuła się jeszcze gorzej, bo wiedziała, że to wszystko było złe. To nie miało prawa istnienia. Poniosła kolejną porażkę w swoim życiu, pozwalając mu się tak zbliżyć. I choć walczyła zażarcie o to, by jej nienawidził, los postanowił sobie z niej kolejny raz zakpić.
- Nie możesz – szepnęła drżącym głosem, obserwując niepewnie jego reakcję. Początkowo nic nie mówił, choć zauważyła że aż trząsł się z wściekłości.
- Bo co? – zadrwił, uśmiechając się z ironią. Dostrzegła w policzku niewielkie wgłębienie. Poczuła jego ciepło, gdy zrobił niewielki krok w jej stronę. I mimo iż nie planowała tego, słowa same popłynęły z jej ust.
- Bo odchodzę.
Luke parsknął śmiechem.
- Powiedz mi coś czego nie wiem, przecież to twoje ulubione zajęcie. Na przykład dziś próbowałaś odejść ze trzy razy.
- Nie – zaprzeczyła tak cicho, że prawie jej nie usłyszał. – Umieram.
Zapadła cisza. Wszystko wokoło na ułamek sekundy zamarło. Ucichły wszelkie odgłosy, śnieg na moment przestał prószyć, nawet wiatr zdawał się cichnąć. Czas się zatrzymał. I nagle jakby za dotknięciem magicznej różdżki wszystko powróciło do wcześniejszego stanu, jakby nic nigdy się nie wydarzyło, jakby nikomu nie zawalił się właśnie świat.
Luke naciągnął kaptur, wcisnął dłonie do kieszeni i odwracając się od niej, odszedł.



#dwadzieściadwa. nienawidzę, gdy wymykasz się z moich ramion.


Przeciągły świst wydobył się z jego ust, kiedy za rogiem budynku szkoły dostrzegł znajomo wyglądającą postać, wspartą na kuli. Skulona, opierała się o obdrapaną ścianę. Od kilku dni skutecznie udawało jej się go unikać, choć do końca nie mógł zrozumieć dlaczego. Nie pojawiała się w szkole, nie odbierała telefonów, nie odpisywała na wiadomości, ignorując go z pełną premedytacją. I choć robił to z wielką niechęcią, to musiał przyznać, że przyłapywał się na tym, iż coraz częściej o niej myślał. Bardzo powoli i niezamierzenie, pomimo wszelkich przeciwności stawała się częścią jego nowego świata. Fakt ten przerażał go tak bardzo, że za każdym razem starał się zagłuszać wspomnienia o niej czymś innym. Wiedział, że powinien zrobić wszystko, aby uwolnić się od tego, ale jakaś nieznana mu siła wciąż pchała go w stronę dziewczyny. W jakiś magiczny sposób właśnie przy niej i dzięki niej zaczynał odzyskiwać kontrolę nad życiem. Małymi krokami wkradała się w jego odmienioną rzeczywistość, w której on sam jeszcze nie do końca się odnajdywał. Paradoksalnie wszystkie jej niedoskonałości idealnie dopasowywały się do jego słabości.
Wsuwając przemarznięte dłonie do kieszeni kurtki, ruszył niepewnie w jej stronę.
- Nieładnie tak palić i to jeszcze na terenie szkoły – powiedział na przywitanie z typową nutką rozbawienia w głosie, ale ona nawet nie poruszyła się, wciąż z ogromną zażartością zaciągając się nikotynowym dymem. Spod opadających na twarz włosów wyłoniły się nagle czarne kabelki, gdy lekko odchyliła głowę, spoglądając w zasnute chmurami niebo. Dopiero wtedy usłyszał strzępki głośnej muzyki, która rozbrzmiewała w słuchawkach. Policzki czerwieniły się od mrozu, a pomalowane ciemnym tuszem długie rzęsy zdecydowanie kontrastowały z bladą skórą. Szara mgiełka wydobyła się z jej ust po raz ostatni, gdy zdecydowanym ruchem rozgniotła niedopałek nogą. Zbierała się do odejścia, w tej samej chwili wpadając wprost w ramiona Luke’a.
- Kur … - wyrwało jej się, gdy słuchawki wypadły z uszu, a czubek perkatego nosa uderzył w klatkę piersiową chłopaka. Czapka zsunęła się z głowy, a zmierzwione włosy opadły na ramiona. Luke odruchowo objął ją, a ciche, rozbawione westchnienie sprawiło, że blondynka zadarła głowę, spoglądając na niego z wściekłością. Zmrużyła oczy, próbując wyszarpać się z uścisku.
- Znikanie bez słowa to twoje nowe hobby? – zapytał, a ona przewróciła jedynie oczami. Mały, pojedynczy płatek śniegu zatrzymał się na czubku jej zaróżowiałego nosa, ale momentalnie zdmuchnęła go.
- Tak! I byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie, gdybyś podzielał moje zainteresowania i również znikał bez słowa, najlepiej na zawsze – wyznała, ciężko wzdychając. Luke zaśmiał się, nie mogąc dłużej z tym walczyć. Grymas niezadowolenia i zniecierpliwienia przebiegł przez jej zziębniętą twarz. – I chyba nie chcesz powiedzieć, że się o mnie martwisz.
- Zbyt wielką radość sprawia mi twoja wściekłość, kiedy tylko mnie widzisz. Uwielbiam działać ci na nerwy i to jest moje hobby – odparł sarkastycznie, ignorując ostatnie zdanie.
- Cokolwiek tam sobie ubzdurasz w tej swojej pustej głowie – mruknęła beznamiętnie, robiąc krok w tył. Schyliła się po załadowaną książkami torbę i z trudem dźwignęła ją z ziemi. Chłopak przez chwilę przyglądał się jej nieudanym próbom poradzenia sobie z ciężarami, które zdecydowanie przekraczały jej możliwości, po czym wyszarpał od niej pakunek. Początkowo protestowała, ale z racji tego, iż był zdecydowanie silniejszy, odpuściła w końcu.
- Nienawidzę cię.
- Świetnie – przytaknął.
- Świetnie, Hemmings, bardzo świetnie! Najświetniej na całym świecie! – burknęła rozeźlona, a jego nieustający uśmieszek powodował coraz większą wściekłość. Odrzuciła włosy za siebie i wysoko unosząc głowę, podążyła w kierunku wejścia do szkoły.
- Jesteś dziwna, Keller – przyznał.
- Dziękuję – bąknęła niewyraźnie, utykając niepewnie po śliskiej powierzchni szkolnego chodnika. Luke parsknął śmiechem i kręcąc bez przekonania głową, ruszył za nią. Unikała jego spojrzenia, ale miał wrażenie, że te drgające kąciki ust były znakiem, iż mimo pozornej wściekłości tolerowała jego obecność. Nadęła policzki, udając obrażoną. Była w niej pewna magia, która sprawiała, że pomimo nienawiści, nadal do niej lgnął. Czegokolwiek by nie zrobił, zawsze kończył u jej boku.
- Nie udawaj.
- Czego mam nie udawać? – zapytała zaskoczona, nie do końca chyba pojmując to, co pragnął jej przekazać. Obdarzyła go zdumionym spojrzeniem, kiedy razem przekraczali próg budynku.
- Że to wszystko ci zwisa, że nic cię nie obchodzi, że masz to wszystko gdzieś – wyjaśnił, a ona z każdym zdaniem wydawała się być jeszcze bardziej oszołomiona.
- Oh Hemmings – sapnęła bez emocji, poklepując go z udawanym rozrzewnieniem po ramieniu, kiedy na moment przystanęli przy rzędzie szafek. – Twoja naiwność jest urocza.
- Ale pocałowałaś mnie. I to nie jeden raz – zauważył rezolutnie, sądząc że udało mu się zyskać nad nią przewagę. Dziewczyna prychnęła z rozbawieniem.
- Po pierwsze – zaczęła, unosząc wskazujący palec. – To ty pocałowałeś mnie. Po drugie nie rozumiem dlaczego przykładasz tak wielką wagę do tego, że twoje wargi przez totalnie nieszczęśliwy zbieg okoliczności dotknęły moich warg. To naprawdę nie miało żadnego znaczenia.
Luke już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili ktoś niespodziewanie im przerwał.
- Popatrzcie, popatrzcie – Za ich plecami rozległ się pełen ironii głos Ashtona. Równocześnie spojrzeli w tył, dostrzegając paczkę przyjaciół Luke’a. U boku Michaela stała Rachel, ta sama, która jeszcze kilka tygodni temu przysięgała swoją wielką miłość do niego, ale wtedy był kapitanem drużyny i wszyscy go bezgranicznie uwielbiali. Teraz był nikim. Zmierzył ją uważnym wzrokiem, ale ona zdawała się go w ogóle nie dostrzegać, wpatrując się w jego kolegę jak w obrazek. Blondyn skrzywił się, kątem oka zerkając w stronę Ariel. Ta pozostawała niewzruszona, obserwując wszystkich bez słowa, jakby czekając na odpowiedni moment do ataku. – Widzę, że nowe otoczenie nie wpływa na ciebie zbyt korzystnie – dodał chwilę później, z grymasem odrazy szturchając go ręką w ramię.
- Ćpun i pokraka, idealne połączenie – zaświergotała przesłodzonym głosem brunetka, wtulając się w Clifforda. Luke zacisnął mocniej usta, a zwarte w pięści palce zadrżały nerwowo. Cała stojąca przed nimi grupka roześmiała się głośno, a on nie był w stanie wydusić z siebie nawet jednego zdania, by się jakoś obronić przed tą niemiłą zaczepką. Tak po prostu pozwolił, by bezpodstawnie drwili sobie z niego i Ariel.
- Sądziłem, że oszukiwanie swoich najlepszych przyjaciół to szczyt twoich możliwości, ale upadłeś jeszcze niżej i zadajesz się z jakąś popieprzoną, szaloną kaleką – syknął z niesmakiem Mike, obdarowując blondynkę krótkim spojrzeniem.
- Nie zadaję się z nią, wiesz dobrze, że matka zmusza mnie do tych głupich korepetycji – Luke zaczął się tłumaczyć, nerwowo spoglądając na kolegów z drużyny. Nie był jednak już w stanie poświęcić nawet krótkiego spojrzenia stojącej wciąż obok dziewczynie. Sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego te właśnie słowa padły z jego ust. Nie był w stanie racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego postanowił wyprzeć się blondynki.
- Tak, dokładnie, korepetycje z angielskiego – potwierdziła nagle Ariel, włączając się do dyskusji. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Luke otworzył szerzej oczy, nie wiedząc, czego mógł się po niej spodziewać, zwłaszcza po tym, co przed chwilą powiedział. – Dziś poznawaliśmy literkę ‘s’ i ‘k’. ‘S’ i ‘k’ jak skończony kretyn – dokończyła z cynicznym uśmieszkiem na twarzy, odbierając od niego stos książek. Posłała mu ostatnie, niedługie spojrzenie, po czym z typową dla siebie dumą, niemrawo kuśtykając ominęła całą grupę, udając się w stronę biblioteki.
Pierwszy raz w życiu poczuł coś tak nieprzyjemnego, gdy jej sylwetka znikała za drzwiami.

#

- Hej, Keller, zaczekaj! – Usłyszała za sobą przebijający się przez uliczny gwar krzyk, gdy zmęczona wracała do domu. Nie musiała się nawet oglądać, doskonale rozpoznając lekko zachrypnięty głos. Nie zatrzymała się jednak, wciąż uparcie podążając przed siebie. Otuliła się szczelniej szalikiem, gdy chłodny podmuch wiatru uderzył w nią ponownie, szczypiąc w nieosłonięte policzki. Śnieg pod jej nogami nieprzyjemnie skrzypiał, gdy niewielkie stopy zostawiały na nim delikatne ślady. Było już ciemno i coraz bardziej mroźno, a iskrzące się w blasku latarni płatki śniegu wirowały w powietrzu. Gdy kolejny raz jej nazwisko przedarło się przez uciążliwy szum, wzięła głębszy oddech i przystanęła na moment, pozwalając chłopakowi się dogonić. Stanął przed nią zdyszany, poprawiając niedbale nasuniętą na głowę czapkę i pasek od plecaka, który notorycznie osuwał się po rękawie niezapiętej kurtki.
- Co? Wszystko już chyba zostało powiedziane – powiedziała, ale w jej głosie nie było słychać ani krzty pretensji. Zdawała się być zupełnie spokojna.
- Wtedy w szkole … ja nie chciałem … to nie tak – zaczął się tłumaczyć, niespokojnie wymachując rękami. Cały czas przyglądała mu się z uwagą, nie do końca pojmując sens jego słów.
- I?                            
- No i ten … nooooo … - mruknął, drapiąc się po głowie, jakby nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa.
- Chcesz przeprosić? – zapytała beznamiętnie, zmuszając go do tego, aby wreszcie na nią popatrzył, gdy cały ten czas z pewnego rodzaju zawstydzeniem unikał jej spojrzenia. Skinął niepewnie głową, zagryzając delikatnie dolną wargę i nieustannie przesuwając między zębami niewielki kolczyk.
- Właśnie, przeprosić – powtórzył za nią, choć doskonale widziała, jak wielką trudność sprawiało mu wypowiedzenie tych słów.
- Ok, przeprosiłeś, możesz spać spokojnie, do niezobaczenia – wyznała obojętnie, odwracając się do niego plecami. Nie zdążyła zrobić dwóch kroków, kiedy ponownie doszedł ją jego głos.
- Poczekaj, noooooo – jęknął, zagradzając jej drogę. Pustym wzrokiem wpatrywała się przed siebie, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę.
- Boże, Hemmings, co muszę zrobić, abyś dał mi wreszcie spokój? Ile jeszcze razy musisz usłyszeć, że naprawdę cię nienawidzę, żebyś wreszcie pojął sens tych słów? Nie możesz zrozumieć, że mam w życiu odpowiednio dużo nieprzyjemności i nie jesteś mi wcale potrzebny?
Gdy wreszcie skończyła mówić, a on nadal niewzruszony stał naprzeciw niej, pokręciła z dezaprobatą głową i omijając go, ponownie spróbowała odejść.
- A jeśli ja potrzebuję ciebie? – zapytał, zmuszając ją do zatrzymania. Zamarła w bezruchu, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy przypadkiem nie przesłyszała się. Z otwartymi szeroko ustami zerknęła przez ramię, a jej wzrok spoczął na odwróconej plecami sylwetce chłopaka. Niedługi moment utrzymywała się między nimi głucha cisza, wypełniona jedynie szczątkami dźwięków dochodzącymi z otaczającego ich świata. Luke wreszcie odważył się na nią popatrzeć. Roziskrzone spojrzenia spotkały się na nowo.
- To masz problem – odparła w końcu, wzruszając ramionami. Nie mogła pozwolić, aby jego nic niewarte słowa zrobiły na niej jakiekolwiek wrażenie. Tym bardziej nie mogła ich uzewnętrznić przed nim. Dostrzegła w jego oczach pewnego rodzaju smutek. Najwyraźniej nie był przygotowany na taką reakcję. Podszedł bliżej i dość gwałtownie chwycił ją za ramiona, potrząsając niespokojnie.
- Dlaczego jesteś taka obojętna? – wykrzyczał jej prosto w twarz, ale ona zmrużyła jedynie oczy, nie odpowiadając na jego pytanie. Wpatrywała się w niego bez słowa, nie wiedząc, jak mogłaby się w tamtej chwili zachować.
- Zwykle mam tak, kiedy kompletnie mi na czymś nie zależy.
- Nie jesteś taka naprawdę – jęknął, nie mogąc pogodzić się z tym, co właśnie usłyszał. Zmarszczył czoło, wpatrując się w nią uporczywie. Za wszelką cenę chciał, by wreszcie odsłoniła przed nim swoją prawdziwą twarz, ale ona uparcie trwała przy swoim. Kolejny raz bez emocji wzruszyła ramionami, odsuwając się od niego.
- Taka właśnie jestem – odpowiedziała cicho.
- Nie wierzę w to.
Nie miała okazji by ponownie zaprzeczyć jego słowom, bo nagle zaczęło jej się robić duszno. Wszystko zawirowało, obraz rozmazał się, a dochodzące z zewnątrz bodźce stały się dziwnie niewyraźne. Z przerażeniem odnotowała fakt, że w kieszeni kurtki nie odnalazła fiolki z tabletkami. Wpadła w panikę, bo była to jedna z tych chwil, których obawiała się najbardziej. Nieprzyjemne drżenie przejęło kontrolę nad jej wychłodzonym ciałem, a ona poczuła, że kolana niebezpiecznie się pod nią ugięły. Z oczu pociekły ciepłe, piekące łzy. Ramiona Luke’a wciąż mocno ją obejmowały i tylko to sprawiało, że nie upadła. Gdy zadarła głowę, aby na niego spojrzeć, dostrzegła cień uśmiechu na jego ustach. Szybko jednak ten uśmiech przeistoczył się w przerażony grymas. Niespodziewana fala bólu wykrzywiła jej twarz, powodując że jęknęła żałośnie. Poczuła przenikliwe ciepło, gdy chłopak przygarnął ją mocniej do siebie, wykrzykując jakieś słowa, których nie była w stanie zrozumieć. Miała świadomość, że z ogromnym trudem przychodziło mu utrzymywanie jej bezwładnego ciała w pionie. Kurczowo chwytał ją, ale na niewiele się to zdało. W końcu się poddał i oboje z łoskotem zderzyli się z zaśnieżonym chodnikiem. W tej samej chwili kolejna dawka cierpienia wstrząsnęła jej wnętrzem, a ona stopniowo zaczęła tracić dech, dusząc się. Westchnęła spazmatycznie, gdy przyłożył ciepłą dłoń do jej zmarzniętego policzka Zdążyła jedynie dosłyszeć swoje imię nerwowo przez niego wypowiadane i pełne lęku spojrzenie niebieskich oczu. Resztkami świadomości zauważyła, że pochylił się nad nią jeszcze bardziej, a gorące czoło zetknęło się z jej zmarzniętą skórą. Szorstki policzek otarł się o jej twarz, a zapach jego ostrych perfum na moment zawładnął nią. Kąciki jej drżących ust prawie niezauważalnie uniosły się, gdy malutka dłoń, która dotychczas niespokojnie zaciskała się na jego ramieniu, osunęła się bezwiednie na ziemię.

A później była już tylko pustka. 

#dwadzieściajeden. nienawidzę śniegu.


Stępiony ołówek wysunął się z ręki, kiedy z dezaprobatą westchnęła nad kolejnym zadaniem z matematyki. Nawet idealna cisza panująca w przyciemnionym rogu szkolnej biblioteki nie pomagała w skupieniu się nad rozwiązaniem głupiego, w jej ocenie, zadania. Z hukiem zamknęła podręcznik, a opadająca ze zmęczenia głowa uderzyła o twardą okładkę, gdy z żałością westchnęła nad swoim marnym losem. Nigdy nie mogła pojąć tego, dlaczego nie obdarzono ją umysłem ścisłym. Gdy tylko wyprostowała się o mało nie krzyknęła, dostrzegając po drugiej stronie zajmowanego stolika zakapturzoną postać. Odruchowo przesłoniła dłonią usta, powstrzymując głośny jęk. Spod kaptura ciemnej bluzy wystawały posklejane kosmyki jasnych włosów. Zaciemniona, pozbawiona blasku twarz zdawała się prezentować jeszcze bardziej przerażająco w nikłym świetle tlącej się gdzieś nieopodal lampy. Wyglądał strasznie i nie było w tym stwierdzeniu żadnej przesady. Zasinienia pod oczami, drżące, spierzchnięte usta, pokryte zarostem zapadnięte policzki i ciągle zamykające się ze zmęczenia powieki potęgowały ten rozpaczliwy obraz. Niedługa chwila wystarczyła, aby ze szkolnej gwiazdy stał się nikim, a ona zbyt dobrze znała to uczucie, mimo iż robiła wszystko, byle tylko uniknąć współczucia mu. Doskonale wiedziała, że zasłużył na to swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. I musiał ponieść srogą cenę swoich szczeniackich zachcianek.
- No co? - warknął, kiedy nieustępliwie lustrowała go badawczym wzrokiem. Blondynka wzruszyła tylko ramionami i ponownie opuściła głowę, bazgrząc coś na kartce zeszytu. Charakterystyczny dźwięk skrobania rysikiem po papierze wypełnił opustoszałe pomieszczenie.
- Bardzo ucieszył mnie fakt, że kiedy tylko się obudziłam nie było cię już w moim domu. Chciałabym również, abyśmy tę zasadę wcieli w resztę mojego życia. Szkoła zdecydowanie znajduje się na liście miejsc, w których powinieneś mnie unikać.
- Świetnie, jestem za – wyznał.
- Świetnie.
Zapadła niewygodna cisza, w czasie której zdołali wymienić się pozbawionymi jakichkolwiek emocji spojrzeniami. Ariel miała nadzieję, że chłopak zaraz zda sobie sprawę z tego, że powinien opuścić to miejsce, zgodnie z ich niedawną umową. Zamiast tego, Luke opadł bezwładnie na blat stolika i wykrzywił usta, opuszczając wzrok.
- Trener zawiesił mnie do końca miesiąca, Irwin i Clifford nie odzywają się od wczoraj, a cała szkoła ma mnie za jednego wielkiego oszusta i ćpuna. Od bohatera do zera. Już nie mogę znieść tych pełnych pretensji spojrzeń! Nienawidzę tego! - odparł z oburzeniem, a Ariel oparła się wygodniej na krześle, krzyżując ręce. Kąciki ust delikatnie uniosły się.
- Witaj w moim świecie – powiedziała bez cienia emocji w głosie, wzruszając obojętnie ramionami. Luke odetchnął ciężko, spoglądając na nią bez przekonania. Zsunął z głowy kaptur, przeczesując palcami włosy. Był skrajnie wycieńczony, rozdrażniony i zagubiony. I chyba nawet nie zamierzał się z tym szczególnie ukrywać. - To co teraz czujesz, te ciągłe zawroty głowy, nudności, osłabienie, senność, lęk przed wszystkim, to jeszcze trochę potrwa.
- Niczego nie boję się – zaoponował momentalnie, próbując nie okazywać przed nią kolejnych swoich słabości. Parsknęła w odpowiedzi śmiechem, wywracając nienaturalnie oczami.
- Jesteś przerażony myślą, że teraz wszystko stracisz – kontynuowała, nie zważając na jego wcześniejsze słowa. Dostrzegła jak zamarł w bezruchu, wbijając w nią swój rozbiegany, nerwowy wzrok. - Ale z czasem to minie, wystarczy trochę cierpliwości i konsekwencji w ostatecznym rzuceniu tego świństwa. Jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Tylko jej nie zmarnuj.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Życie – mruknęła apatycznie, unosząc obie ręce. Zaczęła pakować książki do plecaka, cały czas czując jego baczne spojrzenie na sobie.
- A jak twoja mama? Widziałem ją w nocy w szpitalu. Już wiadomo, kto to był? - zapytał niespodziewania, całkowicie zmieniając temat. Ariel zatrzymała się i bardzo powoli uniosła głowę. Ze zmarszczonym w geście totalnego niezrozumienia czołem obserwowała przez niedługą chwilę niezmieniony, ponury wyraz jego twarzy. To była ostatnia rzecz, której mogła się po nim spodziewać. Podparł w międzyczasie głowę na ręce, co chwilę pocierając palcami szorstki policzek.
- Podobno pożyczała od tych ludzi jakieś pieniądze, których nie oddawała, więc sami pofatygowali się po swoją należność, ale już wszystko jest ok.
- To dobrze – przytaknął, ale Ariel miała wrażenie, że w ogóle nie obchodziło go to, co powiedziała.
- Yhm – burknęła, wracając do zbierania zeszytów. Podniosła się z krzesła i chwyciła kulę. W tej samej chwili poczuła zaciskające się wokół jej nadgarstka zimne palce. Odruchowo spojrzała w dół.
- Nie masz ochoty się stąd wyrwać na chwilę? - zapytał cicho, a ona raptownie obdarowała go zaskoczonym spojrzeniem. Otworzyła szerzej oczy, dzielnie walcząc z uporczywym wzrokiem chłopaka.
- Proponujesz mi wagary? - spytała dla pewności, nie będąc do końca przekonaną, czy dobrze zrozumiała jego wcześniejszą propozycję. Luke skinął głową, wciąż kurczowo przytrzymując jej rękę. - Nie bądź śmieszny – fuknęła z ironią, wyswobadzając się z jego objęcia. Szarpnęła dłoń i bez wahania ruszyła przed siebie, nie odwracając się nawet w jego kierunku.
- Po prostu tchórzysz, Keller – mruknął na tyle głośno, że zdołała go dosłyszeć. Zatrzymała się w połowie drogi i zerknęła przez ramię. Lekko przymrużyła powieki, gdy jego usta wygięły się w grymasie, który z założenia przypominać miał uśmiech. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie, kiedy on ochoczo stanął na nogi i zarzucając na ramię plecak, ruszył za nią.
- Zamknij się! - sapnęła ze złością, kiedy tylko zrównał się z nią, dotrzymując jej kroku. Obserwował ją ukradkiem z góry, podśmiewając się z niej pod nosem.
- Przecież nic nie mówię! - oznajmił obronnie, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. - Nie mogę uwierzyć, że największy kujon świata właśnie zdecydował się na ucieczkę z lekcji.
- Jesteś kretynem, Hemmings – odpowiedziała, uderzając go w ramię. Luke już się nie odezwał, naciągając na głowę kaptur. Gdy tylko wyszedł na korytarz, rozejrzał się uważnie, czy przypadkiem nie przechadza się nim jego matka. Przepuścił Ariel w drzwiach i z niezwykłą ekscytacją zaczął pospieszać ją, gdy oboje kierowali się w stronę wyjścia. W pewnej chwili chyba do nie do końca świadomie pochwycił jej dłoń, szczelnie zamykając ją w objęciu swoich palców. Blondynka mimowolnie spojrzała na ich złączone ręce, starając się nadążyć za jego szalonym tempem. Jego nastrój zmienił się diametralnie w przeciągu kilku minut i nie była pewna, czy powinno ją to cieszyć, czy raczej niepokoić. Nie chciała jednak już psuć jego zabawy i z trudem łapiąc oddech, kuśtykała za nim, wspierając się cały czas na kuli.

#

Początek grudnia charakteryzował się tym, iż już wczesnym popołudniem nad miastem zapadł przygnębiający zmrok. Temperatura zdecydowanie się obniżyła, a ulice rozbłysły różnobarwnymi światełkami, którymi udekorowany był cały deptak. Luke spojrzał kątem oka na siedzącą obok niego dziewczynę. Znad trzymanego w zmarzniętych dłoniach kubka wypełnionego gorącą czekoladą unosiła się para. Co jakiś czas popijała rozgrzewający napój, ciągle oblizując usta. Z każdym podmuchem mroźnego wiatru wyczuwał słodki zapach.
- Nie patrz na mnie – burknęła w końcu, ale nawet nie zadała sobie trudu, by na niego spojrzeć. Wywrócił oczami, opierając się o drewniane szczebelki ławki, na której siedzieli.
- Nie patrzę – fuknął, odwracając się ostentacyjnie w drugą stronę. Ariel pokręciła jedynie z dezaprobatą głową. - Nienawidzę świąt – dodał chwilę później, sięgając po swój kubek z kawą, który stał na brzegu ławki. Ze smutnym grymasem przyglądał się migoczącym w witrynach sklepowych lampkom, ozdobionym choinkom i górom prezentów, które miały zachęcać do zakupów.
- Ja też – zgodziła się z nim i przyjęła podobna pozycję, odchylając się do tyłu. Spojrzeli jednocześnie na siebie, przez krótką chwilę trwając w niemym zawieszeniu, wymieniając uważne spojrzenia. - Wszystko jest takie obłudne, kłamliwe, wymuszone, komercyjne. Do porzygania.
Luke jedynie skinął głową, odwracając w końcu wzrok, gdy zrozumiał, że trochę zbyt długo wpatrywał się w jej błyszczące w blasku latarni oczy, choć zabawnie wyglądała z zaczerwienionymi od mrozu policzkami i czubkiem nosa. Wełniana czapka z ogromnym pomponem co chwilę osuwała się jej na oczy, choć starała się z nią uporczywie walczyć. Potarł o siebie zziębnięte dłonie, chuchając w nie by choć trochę się ogrzać.
- Jesteś chyba teraz jedyną osobą, która chce ze mną utrzymywać jakikolwiek kontakt – przyznał ze smutkiem, a ona niespiesznie przeniosła na niego spojrzenie.
- Chciałabym powiedzieć, że mi strasznie przykro z tego powodu, ale nie jest mi przykro ani troszeczkę, ani ciut, ani półciut – odparła z triumfalnym uśmieszkiem, pocierając ręką zadarty nos. Postanowił nie komentować tych słów, choć doskonale zdawał sobie sprawę jak wielką radość czerpała z tego, że udało jej się powiedzieć coś, co go ostatecznie pogrążało.
- Proszę bardzo, nabijaj się dalej, Keller – zaproponował, gdy ponownie podciągała czapkę i odgarniała grzywkę z czoła.
- Jeden zero dla Ariel – pisnęła, klaszcząc zwycięsko. Zignorował to, pochylając się lekko do przodu. Oparł łokcie na kolanach i opuścił bezradnie głowę. Schował twarz w dłoniach, wciąż w głowie słysząc ten uciążliwy szum, który nie odstępował go ani na moment. Ucisnął skronie, ale to nie pomogło. Choć ciężko było mu się przyznać do tego, to wiedział, że dziewczyna miała rację, że jeszcze czekała go długa droga do tego, aby odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Ale skoro jej się udało, to on także musiał spróbować. Wziął głębszy wdech, prostując się ponownie. Odwrócił się w bok, spoglądając na pogrążoną we własnych myślach blondynkę. Tak trudno było mu zaakceptować fakt, że to właśnie ona stała się jedyną osobą, która była w stanie mu teraz pomóc po tym, gdy wszyscy najbliżsi postanowili się od niego odwrócić.
- Czego właściwie we mnie tak nienawidzisz? - przerwał ciszę między nimi, która powodowała nieprzyjemne napięcie. Nie dało się nie dostrzec jej nagłego zaskoczenia. Wpatrywała się w niego przez chwilę, nie do końca potrafiąc znaleźć odpowiednie słowa. Wreszcie wzruszyła obojętnie ramionami, wysuwając do przodu usta.
- Wszystkiego?
- Nie ma nawet jednej rzeczy, która by cię nie irytowała? - zadał kolejne pytanie, wyczuwając rosnące podenerwowanie. Ona obruszyła się, mocniej otulając ciepłym szalikiem szyję.
- Wiesz co – zaczęła z nutką irytacji w głosie. - Godząc się na te śmieszne wagary z tobą, sądziłam, że będzie to jakaś super wielka szalona przygoda, a nie siedzenie tutaj obok ciebie i rozmawianie o pierdołach, rzeczach zupełnie nieistotnych – wyznała z rozczarowaniem w głosie, dopijając do końca swoją czekoladę. Przy okazji sprytnie uniknęła odpowiedzi na jego kłopotliwe pytanie. Luke spojrzał na nią, przez moment nie wiedząc co zrobić.
- Chcesz czegoś szalonego, tak? - powiedział, jakby lekko podrażniony jej oskarżeniem, po czym działając pod wpływem zupełnego instynktu, podsunął się bliżej niej. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo gwałtownie chwycił w dłonie wychłodzoną twarz i z niespodziewaną zachłannością pocałował. Ich zimne wargi połączyły się w namiętnym zbliżeniu, którego żadne z nich nie planowało. Oboje byli równie oszołomieni tym, co właśnie między nimi się wydarzyło. Spragnieni namiastki bliskości przylgnęli nieświadomie do siebie, zatracając się bez reszty w chwili zapomnienie, gdy cały otaczający ich świat przestał na niedługi moment istnieć. Nawet tysiące wielkich słów nie byłyby w stanie wyrazić tego, co przez tę jedną przypadkową pieszczotę zdołali sobie powiedzieć. Cisza wypełniona bijącymi porywczo sercami i łapczywymi oddechami była idealnym ukoronowaniem tych przelotnych muśnięć, które z upływem czasu przeradzały się w pełne pożądania pocałunki. Luke delikatnie zsunął dłonie po jej ramionach i bezwiednie ułożył je na dole okrytych grubym swetrem pleców dziewczyny. Przyciągnął ją do siebie, zaciskając palce na spodzie kurtki i mimo sporej warstwy otulających ich ubrań, wyczuł ten przenikliwy dreszcz, który wstrząsnął jej ciałem. Gdy pierwszy się odsunął, z trudem łapiąc szaleńczy oddech, Ariel z wolna uchyliła przymknięte powieki, wpatrując się w niego osłupiona. Oddychała ciężko, a z jej ust wydobywały się niewielkie obłoczki pary.
- To miało być szalone? - zapytała rozeźlona, wracając do rzeczywistości. W jej rozdrażnionym głosie dało się słyszeć nutkę mimowolnego zadowolenia. Luke uśmiechnął się, co sprawiło, że wściekła się jeszcze bardziej. - To nie było szalone, to było głupie!
- Masz rację – zgodził się, nadal kurczowo przytrzymując ją w ramionach. Była tak blisko, że doskonale wyczuwał zapach słodkiej czekolady. - Szalone będzie dopiero wtedy, kiedy zrobię to ponownie.
Pochylił się i rozgrzanymi ustami otulił jej wargi, a ona poddała się temu obezwładniającemu dotykowi.
I nie zauważyli jak nagle z ciemnego nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki pierwszego śniegu, wirując na mroźnym powietrzu.