piątek

#epilog.


Stanął w progu pokoju Ariel, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem po pustym, cichym pomieszczeniu. Kubek z herbatą wciąż stał na stoliku, pół nadgryzionego czekoladowego batonika leżało na parapecie, a na krześle wisiała skórzana kurtka, którą tak bardzo lubiła nosić. Tak niewiele się zmieniło. Prawie wszystko wydawało mu się takie, jak kilka dni temu.
Prawie.
Brakowało jedynie dźwięcznego głosu dziewczyny, jej cichego śmiechu, który próbowała przed nim ukrywać, czy irytujących docinek, kierowanych pod jego adresem. I choć mogło wydawać się to jedną wielką abstrakcją, to tęsknił za każdym nienawidzę. Pogłębiająca się złowroga cisza sprawiała, że wyraźne słyszał potężne uderzenia swojego serca, a pulsujący ból w skroniach przybierał na sile.
Na biurku dostrzegł lekko zmiętą, niedbale zabazgraną kartkę. Niepewnie sięgnął po nią i w tej samej chwili wszystkie tłumione do tej pory emocje musiały się uzewnętrznić. Bezgłośnie osunął się na ziemię, a potężna fala cierpienia zawładnęła jego ciałem. Nie umiał zapanować nad uporczywym drżeniem, a ból rozsadzał mu głowę. Cały ten czas walczył ze sobą, byle tylko nie stracić kontroli, ale w końcu i on musiał ulec. Zrobił mu się niedobrze, więc lekko pochylił głowę, jednak na niewiele się to zdało. Nudności ciągle powracały. Wziął kilka głębszych wdechów, próbując się skupić wyłącznie na miarowym oddechu.
Ból jednak zdawał się być coraz silniejszy. Ścisnął mocniej papier w dłoni, z całej siły zaciskając zęby. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Dotąd jego życie, mimo iż czasami ciężkie, było niczym piękny sen. Miał wszystko, o czym marzył. Kiedy tylko poznał Ariel, wszystko to co wydawało się takie istotne, przestało mieć znaczenie. I choć bardzo długo nie chciał się do tego przyznać, to dzień po dniu ona stawała się jego nową rzeczywistością, wypełniając swoją obecnością każdą chwilę. A teraz, kiedy odeszła, uzmysłowił sobie, że tak naprawdę został z niczym. Bezpowrotnie zabrała ze sobą jakąś cząstkę jego duszy. W najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że ktoś tak niepozorny potrafił wedrzeć się do jego życia i zrobić w nim takie spustoszenie.
Tęsknił za nią.
Szybko otarł jedną, maleńką łzę, która nieopatrznie spływała po jego zaczerwienionym policzku. Nie mógł się przecież załamywać, bo Ariel z pewnością by go wyśmiała. Rozprostował kawałek kartki i zaczął czytać.
‘czego w tobie nienawidzę’
1/ nienawidzę cię, tak bardzo mocno, tak z całego serca, tak z całych sił, tak że czasami aż brak mi tchu
2/ nienawidzę tego twojego bezczelnego uśmieszku, kiedy nade mną triumfujesz, na samą myśl o nim robi mi się niedobrze, bo wcale nie jesteś ode mnie lepszy, wręcz przeciwnie
3/ nienawidzę, gdy jesteś zbyt blisko, bo wtedy dzieje się ze mną coś takiego, czego wyjaśnić nie potrafię
4/ nienawidzę cię za to, że nie odszedłeś, że nie dałeś mi spokoju, mimo że tak wiele razy cię o to prosiłam, że zostałeś i każdego kolejnego dnia wdzierałeś się w to moje beznadziejne życie i pozwoliłeś mi uwierzyć
5/ nienawidzę, kiedy trzymasz moją dłoń, kiedy traktujesz mnie, jak małą dziewczynkę, którą trzeba prowadzić przez świat, bo chyba się zgubiła i nie potrafi znaleźć drogi do domu
6/ nienawidzę, gdy mnie przytulasz, bo czuję się wtedy bezpiecznie, a kiedy czujesz się bezpiecznie, to przestajesz być czujny, a kiedy człowiek przestaje być czujny, to różne złe rzeczy mogą się przydarzyć
7/ nienawidzę, gdy mnie całujesz, jesteś w tym beznadziejny, bo czuję wtedy w środku to dziwne, ujmujące łaskotanie, kiedy mam wrażenie, że lada moment i zacznę się unosić w powietrzu, a przecież wiadomo, że ludzie nie unoszą się w powietrzu!

Wyobraził sobie jej wykrzywione usta, kiedy to pisała i momentalnie na samo wspomnienie dziewczyny uśmiechnął się smutno. Zamknął oczy i oparł ze zmęczenia głowę o zimną ścianę. Tak wiele by dał, by choć jeszcze raz usłyszeć jej irytujący śmiech, denerwujące aluzje, czy ciągłe narzekanie.

#

Nie wiedział, jak powinien się z nią pożegnać. Czy użyć jakichś wyszukanych słów, czy może mówić prosto, a może nie mówić nic. Może, jakby się nie pożegnał, to ona nigdy by nie odeszła? Nie był przygotowany na taką chwilę, dlatego kiedy zobaczył tylko jej bezwładnie leżące na szpitalnym łóżku ciało, zrobiło mu się niedobrze. Bo jak pożegnać kogoś, kto w końcu nadał twojemu życiu jakiś sens? Jak powiedzieć: możesz już odejść, do kogoś kto samą obecnością sprawiał, że wszystko stawało się jakieś łatwiejsze? On tego nie potrafił.
Usiadł obok i pochwycił jej zimną dłoń. Nawet nie drgnęła.
- Obiecałaś, że jutro się spotkamy, obiecałaś – szepnął z drżeniem w głosie, nie mogąc zapanować nad emocjami. Wpatrywał się w nią zawzięcie, gdzieś głęboko w podświadomości licząc na cud. Ale przecież cuda się nie zdarzają. Tak wiele razy mu to powtarzała.

#

Musiał się pozbierać, bo nie mógł pozwolić sobie na kolejne chwile słabości. Musiał być przecież silny. Musiał sobie z tym jakoś poradzić. Pociągnął nosem i postanowił wrócić do czytania, a każdy kolejny wers sprawiał, że jakaś cząstka jego duszy ginęła bezpowrotnie.
8/nienawidzę sposobu, w jaki na mnie patrzysz, bo czuję się wtedy jak najpiękniejsza dziewczyna na calutkim świecie, a przecież taka nie jestem
9/ nienawidzę, gdy masz rację, boże hemmings, to jedno z najgorszych uczuć na świecie, bo wiem, że ją masz, ale nie mogę tego przyznać, bo cały mój autorytet zimnej, bezuczuciowej suki runął by w gruzach, nie mogę sobie na to pozwolić
10/ nienawidzę, kiedy doprowadzasz mnie do szału, tracę przez ciebie zmysły, nie wiem, co dalej robić ze swoim życiem, nawet teraz, nawet kiedy cię tutaj obok nie ma, wystarczy sama świadomość, że istniejesz
11/ nienawidzę, że dałeś mi tę cholerną nadzieję, bo mimo iż próbowałam się tyle razy jej wyprzeć, ona wciąż wraca i na nowo wszystko niszczy, ale nie zrozumiesz tego nigdy, w twoim idealnym światku takie szczegóły nie mają znaczenia
12/ nienawidzę, że przez ciebie zaczęło mi znowu zależeć, to jest kolejne najgorsze uczucie (zaraz po tym, kiedy masz rację!), jakie człowiekowi zostało dane, bo mimo iż nie chcesz, to mimowolnie uzależniasz się od tej drugiej osoby i już nie chcesz odchodzić, a przecież wszyscy wiemy, że odejść trzeba, że nie mamy na to wpływu, nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli
13/ nienawidzę cię, hemmings, ale chyba już się powtarzam

#

Agonia trwała kilka dni, w czasie których próbowali pogodzić się z faktem, że nie było już ratunku. Musieli zaakceptować smutną prawdę. Bo choć nikt nie chciał tego otwarcie przyznać, to wszyscy byli świadomi tego, że oddalanie tej chwili nie miało żadnego sensu, bo jej już tam nie było. Zostało jedynie osłabione ciało, utrzymywane przy życiu dzięki nieustannie szumiącej aparaturze. Każda kolejna chwila sprawiała, że pożegnanie stawało się coraz bardziej bolesne. I nieważne jak bardzo chcieli temu zaprzeczyć, jej już nikt nie mógł pomóc.  
- Mogę zostać z nią sam? – zapytał niespodziewanie Luke, a Calum i Frank spojrzeli na niego nieufnie, jakby zaskoczeni tą nieoczekiwaną prośbą. Od początku ustawili grafik dyżurów, w czasie których mieli czuwać przy niej, ale bardzo często zdarzały się momenty, że trafiali na siebie wszyscy, bo nikt z nich nie chciał stracić nawet jednej chwili spędzonej z Ariel. Ani Hood, ani jej brat jednak wtedy się nie odezwali i mimo wielkiej niechęci, obaj niespiesznie opuścili salę, zostawiając ich samych.
Luke przysiadł się na brzegu łóżka i z nikłym uśmiechem błąkającym się na zsiniałych ustach spojrzał na jej spokojną, jasną twarz. Delikatnie przesunął opuszkami palców po chłodnym policzku.
- To już czas, prawda? – westchnął ciężko, wpatrując się w nią nieustannie, jakby wciąż miał nadzieję, że może da mu jakiś znak, że coś się zmieni. Nic jednak nie uległo zmianie. Od kilku dni nie nastąpiła żadna zmiana, a ona nie wykazywała żadnej chęci podjęcia próby, by ten ostatni raz zawalczyć. – Musisz już iść, wiem to, tylko jakoś nie bardzo umiem ci na to pozwolić – mówił dalej, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona już go nie słyszała. Wiedział tylko, że musiał się tym z kimś podzielić, bo to bolesne uczucie zabijało go od środka.  – Pamiętasz, jak mówiłaś, że cuda się nie zdarzają? Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że chyba jednak nie miałaś zupełnie racji. Cuda się zdarzają. A my byliśmy idealnym przykładem na słuszność tego stwierdzenia. Byliśmy cudem. Ty byłaś cudem. Cudem, który odmienił mój świat. I wiesz, wydaje mi się, że po prostu wykonałaś swoje zadanie i teraz możesz już sobie iść – głos mu się załamał.
Wziął głębszy oddech i zgarnął z jej twarzy kosmyk włosów. Pochylił się lekko, dotykając ustami jej warg. Spojrzał na nią ponownie, uważnie śledząc każdy najmniejszy fragment twarzy.
I pozwolił jej odejść.

#

Nie istniały słowa, które były w stanie wyrazić jego tęsknotę. Z każdym kolejnym dniem wydawało mu się, że tęskni coraz bardziej. Często przyłapywał się na tym, że bezwiednie wyciągał telefon, chcąc napisać do niej wiadomość. Ale jej już nie było.
Spojrzał ponownie na trzymaną w dłoni kartkę, uzmysławiając sobie, że prawie dotarł już do samego końca. Został mu ostatni punkt na tej pełnej nienawiści liście. Był lekko niewyraźny, jakby pisany drżącą dłonią, niektórych słów praktycznie nie potrafił odczytać. Kolor atramentu był wyraźnie inni niż wszystkich poprzednich, a to wskazywało na fakt, że musiał być dopisany dużo później. Może nawet całkiem niedawno.
14/ a najbardziej na calutkim świecie nienawidzę tego, że pojawiłeś się w chwili, gdy mimo iż nie zdawałam sobie z tego sprawy, to naprawdę kogoś potrzebowałam, trafiłeś w najmniej odpowiednim momencie i poprzewracałeś cały mój idealnie poukładany świat, zrobiłeś z niego totalny chaos, ciągle się zastanawiam, dlaczego nie odpuściłeś, po co to wszystko było, nie potrafię tego zrozumieć, ale przez tę twoją arogancję, bezczelność, upór, perfidny uśmiech sprawiłeś, że znienawidziłam cię jeszcze bardziej, a oprócz tego, że nienawidziłam cię, znienawidziłam też samą siebie, bo tak łatwo ci się poddałam, tak łatwo udało ci się wszystko zniszczyć, tak łatwo sprawiłeś, że cię poko…
Słowa się w pewnym momencie się urwały. Luke nieświadomie wstrzymał oddech. Zamiast kolejnych literek, po zmiętej kartce ciągnęła się szarpana linia, zupełnie jakby długopis wypadł jej z dłoni. Poczuł przeraźliwy ucisk w żołądku, a całym jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Bez przekonania odwrócił kartkę na drugą stronę, ale tam nic nie było. Pustka. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ostatni wers, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie przeczytał. W jednej chwili przestał nad sobą panować, pozwalając aby smutek i rozpacz przejęły nad nim kontrolę. Nie chciał wstydzić się już łez, bólu, tęsknoty.
- Ja ciebie też. Ja ciebie też Ariel.
Złożył kartkę na pół i podniósł się z podłogi, ostatni raz rozglądając się po pustym pokoju. Ruszył w stronę wyjścia i z ogromną niepewnością bezpowrotnie zamknął za sobą drzwi.
I znowu pozwolił jej odejść. Ostatecznie. Bez pożegnania. Z nadzieją, że cuda naprawdę się zdarzają.

#KONIEC


sobota

#czterdzieścisześć. nienawidzę pożegnań.


Kiedy wsparta na ramieniu Caluma zatrzymała się w wejściu na salę, mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Wyglądała inaczej, a on nie potrafił oderwać od niej wzroku. Ogarnęło go jakieś dziwne, niewytłumaczalne przeczucie, że kiedy tylko odwróciłby się od niej, coś złego mogło ją spotkać. Kilka osób spojrzało niepewnie w jej stronę, ale ona zdawała się całkowicie tym nie przejmować, z nieodgadnionym wyrazem twarzy rozglądając po pomieszczeniu. Gdy wreszcie ich spojrzenia się spotkały, miał nieodparte wrażenie, że kąciki jej pomalowanych czerwoną szminką ust lekko drgnęły, ale dość szybko odwróciła się w drugą stronę, jakby celowo drocząc się z nim. Chyba właśnie to sprawiało, że tak ciężko było mu przejść obok niej obojętnie, była zupełnie inna, niespotykana, wyjątkowa. A im więcej przeciwności stawało między nimi, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że mimo wszystko warto było spróbować. Warto było zerwać w wszystkimi zasadami, przekonaniami, oczekiwaniami i po prostu zaryzykować.
- Może zaprosisz mnie w końcu do tańca? – sapnęła znudzona Shelby, która dość niespodziewanie zagrodziła mu drogę z podpartymi dłońmi na bokach, wyczekując na jego ruch. Zmierzył ją pełnym odrazy wzrokiem, lekko wykrzywiając wargi. Jeszcze na samym początku roku, kiedy to wspólnie obiecali sobie, że razem pójdą na ten finalny szkolny bal, by zdobyć korony króla i królowej balu, wizja spędzenia całej nocy z blondynką wydawała mu się całkiem niezłym pomysłem. Tym bardziej, że Shelby niczego nie brakowało, a to że była głupia tak naprawdę szczególnie mu nie przeszkadzało. Wszak nie zamierzał z nią prowadzić dyskusji na temat fizyki kwantowej. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią beznamiętnie, aż wreszcie pochwycił ją lekko za ramiona, odsunął na bok i ruszył w stronę stolika, przy którym właśnie zasiadł Hood z Ariel. Towarzyszyli im również inni uczniowie, ale ze smutkiem musiał przyznać, że nikogo z nich nie kojarzył. Posłał tylko w ich stronę nieco zmieszany uśmiech, zatrzymując się tuż obok krzesełka dziewczyny. Początkowo udawała, że kompletnie go nie zauważyła, ale wreszcie westchnęła ze znużeniem, zadzierając głowę.
- Hemmings – rzuciła bez przekonania, dzielnie stawiając upór jego stanowczemu spojrzeniu. Uśmiechnął się tylko szerzej i ukłonił się szarmancko, wysuwając rękę w jej stronę.
- Keller – odparł w podobnie znudzonym tonie, oczekując na jej reakcję. Rzuciła tylko krótkie, porozumiewawcze spojrzenie w stronę swojego przyjaciela, ale Calum wzniósł tylko oczy i wyszczerzył zęby, dając jej małe, nieme przyzwolenie na to, by mogła go opuścić. Podniosła się, chwytając mocno jego dłoń.
- Nie jestem dziś twoją partnerką. Przyszłam tu z Calumem – oznajmiła wyniośle. – Zatańcz ze swoją parą – dodała, wskazując w kierunku naburmuszonej dziewczyny, która po drugiej stronie sali z uwagą im się przyglądała. Nie wyglądała na szczególnie zadowoloną. Luke też spojrzał w tamtą stronę, po czym ciężko westchnął.
- Chciałem przyjść z tobą, ale wolałaś tego azjatyckiego chłoptasia z wadą wymowy.
- Calum nie jest … - zaczęła, ale dość szybko doszła do wniosku, że tłumaczenie tego nie miało żadnego większego sensu, więc zrezygnowana odpuściła. – A tak w ogóle, to nie ośmieszaj się – powiedziała oschle. - Od samiutkiego początku szkoły wszyscy wiedzieli, że idziesz z tą swoją wywłoką, byle tylko otrzymać świecącą, plastikową koronę króla balu. Kolejne wielkie osiągnięcie w twoim życiu. Kumulacja jasnych włosów, ślicznych buziek i podobnego poziomu inteligencji gwarantowała to niebywałe wyróżnienie.
- Ale … - Luke nie był pewny, jak się wybronić z tych oskarżeń. – To wcale nie oznaczało, że nie chciałbym iść z tobą. A tak poza tym, uważasz że mam śliczną buźkę? – spytał z rozbawieniem.
- Jesteś kretynem – podsumowała ze zrezygnowaniem.
- Mimo wszystko, nalegam, aby panienka uczyniła mi ten honor i podarowała jeden taniec. O nic więcej nie proszę. Och, ja niegodny twego spojrzenia. Spełnij marzenie idioty, a obiecuję, że nigdy więcej twoje piękne oczy nie będą narażone na mój widok – wyznał w wyjątkowo dystyngowany sposób, kolejny raz taktownie się  przed nią kłaniając.
- I po co ta szopka?
- Dziewczyny to lubią, czyż nie? – spytał, unosząc zadziornie brew. Wywróciła tylko oczami, a on skwitował to tylko głośnym śmiechem, po czym pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Wpadła mu w ramiona, a on szczelnie otulił ją w mocnym uścisku, jakby podświadomie bał się, że mogła mu nagle zniknąć.
Tańczyli długo, w kompletnej ciszy, wtuleni w siebie, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat. Nawet kiedy muzyka ucichła, oni nadal kołysali się, skupiając na sobie zaskoczone spojrzenia pozostałych. Wszystko dookoła stało się na chwilę całkowicie nieistotne. Zdawali się przenosić w swój własny świat, gdzie wszelkie troski i zmartwienia przestawały istnieć.
- Wszyscy na nas patrzą – stwierdziła nagle Ariel, jakby wybudzając się z tego krótkiego zamroczenia. Chłopak odchylił się lekko i dotknął opuszkami palców jej policzek.
- Niech patrzą, bo pewnie ci zazdroszczą – powiedział z niesamowitą pewnością w głosie, czulej ją obejmując. Zacisnęła mocniej palce na jego ramieniu, a on zaczął się głośno śmiać, wirując z nią po parkiecie.
- Możemy stąd uciec? – spytała dość niespodziewanie, spoglądając na niego z błaganiem w jasnych oczach. Bez słowa skinął głową i chwytając jej ciepłą dłoń, wyprowadził ją z przepełnionej sali.

#

Pomógł jej wysiąść z samochodu, a ona cały czas czuła jego baczne spojrzenie i niepokojący, pełen przerażenia błysk w oczach, kiedy tylko zbyt głośno odetchnęła, albo przystanęła na moment, by złapać oddech. W połowie podjazdu dość stanowczo zatrzymała się, rzucając mu wymowne spojrzenie.
- Przestań! – sapnęła zdenerwowana, wyczuwając jego zaniepokojenie. Luke spojrzał na nią z niezrozumieniem. – Nie patrz na mnie tak, jakbym za moment miała się roztrzaskać na milion kawałków, jak porcelanowa laleczka.
- Wcale tak na ciebie nie patrzę! – zaoponował z oburzeniem, ale ona nie zamierzała podejmować tej dyskusji. Właśnie tego chciała uniknąć.
- Nieważne.
- Świetnie, znowu zaczynamy! – podniósł głos.
- Świetnie, bardzo świetnie, najświetniej na calutkim świecie! – warknęła równie rozeźlona, wysuwając rękę z jego objęcia. Lekko utykając, ruszyła szybciej w stronę werandy. Nim jednak dotarła do schodków, poczuła nieznaczne szarpnięcie i chwilę później kolejny raz znalazła się w jego ramionach. Początkowo dość skutecznie unikała jego spojrzenie, próbując się wyswobodzić, ale kiedy zdała sobie sprawę, że stała na straconej pozycji, odpuściła.
- Jesteś jeszcze taka głupiutka, Keller – szepnął czule, z troską gładząc jej włosy, gdy wciąż tuliła się do niego.
- No i świetnie, Hemmings – jęknęła, garnąc się w jego ramiona.
- Czasami cię nienawidzę, wiesz?
- Wiem – odszepnęła, czując przyjemny dreszcz, kiedy tylko przesunął dłonią wzdłuż jej pleców, delikatnie do siebie przyciągając. – Też czasami się nienawidzę. Może nawet częściej niż czasami. Może nawet cały czas odkąd tylko się zjawiłeś w tym moim cholernie popieprzonym życiu i wszystko jeszcze bardziej skomplikowałeś. I teraz nie chcę … - głos jej się załamał.
- Ariel …
- I teraz nie chcę odchodzić – powiedziała to w końcu. Zamiast spodziewanego bólu poczuła dziwną ulgę. Spojrzała na niego lekko zaszklonymi oczami. – Popatrz co zrobiłeś – dodała, siląc się na zabawny ton. Luke sięgnął dłonią do jej twarzy i przyciągając ją lekko do siebie, pocałował najdelikatniej jak to było tylko możliwe.
- Nie musisz…
- Nie, proszę. Nie zaczynajmy tego od początku. Nie mam na to dziś siły. Porozmawiamy o tym jutro – przerwała mu momentalnie, ocierając raptownie jedną, samotną łzę, która nieoczekiwanie spłynęła po zaczerwienionym policzku.
- Jutro – powtórzył cicho, chowając ją w uścisku swoich ramion. Długo nie chciał jej puścić.
- Już czas na mnie – mruknęła słabo, uśmiechając się do niego delikatnie. Dotknęła dłonią jego policzek i musnęła drżącymi wargami jego usta.
- Może jednak zostanę, co? – zaproponował, ale spotkało się to jedynie z jej pełnym dezaprobaty spojrzeniem i ciężkim westchnieniem.
- Nic mi nie jest – zapewniła, ale doskonale wiedziała, że w ogóle nie przekonały go te słowa. – Idź już, muszę od ciebie odpocząć! Za długo moje piękne oczy narażone były na twój widok! – dodała z rozbawieniem, odpychając go od siebie. Luke jednak nawet się nie uśmiechnął, ciągle obserwując ją z niepokojem. Wreszcie jednak wypuścił ją z objęcia i odwrócił się.
- Hej, Hemmings! – zawołała za nim, gdy zrobił kilka kroków. Spojrzał na nią przez ramię, przyglądając się z niepewnością. Przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, ale po chwili na jej ustach pojawił się krótki uśmiech. – Do jutra.
Zawrócił gwałtownie i bez żadnego ostrzeżenia chwycił ją w ramiona, skradając kolejny, pełen namiętności i tęsknoty pocałunek. Później nic już więcej nie powiedział, odchodząc po prostu od niej. Patrzyła jak wyjątkowo niechętnie kierował się w stronę samochodu. Kiedy kolejny raz odwrócił się za siebie, by na nią spojrzeć, wykonała jedynie ponaglający gest, byle już tylko odjechał.
- Do jutra – szepnęła do siebie, wpatrzona w znikające za zakrętem auto. Poczuła niedługie, lekko niepokojące ukłucie w klatce piersiowej. Ból jednak dość szybko minął, a ona odetchnęła głęboko, wracając do domu.

#

Dość długą chwilę wydawało mi się, że natrętne brzęczenie telefonu tylko mu się śniło, dlatego tak opornie zabierał się do jego odbierania. Dopiero kiedy uzmysłowił sobie, że komórka naprawdę dzwoniła, sięgnął po nią po omacku, po drodze strącając stojącą na nocnej szafce butelkę z wodą.
- Kurwa, jest środek nocy! – wymamrotał nieprzytomnie.
- Luke? – odezwał się zupełnie nieznany mu głos.
- Kto mówi? – wychrypiał do telefonu, przecierając zaspane oczy. Dochodził go jedynie niewyraźny szum i czyjeś słowa, których kompletnie nie rozumiał. Spojrzał na zegar, dochodziła trzecia. Usiadł na łóżku, walcząc z sennością. Starał się skupić, ale jedyne o czym potrafił w tamtej chwili myśleć, to powrót do pięknego snu, z którego został tak brutalnie zbudzony.
- Tu Frank, jestem bratem Ariel – wyjaśnił tajemniczy nieznajomy, a Luke poczuł krótkie ukłucie w żołądku. Momentalnie otrząsnął się ze sennego amoku, z przerażeniem spoglądając w stronę okna, przez które wpadał nikły blask nocnego księżyca. Przez chwilę milczał, nie do końca będąc chyba świadomym tego wszystkiego, co właśnie się działo.
- Coś się stało? – zapytał wreszcie, niespokojnie zaciskając pięści. Nagle zaczęło brakować mu tchu. Zrobiło się duszno, a on z trudem oddychał, coraz mocniej rozchylając drżące ze strachu usta. W otaczającej go zdradzieckiej ciszy mógł dokładnie usłyszeć każde potężne uderzenie swojego serca. Pulsowanie skroni stało się tak bolesne, że obraz przed oczami zaczął się rozmazywać.
- To już czas – powiedział spokojnie Frank, a blondyn poczuł lodowaty dreszcz, który wstrząsnął całym jego ciałem.
- Na co czas? Nie rozumiem – wyjąkał, zrywając się z łóżka, choć doskonale wiedział. Gdzieś tam głęboko w podświadomości zdawał sobie sprawę z sensu słów brata Ariel. Jednak nie potrafił ich zaakceptować. Nie mógł. To było zbyt wcześnie. Bał się tego, że jeśli tylko dopuści do siebie tę myśl, ona się urzeczywistni, a tego nie był w stanie znieść. Nerwowo przetarł trzęsącą się z niepokoju dłonią spoconą już twarz.
- Musisz się pożegnać.


#czterdzieścipięć. nienawidzę, gdy zaczyna zależeć.


Obudził go ostry zapach spalenizny. Z trudem uniósł powieki, odczuwając niesamowicie silny ból głowy, który sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Resztkami sił zapanował nad nasilającymi się nudnościami. Wszystko zdawało się być takie niewyraźne i zamglone, a jedyne na czym potrafił się w tamtej chwili skupić to otępiające pulsowanie skroni. Świat zdawał się niebezpiecznie wirować, a on nie umiał kompletnie sobie z tym poradzić.
- O! – Lekko piskliwy, ironiczny ton głosu rozległ się gdzieś nieopodal, powodując kolejną falę cierpienia rozlewającą się po jego ciele. Przekręcił się na drugi bok, spoglądając nieprzytomnie na stojącą w progu dziewczynę. – Księżniczka się obudziła.
Zdołał jedynie wyjęczeć parę niezidentyfikowanych słów, zakrywając twarz poduszką.
- Co tak śmierdzi?
- No cóż – zaczęła się tłumaczyć. – Chyba nie jestem mistrzem kuchni. Nawet jajecznica to wyzwanie ponad moje siły.
Posłał jej pełne bólu i cierpienia spojrzenie, a jej wyjątkowo dobry humor powodował, że czuł się jeszcze gorzej. Gorzki posmak w ustach sprawiał, że nie potrafił skupić się na niczym innym, myśląc jedynie o tym, by przestało mu być tak niedobrze.
- Umieram. Naprawdę umieram. Dłużej tego nie zniosę.
- Z całym szacunkiem, ale w naszym duecie ta rola przypada tylko mi – poprawiła go, wzruszając obojętnie ramionami, kiedy tylko zdołał ponownie na nią spojrzeć. Był jednak daleki od tego, by wdawać się z nią w tamtej chwili w kolejne dyskusje. Postanowił ją zignorować.
- Co ja tu robię? – wysapał z bólem, zerkając na nią spod poduszki. Przedzierające się przez firanę słońce sprawiało, że jego głowę rozrywało przeraźliwe pulsowanie. Ariel zaśmiała się gorzko i z triumfalnym uśmieszkiem podeszła do niego, siadając na brzegu kanapy. Postawiła na podłodze kubek z parującą jeszcze mocną kawą. Z daleka widać było jak wielką satysfakcję czerpała z jego słabości i wcale nie zamierzała się z tym ukrywać. Podkurczyła kolana i wcisnęła się głębiej, cały czas zerkając na zmarnowanego chłopaka.
- Naprawdę nie wiem co brałeś i od jak dawna to bierzesz, ale w takim stanie to cię jeszcze nie widziałam – wyjaśniła krótko, a on cały czas z uwagą przyglądał się jej. Nic nie pamiętał, a to sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej. Przerażająca pustka sprawiała, że wyrzuty sumienia z każdą chwilą stawały się jeszcze większe. – Od drzwi to praktycznie się już czołgałeś do tego łóżka – dodała, siląc się na powstrzymanie śmiechu, ale chyba nie do końca jej się to udało. Luke jęknął kolejny raz, uciskając skronie.
- Ale dlaczego trafiłem akurat tutaj?
- Boże, Hemmings – sapnęła bezradnie. – Od kiedy tylko wpadłeś na ten szalony pomysł, aby o trzeciej nad ranem pukać do moich drzwi nieustannie zadaję sobie to pytanie. I żadnej racjonalnej odpowiedzi jeszcze nie udało mi się znaleźć.
- Nie mam pojęcia, co działo się przez ostatnie dwa dni – westchnął ciężko, po omacku sięgając po przygotowaną przez dziewczynę kawę. Sam zapach sprawił, że na nowo zaczął odczuwać nudności, więc pospiesznie odstawił kubek, opadając bezwładnie na poduszkę.
- Mamrotałeś coś o uroczej koleżance poznanej w klubie, z którą robiłeś rzecz, o których ja wolę nie pamiętać, bo to wspomnienie wżera mi się w mózg i sprawia, że mam ochotę razem z tobą zwymiotować – objaśniła, nie szczędząc sobie przy tym nutki sarkazmu w głosie i wyjątkowo teatralnego gestykulowania. Luke popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale nie był w stanie jednoznacznie zaprzeczyć, bądź potwierdzić jej słów. Miał jedynie jakieś pojedyncze przebłyski w pamięci, ale nie układy się one w żadną logiczną całość.
- Nigdy więcej …
- Taaaa – bąknęła z ironią. – Każdy tak mówi.
- Chyba mi niedobrze – mruknął, przesłaniając dłonią usta, ale nim Ariel zdążyła jakkolwiek zareagować, on już zrywał się z łóżka, biegnąc w stronę łazienki.
Upewniła się, że przez najbliższą chwilę nie zamierzał opuszczać toalety i pospiesznie sięgnęła po jego telefon. Poczuła dreszcz odrazy, przeszukując skrzynkę odbiorczą, przepełnioną wulgarnymi wiadomościami od jego nowej znajomej, aż wreszcie natrafiła na swojego smsa, którego w napływie dziwnych uczuć wysłała do niego poprzedniej nocy. Bez zastanowienia wykasowała wszystko, nie pozostawiając żadnego śladu swojej chwilowej słabości. Odłożyła komórkę, kiedy tylko usłyszała jak drzwi łazienki zaczęły się otwierać. Nerwowo poprawiła się, spoglądając na bladą twarz i przekrwione spojrzenie Luke’a. Wysiliła się jedynie na cierpki uśmiech.
- Karma jednak wraca – podsumowała złośliwie, a on tylko wywrócił z cierpieniem oczami, bezsilnie opadając na fotel.

#

Zgasiła papierosa, zamknęła notes i odłożyła na bok długopis, kiedy tylko dostrzegła w drzwiach opierającego się o framugę Luke’a. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, gdy poczuła jego wnikliwy wzrok na sobie. Wyglądał już zdecydowanie lepiej niż nad ranem, ale wciąż z jego oczu biło zmęczenie i cierpienie.
- Mam wrażenie, że palenie raczej nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem w twoim przypadku …
- Mam wrażenie, że jesteś ostatnią osobą, która ma prawo do wygłaszania umoralniających przemówień na temat szkodliwości wszelkiego rodzaju używek – zironizowała, stawiając dzielny opór jego stanowczemu spojrzeniu. Dostrzegła jak w typowy dla siebie sposób wykrzywił usta, nie mając chyba ochoty na dalszą dyskusję. Doskonale wiedział, że miała rację i nie miał żadnych argumentów, by z nią walczyć. Z opuszczonymi w geście bezradności ramionami ruszył niepewnie w jej stronę i przysiadł się na kanapie tuż obok niej. Przypatrywała się mu przez chwilę, gdy z pochyloną głową i wspartymi na kolanach łokciami zaczął przecierać dłońmi zmęczoną twarz. W końcu jednak odwrócił się i zerknął na nią ze smutkiem.
- Przegraliśmy – wyznał z poczuciem winy, szybko odwracając wzrok.
- No wiem – odparła ozięble, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Cała szkoła o niczym innym nie mówi. Twój chybiony rzut udostępniono już chyba na wszystkich możliwych portalach. I ten aktorski pad na kolana. To było coś. Wielka legenda Hemmingsa odeszła w niepamięć.
Dostrzegła, jak pokręcił bez przekonania głową, wsuwając palce w wilgotne, nieuczesane włosy.
- Wszystko spieprzyłem.
- No nie da się ukryć – przytaknęła, co spotkało się z jego sugestywnym spojrzeniem. – No co? Przecież mówię tylko, jak jest. Rzucałeś do tego cholernego kosza kilkanaście lat tylko po to, aby w najmniej odpowiednim momencie spudłować. Spieprzyłeś i tyle.
- Liczyłem mimo wszystko na jakieś słowo wsparcia – przyznał bezsilnie, a ona zaśmiała się głośno, spoglądając na niego litościwie. Było w jego cierpieniu coś, co sprawiało jej pewnego rodzaju satysfakcję, choć czyniło ją złym człowiekiem. Podążyła za nim wzrokiem, kiedy wyprostował się, zapadając w oparciu kanapy. Patrzyła na niego z góry, gdy beznamiętnie przewracał między palcami srebrny łańcuszek z niewielką zawieszką w kształcie klocka lego. Wreszcie sama sięgnęła po leżący na stoliku wielki tom historii, którą usilnie próbowała dokończyć, ale ciągle coś jej przeszkadzało.
- Jestem skończonym idiotą – stwierdził nagle. Ariel obdarzyła go niepewnym spojrzeniem znad książki, na której próbowała się skupić. 
- Nie będę się spierać w kwestiach tak oczywistych.
- Jestem beznadziejny.
- Niezaprzeczalnie – przytaknęła, pogrążona w kolejnych zdaniach czytanej powieści.
- To wszystko moja wina.
- Bez wątpienia.
- Przeze mnie przegrali.
- Niepodważalnie.
- Zniszczyłem wszystko, na co tak długo pracowałem.
- Bezsprzecznie.
- To była ostatnia szansa, a ja ją zaprzepaściłem.
- Ewidentnie.
- Wszystko poszło się jebać.
- Bezdyskusyjnie.
- Żegnaj wielka kariero.
- Niewątpliwie.
- Dlatego nie mogę cię stracić.
- Bez … - zaczęła, ale w połowie słowa zamilkła i z przerażeniem spojrzała na niego. Książka wysunęła się jej z dłoni. Zapadła niezręczna cisza, w czasie której wpatrywali się w siebie przenikliwie, nie do końca  wiedząc, co powinni zrobić. Ariel poczuła, jak jej oddech zaczął niebezpiecznie robić się coraz płytszy, a każdy haust powietrza stawał się trudniejszy. Dodatkowo nie umiała sobie poradzić z świdrującym spojrzeniem, które powodowało dreszcz na jej ciele. Nagle Luke parsknął śmiech, pierwszy przerywając tę utrzymującą się trochę zbyt długo ciszę.
- Czy to nie jest jakiś kiepski żart losu, że ze wszystkich możliwych rozwiązań, to właśnie ty zostałaś ostatnią rzeczą w moim życiu, która ma jeszcze jakikolwiek sens? – zapytał z goryczą w głosie, śmiejąc się pogardliwie.
- Nie …
- Nic nie mów – przerwał jej momentalnie. – Nic nie mów, proszę.
Nawet nie zauważyła, kiedy podsunął się bliżej i delikatnie przyciągnął do siebie. Bez ostrzeżenia dotknął lekko spoconą dłonią jej policzek i przesunął kciukiem po chłodnej skórze. Zadrżała, w dalszym ciągu z ogromnym niepokojem przyglądając mu się. Chciała coś powiedzieć, ale w tej samej chwili pochylił się i zamknął jej usta pocałunkiem.
- Nic nie mów – powtórzył, gdy na nowo uchyliła powieki, lekko oszołomiona tym wszystkim. Złapał ją za rękę, otulając delikatnym dotykiem. Gdy pocałował ją kolejny raz, przestała się opierać. Na chwilę pozwoliła mu przejąć całkowita kontrolę, oddając się w jego władanie. Zapomniała o wszystkim, skupiając się wyłącznie na tym, co działo się w tym jednym momencie. Zachłysnęła się powietrzem, gdy poczuła, jak jego ręka bardzo powoli sunęła wzdłuż jej pleców. Przysunęła się jeszcze bliżej, zacieśniając dłonie wokół jego szyi.
- To nie ma sensu – zaprzeczyła, cicho szepcząc. Patrzyła nieprzytomnie na jego zmartwione oblicze. Zrozumiała, że mimo tak wielu pozornych różnic, byli do siebie w pewnym stopniu podobnie. Tak samo sponiewierani przez życie, próbujący odnaleźć cel tego wszystkiego.
- Może właśnie nie miało mieć sensu. Może właśnie po to tu jesteśmy – odpowiedział, troskliwie gładząc jej włosy. Miał w tym obojętnym, zmęczonym spojrzeniu coś niepokojącego.
- Ale przecież ja cię nienawidzę.
Luke uśmiechnął się, a w policzku pojawił się niewielki dołeczek. Dziewczyna westchnęła przeciągle. Czasami to jego beztroskie podejście do pewnych sytuacji niesamowicie ją drażniło.
- To nawet dobrze się składa, bo ja ciebie w zasadzie też nienawidzę.
- Świetnie – burknęła nieuprzejmie. Kąciki jego ust znowu się uniosły. Przez chwilę milczał, obserwując ją uważnie. Celowo się z nią droczył.
- Świetnie – potwierdził w końcu i ujmując w dłonie jej twarz, złożył krótki pocałunek na drżących ustach.
- To nie skończy się dobrze.
- Szczęśliwe zakończenia są przereklamowane i nikt ich nie lubi, więc co za różnica? – odparł, wzruszając od niechcenia ramionami. Dziewczyna rzuciła mu krzywe spojrzenie, ale dokładnie w tym samym momencie chwycił ją za rękę i przyciągnął gwałtownie do siebie tylko po to, by znowu skraść kolejny, pełen namiętności pocałunek.
- Ale ktoś będzie cierpiał i …
- A jednak! – wszedł jej w słowo i wesoło się zaśmiał, klaszcząc w dłonie. Ariel uniosła brew w geście totalnego niezrozumienia. – Przejmujesz się tym, że będę cierpiał. Obawiasz się, że zostawisz mnie tu samego i że sobie nie poradzę z tym, a to oznacza tylko jedno. Zależy ci, a cała ta twoja obojętność to tylko wygodna poza.
- Nieprawda!
- Oj Keller, nie musisz już udawać.
- Ulży ci, jeśli przyznam, że możesz mieć rację? – zapytała w pewnej chwili, wbijając w niego zaniepokojone spojrzenie. Zaczęło brakować jej tchu. Tak długo broniła się przed tym momentem, aż wreszcie poddała się.
- Nie, nie ulży – zaprzeczył nieco zaskoczony jej reakcją, chowając małą dłoń w objęciu swoich rąk. Chwycił ją za podbródek i zmusił do tego, by na niego spojrzała. I choć czyniła to bardzo niechętnie, wreszcie odważyła się unieść wzrok.  – Ale to fajne uczcie, kiedy wiesz, że dla kogoś jesteś ważny.
Wpatrywali się uporczywie w siebie, wymieniając lekko zawstydzonymi, jakby przerażonymi spojrzeniami, oboje mając świadomość tego, jak niewiele im zostało. Gdy znowu dotknął opuszkami palców jej policzka, przymknęła na niedługi moment oczy, sycąc się chwilową bliskością. Cicho mruknęła, gdy musnął jej usta.
- Spróbujmy – powiedział niespodziewanie, sprawiając że raptownie na niego spojrzała.
Cień uśmiechu przemknął przez jej twarz.



#czterdzieścicztery. nienawidzę przegrywać.


- Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Czy ciebie do reszty popieprzyło?! – Ariel wpadła na salę treningową, od samego progu podnosząc zdenerwowany głos. Zbliżał się jeden z ważniejszych meczów w tym roku dla Luke’a, więc było to jedyne pewne miejsce, w którym mogła go znaleźć. Wciąż lekko zdyszana, zatrzymała się na środku, przypatrując się z wściekłością jego zaskoczonej minie.
- Ummm … - zaczął niepewnie, drapiąc się o głowie. Zawadiacki uśmiech błąkał się na jego zmęczonej treningiem twarzy. Przetarł dłonią spocone czoło i z nieco uniesioną w zdumieniu brwią spojrzał na rozzłoszczoną dziewczynę. – Nie bardzo rozumiem, o co ci znowu chodzi – odparł z typowym dla siebie rozbawienie, wycierając koszulką wilgotną twarz. Zmrużył lekko oczy, gdy kropelki potu skapywały z mokrych włosów. Keller westchnęła bezradnie, kręcąc zaciekle głową. W końcu jednak ponownie na niego popatrzyła, nerwowo zaciskając zęby.
- Wiesz, co? Byłam bliska, aby ci zaufać. Ba, w swojej naiwności chyba naprawdę to uczyniłam – bąknęła ironicznie. - Przez chwilę naprawdę sądziłam, że może nie jesteś taki jak wszyscy, że może jakimś cudem potrafiłeś zaakceptować to jaka jestem, to jakie decyzje podjęłam, ale nie. Kolejny raz się zawiodłam. Znowu moja głupota zwyciężyła – powiedziała z pewnego rodzaju zasmuceniem w głosie, unosząc ręce w geście rezygnacji.
- Chyba nadal cię nie rozumiem – stwierdził, wzruszając ramionami. Ariel parsknęła śmiechem, posyłając mu pełne politowania spojrzenie.
- Wyobraź sobie – zakpiła, teatralnie wymachując ręką i uśmiechając się z drwiną. – Dziś z samego rana odezwała się do mnie pewna klinika z Bostonu. Jakiś super wielki spec kardiologii chciałby przyjrzeć się mojemu przypadkowi.
Luke momentalnie spoważniał. Dostrzegła jak niespokojnie drgnął, a wcześniejsze rozbawienie, które nieustannie mu towarzyszyło, od razu ulotniło się. Mięśnie jego twarzy nerwowo poruszyły się, kiedy przez chwilę uciekał skrępowanym wzrokiem, byle tylko na nią nie spojrzeć. Od początku była przekonana o tym, że to właśnie on stał za tym całym zamieszaniem, a jego zachowanie tylko ją w tym przekonaniu utwierdziło.
- Postanowili zrobić sobie ze mnie nowy, interesujący przypadek i trochę na mnie potestować – kontynuowała z równie wielkim cynizmem w głosie, a on nadal w milczeniu się jej przyglądał. – Wiesz, nie ma już dla mnie ratunku, więc przynajmniej mogliby sobie poeksperymentować.
- A jeśli oni są w stanie ci pomóc? – zapytał z uniesieniem, chyba powoli będąc zmęczonym jej uciążliwym narzekaniem.
- Boże, Hemmings! – przerwała mu, śmiejąc się z pogardą, ale i z pewnego rodzaju rozczuleniem nad jego infantylnością.
- Naprawdę nie chcesz się przekonać o tym, czy nie ma jakiejś szansy?
Był zdenerwowany, wyjątkowo impulsywnie gestykulując rękami. Patrzyła przez chwilę na niego, gdy coraz ciężej oddychał. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nadal tak bardzo mu na tym wszystkim zależało i co sprawiało, że nie chciał odpuścić. Panująca między nimi cisza niebezpiecznie przedłużała się, kiedy w milczeniu wymieniali rozwścieczone spojrzenia. Ariel w końcu odetchnęła głęboko, opuszczając z bezradnością ramiona.
- Wiesz co jest najgorsze, kiedy masz nieuleczalnie chore serce? – spytała zdecydowanie spokojniej, bez wcześniejszej ironii i rozgniewania. Luke pokręcił głową, intensywnie wpatrując się w nią. – Nadzieja – odparła tak cicho, że ledwo ją dosłyszał.
- Ale … - zaczął, jednak ona nie pozwoliła nic więcej powiedzieć, od razu mu przerywając.
- Nieważne jak wiele razy byłaby niszczona, zawsze powraca. Za każdym cholernym razem, kiedy gdzieś w tunelu zapala się światełko, ta pieprzona nadzieja powraca. I za każdym razem bezpowrotnie niszczy kolejną cząstkę mnie. Nieodwracalnie zabiera kawałek duszy i bezlitośnie go rozgniata, tak że już nic nie zostaje. A po każdym takim razie od samego początku muszę się na nowo zbierać. I chcę ci powiedzieć, że ja już nie mam siły się podnosić, bo każdy następny raz jest coraz gorszy, coraz bardziej bolesny. Nie potrafię … - Głos jej się załamał, dlatego pospiesznie odwróciła głowę, mocniej zaciskając drżące usta. – Nie przetrwam kolejnego rozczarowania.
- Nie rozumiem – oznajmił stanowczo, zyskując jej uwagę. Podniosła wzrok. – Ten profesor to naprawdę jeden z najlepszych lekarzy w kraju. Nie jesteś chyba świadoma tego, jak ciężko do kogoś takiego się dostać. Ale właściciel kliniki to dawny przyjaciel ojca i …
Nagle Ariel zaśmiała się, sprawiając że Luke momentalnie zamilkł, spoglądając na nią z niepokojem. Nie był to jednak zwyczajny śmiech, ten przepełniony był jadem i ironią.
- No tak – westchnęła ciężko, potrząsając z dezaprobatą głową. – Wielka i dobroduszna rodzinka Hemmingsów postanowiła pomóc biednej kalece. I teraz zapewne powinnam być wam wdzięczna do końca swoich dni za ten ogromny gest. Ale nie martw się, ten koniec jest już bliski.
- To nie tak! Już całkiem ci się w głowie poprzewracało! – zaoponował gwałtownie, ale ona już nawet go nie słuchała. -
- Nienawidzę cię! – warknęła. – Albo nie. Wcale cię nie nienawidzę. Ty jesteś dla mnie po prostu nikim i w tej chwili właśnie sobie to uświadomiłam – dodała z wyraźną ulgą w głosie, jakby właśnie uwolniła się spod wielkiego ciężaru. Wbiła pusty wzrok gdzieś przed siebie w krótki zadumaniu, by po chwili uśmiechnąć się do siebie. W końcu ponownie przeniosła wzrok na zaskoczonego chłopaka, wpatrując się w niego obojętnie, po czym odwróciła się gwałtownie i wciąż lekko utykając, wyszła z sali.
Dopiero po tym jak zatrzasnęła za sobą drzwi, a tłumione wcześniej emocje zaczęły się uzewnętrzniać, poczuła kłujący ból w klatce piersiowej. Zachłysnęła się powietrzem, a obraz przed oczami pociemniał. Zrobiło jej się niedobrze. Bolesne pieczenie sprawiło, że gorzkie łzy momentalnie napłynęły do oczu.
- Jeszcze nie teraz – szepnęła cicho do siebie, opierając się o ścianę. – Jeszcze nie teraz.

#

Poczuł, jak strużka potu spłynęła mu po skroni. Otarł czoło o i tak wilgotną już koszulkę, biorąc kolejny głęboki, nieco nerwowy oddech. Ugiął lekko kolana i przekozłował piłkę kilka razy na śliskim parkiecie. Chwycił ją mocno w dłonie i pomimo iż bardzo próbował nad sobą panować, to mimowolnie odwrócił wzrok na bok, spoglądając w jedno puste miejsce na jednej z ławek. Ariel nie pojawiła się. Zauważył jednak w pierwszym rzędzie ojca, który z uznaniem potakiwał głową, będąc chyba przekonanym o tym, że on miał sobie doskonale poradzić i tylko dopełnić formalności tego awansu. Luke poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, bo nie był przekonany o tym, czy potrafił poradzić sobie z tak wielka odpowiedzialnością. Spanikowany spojrzał na swoją rękę, która delikatnie zadrżała. Znowu rozejrzał się, przeszukując kolejne rzędy publiczności.
- Hemmings! – usłyszał podenerwowane szepty kolegów z drużyny, kiedy chyba trochę zbyt długo wpatrywał się w miejsce, w którym pragnął ją ujrzeć. Potrząsnął głową, wstrzymując powietrze. Piłka kolejny raz odbiła się z łoskotem o parkiet, a cała hala zdawała się milczeć, w ogromnym skupieniu śledząc każdy jego ruch. Wiedział, że od tego rzutu zależało wszystko. Ostatni raz z pewnego rodzaju nadzieją spojrzał w stronę widowni, ale nigdzie jej nie dostrzegł.
- Ona już nie przyjdzie – powiedział cicho Calum, jakby rozumiał jego chwilowe rozkojarzenie. Luke posłał mu pełne rozczarowania i smutku spojrzenie, a Hood w tym samym momencie skinął głową w kierunku kosza, dając mu do zrozumienia, że nie miał już zbyt wiele czasu.
- Po prostu rzuć – szepnął do siebie, spoglądając w górę. Tak wiele niepotrzebnych myśli kotłowało się w tamtej chwili w jego głowie, a on zupełnie nie potrafił nad nimi zapanować. Chciał to wszystko uciszyć, chciał zapomnieć o wszystkim, ale to ciągle powracało. Ariel, ojciec, cała jego przyszłość. Obrócił piłkę w dłoniach i popatrzył w stronę kosza, który nagle wydawał się być tak odległy. Zdał sobie sprawę, że nie mógł już nic więcej zrobić, musiał po prostu rzucić, tak jak robił to tysiące razy wcześniej.
Uniósł ręce, wypuścił w powietrze piłkę i patrzył. Jej lot mimo iż trwał zaledwie ułamek sekundy, dla niego stał się całą wiecznością, a gdy tylko odbiła się od obręczy i delikatnie na niej zatańczyła, Luke już wiedział.
Z łoskotem upadł na ziemię, obijając kolana o twardy parkiet. Nie czuł jednak żadnego bólu. Ogarnęła go niesamowita pustka. Z niedowierzaniem spojrzał ostatni raz przed siebie, widząc jak piłka poturlała się po ziemi, wprost pod jego nogi. Końcowa syrena zawyła, oznajmiając koniec meczu. Opuścił bezradnie głowę, nie będąc w stanie spojrzeć w oczu żadnemu z kolegów. Dochodziły go jedynie strzępki wrzasków radości zawodników przeciwnej drużyny. Zrozumiał, że zawiódł nie tylko siebie, ale cały team, który pokładał w nim wielkie nadzieje. Dla większości z nich był to ostatni sezon, by móc się pokazać, a on jednym niecelnym rzutem wszystko to zniszczył. Nie wiedząc czemu, skręcił lekko głowę w bok, ale miejsce, w którym przez cały mecz siedział jego ojciec, było już puste.
Stracił poczucie czasu. Nie był świadom tego, jak długo siedział tam w totalnej rozsypce, uświadamiając sobie, że wszystko zaprzepaścił. Dopiero, kiedy ktoś poklepał go po plecach, wrócił do rzeczywistości. To był Hood.
- Chodź! – Calum wyciągnął do niego dłoń, chcąc pomóc mu się podnieść, ale on nie przyjął tej pomocy. Sam się pozbierał, nie poświęcając mu nawet jednego spojrzenia. Zrzucił z siebie koszulkę, ciskając ją z wściekłością na parkiet. Kopnął z całej siły piłkę, ale nawet to nie pomogło mu pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji. Obejrzał się za siebie, z obojętnością obserwując pustoszejąca halę.
To był koniec. Przegrał.

#

W lokalu unosił się duszący zapach papierosowego dymu wymieszany z nieprzyjemną wonią alkoholu. Luke od kilku dłuższych chwil zaciekle okupował barowe krzesełko, kończąc kolejną szklankę whisky. Zaraz po meczu wszyscy rozeszli się do domów, nikt nie miał ochoty na żadne spotkania, nikt nie chciał rozmawiać o tym, co chwilę wcześniej się wydarzyło. On sam potrzebował chwili zapomnienia, dlatego to miejsce wydało mu się idealne tego wieczoru.
- To chyba nie jest najlepszy sposób na odreagowanie – Calum, który pojawił się znienacka, zabrał mu szklankę.
- Spierdalaj! – odburknął, próbując odzyskać swoją własność.
- Myślę, że powinieneś wracać już do domu. Na dziś wystarczy.
- Kim ty do cholery jesteś? Jakąś pierdoloną niańką? – rzucił ze złością, biorąc kolejny łyk gorzkiego trunku.
- Nie, przyjacielem – wyznał z pewnością, a blondyn parsknął tylko śmiechem, posyłając mu pełne litości spojrzenie.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedział bełkotliwie, zamawiając kolejną dolewkę. Calum spojrzał wymownie na barmana, ale ten wzruszył tylko ramionami, podstawiając Luke’owi nową szklankę. – Ja jestem kimś, ty jesteś nikim.
- Ona nie ma już czasu – oznajmił niespodziewanie, kompletnie ignorując wcześniejszą obrazę. – Żebyś tylko tego nie żałował – poradził mu na pożegnanie i przyjaźnie poklepał po ramieniu. Blondyn patrzył jak Hood odchodził, ginąc gdzieś w tłumie ludzi. Był jednak zbyt otępiony alkoholem, by móc dokładnie przeanalizować słowa chłopaka.
Kiedy znowu doszedł go czyjś przedzierający się przez ogłuszającą muzykę głos, był prawie pewny, że Hood kolejny raz postanowił go ratować. Miał już parę niekoniecznie cenzuralnych słów w zanadrzu, ale kiedy tylko odwrócił się w bok, zorientował się, że to nie był Calum. Przysiadła się do niego dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widział. Zmierzył ją obojętnym wzrokiem, po czym wrócił do opróżniania kolejny szklanki, która w tamtej chwili wydała mu się zdecydowanie bardziej atrakcyjna. Jednak jego niespodziewana towarzyszka nie zamierzała tak szybko odpuszczać.
- Obserwuję cię już od jakiegoś czasu …
- Nie mam nastroju – przerwał jej momentalnie, chcąc uwolnić się od natarczywej nieznajomej, ale w tej samej chwili dziewczyna wysunęła z kieszeni szortów niewielki woreczek z pastylkami. Luke spojrzał na nią z uwagą, a ona uśmiechnęła się triumfalnie, oblizując delikatnie wargi.
- Wiec jak? – zapytała ponownie, przesuwając palcami po jego dłoni. Luke chwilę się nad czymś zastanawiał, wciąż uważnie wbijając wzrok w nowo poznaną partnerkę. Bez słowa sięgnął po przewieszoną przez oparcie kurtkę, narzucając ją nieporadnie na siebie.
- Chodźmy.
Nie zauważył wiadomości na telefonie, który niedbale wcisnął do kieszeni spodni.
Spróbujmy. 



niedziela

#czterdzieścitrzy. nienawidzę nadziei.


- … orzekam grzywnę w wysokości dwóch tysięcy dolarów oraz trzydzieści godzin prac społecznych – Luke osunął się na krzesło, luzując duszący go krawat. Czuł, jak strużka potu spłynęła po skroni, a serce na ułamek sekundy zamarło. Reszta słów sędziego praktycznie do niego nie trafiła. Spojrzał za siebie, dostrzegając zapłakaną matkę, która słysząc wyrok sądu wpadła w jeszcze większą rozpacz, ale przez jej łzy przebijał się blady uśmiech i wyraźna ulga. Dopiero w tamtej chwili poczuł całe to zmęczenie związane z ostateczną rozprawą. Zrozumiał, jak wielkie szczęście miał i jak bardzo powinien być wdzięczny losowi za to, jak to wszystko się zakończyło. Na nowo odzyskał wiarę w to, że jego koszykarska kariera miała jeszcze szansę na powodzenie. Że jeszcze nie wszystko stracił.
- Och, kochanie! – powiedziała z drżeniem w głosie Liz, siląc się na powstrzymanie płaczu. Objęła go troskliwie, cały czas powtarzając pełne wdzięczności słowa.
- Mamo! – szepnął w końcu, kiedy kobieta trochę zbyt długo trwała w tym matczynym uścisku. – Mamo! – powtórzył zdecydowanie ostrzej, odsuwając ją od siebie. Wiedział, jak wiele nerwów ją to kosztowało, ale przecież było już po wszystkim. Mogli zapomnieć o tym i ruszyć do przodu.
- Boże, Luke – westchnęła z rozrzewnieniem, chwytając jego twarz w dłonie. Zmusiła go do tego, aby lekko się pochylił. – Nigdy więcej tego nie rób. Kolejnego takiego wyskoku nie przetrwam!
- Mamoooo – jęknął błagalnie, kiedy pocałowała go czule w czoło, wciąż mocno do siebie tuląc. W tej samej chwili, kiedy drzwi do sali rozpraw uchyliły się, dostrzegł na korytarzu znajomą postać. – Już dobrze, mamo. Już dobrze, ale muszę iść – dodał, poklepując ją po plecach. Wyswobodził się z jej objęcia i przeciskając przez wychodzącą z pomieszczenia grupkę ludzi, wybiegł na zewnątrz. Zatrzymał się na środku, z uwagą przyglądając się skulonej sylwetce. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, że mogła się tam pojawić. Całkowicie zaskoczyła go swoja obecnością, tym bardziej że ostatnio sama zmagała się z wieloma własnymi problemami. Nie wyglądała jednak najlepiej. Zapuchnięte oczy, nieuczesane włosy, te same ubrania, w których widział ją dwa dni wcześniej sprawiły, że jego wcześniejsza radość z usłyszanego wyroku ulotniła się momentalnie.
- I jak? – zapytała cicho, dzielnie walcząc z jego spojrzeniem. Poczuł lekkie ukłucie, kiedy tylko rozległ się jej słaby, pozbawiony jakiejkolwiek chęci do życia głos. Chciał jej opowiedzieć wszystko ze szczegółami, ale kiedy tylko otworzył usta, zabrakło mu odpowiednich słów. Nie potrafił się już cieszyć swoim szczęściem, widząc jej cierpienie. Podszedł bliżej i delikatnie dotknął dłonią jej zimnego policzka.
- Cieszę się, że tu jesteś – wyznał z ulgą.
- To trochę moja wina, że to wszystko się tak potoczyło. Nie chciałabym mieć na sumieniu twojej wielkiej kariery koszykarskiej – chciała zażartować, ale ton jej zmęczonego głosu zupełnie na to nie wskazywał. Wiedział, że za wszelką cenę próbowała nie pokazywać swoich słabości, ale puste, szare spojrzenie zdradzało wszystko. Od pogrzebu matki minęło już kilka dni, jednak ona nadal z trudem radziła sobie z sytuacją, w której tak nieoczekiwanie się znalazła.
- Jak się czujesz? – zmienił temat, całkowicie ignorując jej odpowiedź. Opuściła głowę i ciężko odetchnęła, po czym beznamiętnie wzruszyła ramionami, a kilka czerwonych kosmyków zsunęło się na twarz. Pochwycił jej podbródek i odgarnął włosy za ucho.
- Jest w porządku – odparła bez przekonania, celowo unikając kontaktu wzrokowego. Zsunął dłoń po jej ramieniu, splatając ciasno ich palce. Była beznadziejnym kłamcą w takich sytuacjach, dlatego nie był w stanie uwierzyć w ani jedno słowo. Chciała wyglądać na silną i nieustraszoną, ale on doskonale wiedział, że pod tą maską kryje się zagubiona, zlękniona dziewczynka, która potrzebowała pomocy. Był świadom tego, że nienawidziła rozmawiać o swoich problemach, dlatego nawet nie zamierzał ciągnąć dalej tej kwestii. 
- Masz może ochotę na małe wagary? I tak już niewiele zajęć nam zostało, nic nie stracisz. To jak? – spytał z chytrym uśmiechem, licząc na to, że uda mu się choć na chwilę ją rozweselić. Spojrzała na niego ponuro, ponownie wzruszając ramionami.
- Powinieneś teraz cieszyć się z najbliższymi – wyjaśniła, chcąc najwyraźniej kolejny raz mu uciec.
- Tak zamierzam właśnie zrobić – powiedział z nutką radości, wypuszczając jej dłoń z objęcia i podbiegł do czekających po drugiej stronie korytarza rodziców. Uściskał matkę, szepnął jej kilka słów na ucho i nim Ariel zdążyła jakkolwiek zareagować, on był już z powrotem przy niej.
- W takim razie życzę udanego świętowania – mruknęła cicho, gotowa do odejścia. Luke pospiesznie złapał ją za rękę i ruszył razem z nią w stronę wyjścia. Wiedział, że nie spodziewała się tego, dlatego nie zamierzał nawet kryć tego przebłysku triumfu na twarzy. Czuł jednak, jak stawiała mu opór.
- Musimy się tylko zatrzymać u mnie na chwilę, bo koniecznie potrzebuję się przebrać, gdyż ten garnitur zdecydowanie nie jest w moim stylu – zaczął jak gdyby nigdy nic, zsuwając z szyi uciążliwy krawat. Zrzucił również marynarkę, przerzucając ja niedbale przez ramię.
- Ale … - westchnęła zdezorientowana i zmarszczyła czoło. – Przecież powiedziałeś, że wracasz do rodziców.
- Nie, nie, powiedziałem, że idę świętować z najbliższymi – poprawił ją od razu, posyłając niedługi uśmiech w jej kierunku. Nie potrafił ukryć tego, że zaskoczenie malujące się na zmęczonej twarzy sprawiło mu małą radość.
- Kretyn – burknęła pod nosem, nie spodziewając się najwyraźniej tego, że przez panujący tam gwar mógł ją dosłyszeć.
- Doskonale słyszałem! – oznajmił nagle, a ona zdołała wywrócić tylko oczami w charakterystyczny dla siebie sposób.
- No i świetnie – westchnęła.
- No i świetnie – powtórzył za nią, kciukiem sunąc po wewnętrznej części jej dłoni.
Gdy odchodzili, obejrzał się po raz ostatni za siebie, napotykając pełne rozczulenia spojrzenie matki. W tej samej chwili poczuł, jak telefon zawibrował, oznajmiając nadejście kolejnej wiadomości.
Proszę Cię, kochanie, pilnuj jej.
Skinął głową, posyłając Liz krótki, uspokajający uśmiech. Mocniej chwycił rękę Ariel, spoglądając na nią niepewnie. Patrzyła gdzieś przed siebie, sprawiając wrażenie nieobecnej. Dopiero moment później potrząsnęła nieznacznie głową, zerkając na niego nieprzytomnie. Kącik zsiniałych ust delikatnie drgnął, gdy poczuła przyjemnie ciepły dotyk jego palców gładzących chropowatą skórę.
- Więc chodźmy!

#

Okryta śpiworem siedziała na przyczepce swojego pickupa, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Kolejny raz zaciągnęła się papierosowym dymem, z ust wypuszczając niewielki siwy dymek. Od kilku dni jedynym lekarstwem na zmniejszenie cierpienia była potężna dawka nikotyny, która na chwilę zagłuszała ból. Noc była taka cicha i spokojna. Słychać było cykające świerszcze i delikatny szum letniego wiatru. Nagle jednak cała ta atmosfera rozmyła się wraz z przybierającym na sile szeleszczeniem papierowych toreb. Opieszale odwróciła się za siebie, dostrzegając zbliżającą się od strony domu postać. Dość szybko wyrzuciła niedopałek, ruchem ręki próbując rozproszyć unoszącą się w powietrzu mgiełkę. Nie potrzebowała kolejnych morałów Hemmingsa na temat szkodliwości palenia.
 - Dwa razy BigMac, duże frytki i cola – oznajmił wesoło, wskakując na przyczepkę. Zajął miejsce obok niej i wyjął ze środka jeszcze ciepłe kanapki, wręczając jej jedną.
- Nie jestem głodna – powiedziała niepewnie, chcąc mu ją oddać, ale kiedy napotkała jego karcące spojrzenie, zrozumiała, że nie przyjmował żadnej odmowy.
- Jak ludzie mogą się zachwycać tym świństwem – bąknął niewyraźnie, siląc się na poważny ton i  wziął kolejny spory kęs. Długo jednak nie wytrzymał i roześmiał się. Ariel popatrzyła na niego krzywo, ale nie była w stanie skomentować tego. Wpatrywała się w niego przez chwilę, kiedy zachłannie przeżuwał bułkę, zapijając ją colą. – No co? – zapytał w końcu, poprawiając zsuwającą się na czoło czapkę. Ona tylko wzruszyła ramionami, niechętnie rozpoczynając konsumpcję swojej części. Kiedy tylko poczuła coś ciepłego w żołądku, zrobiło jej się niedobrze. Sięgnęła szybko po colę, chcąc ukryć ten niewygodny fakt przed blondynem. Odłożyła kanapkę na bok, skupiając się wyłącznie na tym, aby opanować nudności. Od kilku dni praktycznie nie jadła, bo każda próba kończyła się kolejnym mdłościami.
- Dziękuję, było pyszne – wyznała niepewnie, odwracając od niego wzrok. Luke spojrzał na prawie nienapoczętą kanapkę.
- Przecież praktycznie nic nie zjadłaś – oburzył się. – A dodatkowo tego typu jedzenie nie bywa pyszne.
- Już się najadłam.
- Nie zachowuj się jak dziecko – podsumował, próbując wcisnąć jej ponownie jedzenie, ale momentalnie odepchnęła jego rękę, posyłając pełne złości spojrzenie. Ku jej zdziwieniu dość szybko odpuścił, dając jej spokój. – Mam nadzieję, że wiesz, iż twoje głodzenie nie zwróci jej życia. Poza tym nie zasłużyła na to, abyś dla niej niszczyła swoje życie i zdrowie – dodał chwilę później, a ona poczuła dreszcz na plecach. Zacisnęła usta, które niebezpiecznie zaczęły drżeć. Nie przypuszczała, że wspomnienie matki tak mocno w nią uderzy. Chciała pokazać całemu światu, że poradziła sobie z tym odejściem, że była dzielna i silna, ale w tamtej chwili tak misternie budowany mur znowu legł w gruzach. Ścisnęła pięści, próbując zatrzymać to bolesne drżenie.
- Doskonale wiem, że moja matka nie była ucieleśnieniem dobra! Nie musisz mi tego przypominać. Ale nikt nie zasługuje, aby umierać samotnie. Nawet ona. I nie była potworem, jak ci się wydaje. Była chora, ale nikt nie potrafił jej pomóc.
Poczuła silne ukłucie w klatce piersiowej, odruchowo wstrzymując powietrze. Odetchnęła głębiej, zaciskając mocniej powieki. Tak wiele wysiłku musiała wkładać w to, aby całkowicie nie rozkleić się przed nim, że aż w końcu zaczęło jej brakować tchu.
- Przepraszam – mruknął niespodziewanie, jakby nieco przestraszony, podsuwając się bliżej. Jego ramiona nagle objęły ją troskliwie, przygarniając do siebie. Nie miała siły, aby mu się przeciwstawić, choć tak bardzo pragnęła, aby dał jej spokój, aby sobie wreszcie poszedł. Poczuła przenikliwe ciepło jego ciała, resztkami sił broniąc się przed okazaniem jakichkolwiek emocji, ale gdy pierwsza łza spłynęła po zaróżowiałym policzku, nie potrafiła już dłużej nad sobą panować. Nie umiała tego powstrzymać.
- Dlaczego? – zawyła żałośnie, tracąc kontrolę. Luke chwycił jej twarz w dłonie i zgarnął z niej opadające natrętnie włosy. Zmusił do tego, aby na niego spojrzała. – Co jest ze mną nie tak?
- Musisz się uspokoić – zarządził stanowczo, widząc jak powoli zaczynała odpływać. Oddychała coraz ciężej, ciągle zanosząc się histerycznym płaczem. – Ariel, kurwa, uspokój się! – krzyknął. Otarł z policzków łzy i przyciągnął ją do siebie. Wciąż trzęsła się i mimo iż próbowała, nie potrafiła zapanować nad tym. Wtuliła się w niego mocniej, czując jak z niesamowitą czułością gładził jej plecy, szeptając coś na ucho. Była tak rozhisteryzowana, że początkowo kompletnie nie rozumiała jego słów. Dopiero później, gdy płacz przeradzał się w tłumione, pojedyncze jęki, gdy oddech normował się, a szaleńczo bijące serce zdawało zwalniać tempo, zorientowała się, że to nie były zwyczajnie szeptane słowa. On dla niej śpiewał. Nie znała tej piosenki, melodia zupełnie z niczym jej się nie kojarzyła, ale kojący ton jego głosu sprawiał, że powoli odzyskiwała nad sobą kontrolę. Przymknęła zapuchnięte powieki, układając wygodniej głowę na jego ramieniu.
- Nie przestawaj – wychrypiała, kiedy zamilkł, kołysząc ją w takt szumiącego wiatru. Okrył ją swoją bluzą, kiedy tylko wyczuł, jak kolejny raz zadrżała i mocniej otulił ja ramionami, jakby była kruchą, porcelanową laleczką, którą pragnął ochronić przed całym złem świata. Śpiewał więc dalej, a ona wsłuchana w jego głos, przestawała myśleć o bólu. Wszystko się wyciszyło.
- Nie chcę cię stracić – wyznał niespodziewanie, sprawiając że raptownie zadarła głowę i z przerażeniem na niego spojrzała. Zerknął na nią nieśmiało, sunąc palcem po jej policzku. Ona jednak wciąż milczała, nie będąc do końca pewną, co powinna w tamtej chwili powiedzieć.
- Luke … - szepnęła, a na jego ustach pojawił się niewyraźny zarys uśmiechu. Podsunęła się i usiadła naprzeciw niego. Była w totalnej rozsypce, nie potrafiła się pozbierać, a jego słowa spowodowały jeszcze większe spustoszenie w jej i tak zdewastowanym już życiu.
- Nie musisz nic mówić – zapewnił ją, sięgając po obie dłoni. Otulił je czule. – Po prostu bądź tutaj, obok. Choćby na chwilę.
Zamarła. Dostrzegła w jego oczach coś, czego tak bardzo się obawiała. Coś czego za wszelką cenę chciała uniknąć. On miał nadzieję. Wierzył, że to nie koniec, a ta świadomość niszczyła ją jeszcze bardziej.
- Ale …
- Naprawdę nie musisz nic mówić – powtórzył, siląc się na nikły uśmiech. Zachłysnęła się powietrzem, ale czuła, że nie miała już siły, aby płakać. Podsunęła się tylko do niego, wpatrując się uparcie w ich złączone dłonie.
- To nie powinno się nigdy wydarzyć – wyszeptała. – Nie możesz mieć nadziei. Nie może dawać mi nadziei. Nie możesz – ostatnie słowa wypowiadała już bez żadnego przekonania, kiedy przyciągnął ją z powrotem do siebie. Ponownie zatracała się w jego czułym dotyku, zapominając o wszystkich złych rzeczach.
- Wiem – przyznał z pełną szczerością, sunąc ręka wzdłuż jej pleców. – Ale możemy o tym pomyśleć jutro?
Wstrzymała na moment oddech i odchyliła się lekko, by na niego spojrzeć. Przez niedługą chwilę wpatrywała się w jego jasne oczy, uparcie śledzące każdy jej najmniejszy ruch. W końcu skinęła nieznacznie głową, dostrzegając jak w tej samej sekundzie na jego twarzy pojawił się niewielki dołeczek. Uniosła dłoń i przesunęła opuszkami po jego nieogolonym policzku. Przeniosła niespiesznie lekko zmieszany wzrok na jego usta i pocałowała go.
- Pomyślimy jutro – powtórzyła cicho.


sobota

#czterdzieścidwa. nienawidzę cię tracić.


Wsłuchiwała się w miarowy oddech leżącego obok chłopaka, w zamyśleniu obserwując lekko unoszącą się klatkę piersiową. Odruchowo uniosła dłoń i zgarnęła z jego czoła kosmyk jasnych włosów. Nie mogła zapanować na tą niewytłumaczalną pokusą dotknięcia lekko zaróżowiałego policzka. Nie była w stanie nazwać uczucia, które nią w tamtej chwili owładnęło, ale niosło ono ze sobą nieznane dotąd poczucie bezpieczeństwa. Przysunęła się bliżej. Jego ciepła skóra pachniała morską wodą, a na ramieniu dostrzegła kilka pojedynczych piegów. Zadarła lekko głowę, spoglądając niespiesznie na rozchylone usta. Nagle rozległo się ciche pomrukiwanie, a Ariel aż drgnęła ze strachu, kiedy blondyn przekręcił się na bok, a jego zaspana twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od niej. Instynktownie wstrzymała powietrze, przerażona wpatrując się w jego błękitne oczy.
- Dzień dobry, syrenko – mruknął chrapliwie, z na wpół uchylonymi powiekami. Ziewnął ostentacyjnie i bezwiednie zarzucił na nią rękę, przyciągając do siebie. Każdy jego ruch, dotyk wydawał się być całkowicie naturalny, jakby robił to każdego ranka. Jakby od zawsze ta chwila należała wyłącznie do nich. Poczuła jak jej serce zabiło trochę zbyt mocno, kiedy tylko znalazła się w jego ramionach. Przez chwilę miała niedoparte wrażenie, że Luke jeszcze nie zdążył się obudzić, błądząc nieprzytomnie we śnie.
- Dusisz mnie! – pisnęła z przerażeniem, kiedy bez ostrzeżenia przeturlał się na jej część łóżka, układając się na niej, jakby była jakąś wygodną poduszką. Wcisnął pod nią rękę, tuląc się do niej napastliwie.
- Śpiiiiiiij – polecił przeciągle, naciągając na siebie fragment rozkopanego wcześniej koca. Ariel westchnęła bezradnie, zdając sobie sprawę z tego, że i tak nie miała z nim żadnych szans, bo był po prostu zbyt ciężki.
- Złaź! – sapnęła z trudem i kolejny raz spróbowała go z siebie zrzucić, ale on nie zamierzał się odsunąć.
- W nocy mówiłaś mi coś zupełnie innego – wyznał zachrypniętym głosem, wypuszczając ją w końcu z ramion. Ariel teatralnie fuknęła, odwracając się do niego plecami. Nie pozwoliła, aby był świadkiem tego krótkiego uśmiechu, który przemknął przez jej twarz na samo wspomnienie minionych godzin.
- I tak wiem, że patrzyłaś, jak spałem – szepnął niespodziewanie, zaciskając wokół niej swoje ramiona.
- Kretyn – burknęła cicho, szamocząc się w objęciu, ale był zbyt silny i zbyt stanowczy, by mogła z nim rywalizować.
- Yhm, też czasami cię kocham – sapnął niewyraźnie, szeroko ziewając, a Ariel poczuła jak oblał ją zimny dreszcz. Momentalnie zamarła w bezruchu, wystraszona spoglądając niepewnie na niego. On jednak zdawał się kompletnie nie przejmować właśnie wypowiedzianymi bezmyślnie słowami. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie miały one dla niego żadnego większego znaczenia. To musiała być odruchowa reakcja, mimowolnie wyszeptane słowa, nad którymi nawet się nie zastanowił. Przygarnął ją jeszcze bliżej, wciskając zaspaną wciąż twarz w jej włosy.
- Muszę iść – wychrypiała z drżeniem w głosie, wysuwając się z ciasnego objęcia.
- Co ty wyprawiasz?! – wymamrotał nieprzytomnie, chwytając ją za rękę. Przysiadła na skraju łóżka, czując bolesny ucisk jego palców na nadgarstku. Nie była jednak w stanie spojrzeć za siebie. Wzruszyła obojętnie ramiona, opuszczając z bezradności głowę. Nawet przed samą sobą nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
- Muszę iść – powtórzyła niepewnie, wciąż siedząc w tym samym miejscu. W tej samej chwili Luke objął ją mocniej w pasie i nie zważając na protesty, przyciągnął do siebie. Zamknął ją szczelnie w uścisku ramion, układając brodę na czubku jej głowy.
- Przestań już, ok? – warknął ze złością, przytulając ją mocniej. Jego dłoni troskliwie gładziła splątane włosy, a kojące muśnięcia ciepłych ust sprawiały, że z każdą kolejną chwilą wyciszała się. – Nie możesz całe życie uciekać. Nie musisz się już bać.
- Nie boję się – mruknęła obronnie, ale jej głos nie brzmiał ani trochę przekonująco. Tym bardziej, że podsunęła się lekko, by mocniej wtulić się w jego ciepłe ramiona. Zadrżała, czując na odkrytym ciele podmuch porannego wiatru, który sprawił, że jasna firana zawirowała w tarasowych, lekko uchylonych drzwiach. Usłyszała, jak cicho się zaśmiał, kolejny raz składając niedługie pocałunki na jej włosach. Odchylił się delikatnie, zmuszając ją do tego, by popatrzyła na niego. Zrobiła to nad wyraz niechętnie, ciągle uciekając gdzieś zawstydzonym wzrokiem. Objął dłońmi jej policzki i czule pocałował, a ona poczuła rozlewające się po wnętrzu przyjemne ciepło. Zupełnie instynktownie uniosła rękę, zaciskając palce na jego czarnym t-shircie. Kiedy uchyliła powieki, trochę przestraszona i jakby zagubiona spojrzała na niego. Cienie pod oczami prawie idealnie współgrały z delikatnym zarostem na policzkach, splątanymi włosami, które opadły na czoło i zaspanym wyrazem jego twarzy. Mimo to poczuła jakieś nieokreślone, nieznane dotąd ukłucie w żołądku, kiedy tak w kompletnym milczeniu przyglądała mu się, a on nieustannie gładził jej włosy.
- Też się boję, cholernie się boję – przyznał cicho, przesuwając opuszkami palców po jej ramieniu. – To jest takie niesprawiedliwe …
- Przestań! – przerwała mu momentalnie.
- Jestem tylko rozpieszczonym dzieciakiem, który tak naprawdę nic nie wie o prawdziwym życiu – kontynuował, nie zważając na jej sprzeciwy. – Ale naprawdę chciałbym ci pomóc, chciałbym móc coś zrobić, żeby …
- Nie możesz mi pomóc.
- Jezu, Keller! Nienawidzę, kiedy mi przerywasz! – uniósł się, ale po chwili znowu przygarnął ją do siebie, troskliwie tuląc w silnych ramionach. Ariel przymknęła oczy, biorąc głębszy oddech. – Wiem, że to wszystko nie jest ci potrzebne, wiem, że miałaś plany, które zepsułem, jednak zapewniam cię, że też o to nie prosiłem, też miałem plany. Ale oto jesteśmy tutaj, razem. I musimy coś z tym zrobić.
- Musimy to przerwać – stwierdziła bez przekonania, podsuwając się jeszcze bliżej niego.
- Naprawdę tego chcesz? – zapytał, a jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej pleców, gładząc je delikatnie.
Ariel nie odpowiedziała.

#

Stawiając krok za krokiem, z wsuniętymi w kieszenie spodni dłońmi i narzuconym na głowę kapturem przechadzał się wzdłuż niewysokiego murku, próbując utrzymać równowagę. Gdy rozległ się dźwięk szkolnego dzwonka, a drzwi budynku otworzyły się z hukiem, spojrzał w kierunku wybiegających ze środka dzieciaków, próbując w gwarnym tłumie namierzyć czerwone włosy. Ta mała zmiana wizerunku Ariel w takich sytuacjach była wyjątkowo przydatna, bo prawie od razu ją dojrzał. Uśmiechnął się i powoli zeskoczył na chodnik, ruszając w stronę chyba nie spodziewającej się jego obecności dziewczyny. Z przeładowanym plecakiem, wsparta na kuli, próbowała przepchać się przez grupkę uczniów.
- W bibliotece zostały jeszcze jakieś książki, czy wszystkie już wyniosłaś w tym swoim plecaczku? – zapytał żartobliwie, spoglądając za jej plecy. Dziewczyna przystanęła i posłała w jego stronę krótkie, nienawistne spojrzenie, najwyraźniej nie mając zamiaru podejmować z nim dyskusji na ten temat. Z wielką niechęcią zgodziła się jednak oddać mu ciężką torbę. Gdy tylko przerzucił ją sobie przez ramię, chwycił dłoń dziewczyny i jak gdyby nigdy nic ruszył z nią w kierunku domu. Czuł, jak mało dosadnie próbowała stawić mu opór.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że dookoła jest mnóstwo twoich znajomych? – zapytała, zatrzymując się niespodziewanie. Luke spojrzał przez ramię, krótki moment wpatrując się w nią obojętnie. Nagle zmrużył lekko oczy, a jego usta dziwnie wykrzywiły się.
- A co, wstydzisz się ze mną pokazywać?
Dziewczyna westchnęła bezradnie. Wywróciła tylko ostentacyjnie oczami, kręcąc bez przekonania głową, kiedy on zaczął się śmiać. Ani przez moment nie wypuścił jej dłoni z uścisku, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że od teraz mogli stać się obiektem zainteresowania sporej części uczniów.
- Kretyn – bąknęła zrezygnowana, kiedy opuszczali teren szkoły.
- Kretynka – odparł równie pretensjonalnie, ale nawet nie próbował na nią spojrzeć, będąc przekonanym o tym, że w jej oczach pojawiły się mordercze iskierki. Poprawił tylko czapkę, idąc spokojnie przed siebie i nadal kurczowo trzymając jej dłoń.
- Idiota – rzuciła gniewnie, choć wyczuł w głosie nutkę rozbawienia całą tą dziecinną sytuacją.
- Idiotka.
- Debil.
- Debilka.
- Jesteś taki niedojrzały – westchnęła w końcu, gdy przechodzili przez ulicę.
- A ty ładnie dziś wyglądasz – odrzekł z pełną powagą, celowo unikając jej spojrzenia. Mógł sobie jedynie wyobrazić, jak z wściekłością sapnęła, wykrzywiając twarz w dziwnych minach.
Do końca drogi nie znalazła już żadnej odpowiedniej riposty na jego niespodziewane słowa, więc mógł celebrować swoje małe zwycięstwo. Szli w całkowitym milczeniu, co jakiś czas przyłapując się na ukradkowych spojrzeniach, które zwykle kończyły się dość raptownym odwracaniem głowy i udawaniem, że tak naprawdę do niczego nie doszło. Był w tym pewien dziecięcy urok.
Kiedy tylko przekroczyli próg jej domu, przywitała ich nieprzyjemna, złowroga cisza. W korytarzu unosił się cierpki zapach, którego żadne z nich nie potrafiło zidentyfikować. Wymienili jedynie zaniepokojone spojrzenia, a Luke poczuł jak dziewczyna mocniej splotła ich palce, prawie niezauważenie przybliżając się do niego. Weszli razem do kuchni, a on momentalnie poczuł, jak dłoń Ariel wysunęła się z jego uścisku. Zrobiło mu się niedobrze, gdy dostrzegł leżące na podłodze w kałuży krwi ciało pani Keller. Spojrzał na dziewczynę, która delikatnie zachwiała się, a jej twarz momentalnie pobladła. Przez chwilę odniósł wrażenie, jakby przestała oddychać, zażarcie wpatrując się przed siebie.
- Mamo! – warknęła nagle nerwowo, podbiegając do leżącej na podłodze kobiety. Potrząsnęła nią gwałtownie, ale bezwładne ciało cały czas wysuwało się z jej rąk. – Mamo! To nie jest śmieszne! Otwórz te cholerne oczy! Mamo! – mówiła drżącym z emocji głosem, próbując sprawić, aby matka ocknęła się.
- Ariel … - szepnął niepewnie, starając się mimo wszystko zachować spokojny ton. Nie chciał dać po sobie poznać zdenerwowania. Dotknął ramienia dziewczyny, ale ona kompletnie nie reagowała na żadne  bodźce, zaciekle szarpiąc ciałem kobiety.
- Mamo! Musimy cię zawieźć do szpitala, musisz się obudzić – powtarzała bez przerwy, ciągle wypowiadając jakieś nieskładne zdania, z których żadne nie miało żadnego sensu. Zachowywała się, jakby wpadła w jakiś szaleńczy trans, tracąc na chwilę zmysły. Szarpała się z ciągle osuwającym się ciałem, starając się ją ocucić. Po chwili cała była już ubrudzona zasychającą krwią, kiedy uparcie owiązywała kawałkami materiału porozcinane nadgarstki. Luke nadal przyglądał się kolejnym próbom, choć już wiedział, że było za późno. Ona jednak zdawała się nie dopuszczać do siebie takiej możliwości, nieustannie walcząc o życie matki. Miotała się, rozglądała nieprzytomnie po pomieszczeniu, jakby chciała znaleźć jakąś wskazówkę, podpowiedź, rozwiązanie, ale poszukiwania okazały się bezskuteczne. W jej oczach pojawiło się coś niepokojącego. Przestała zachowywać się racjonalnie, choć mimo jego zaskoczenia nie wpadła w histerię. Ona po prostu była przekonana o tym, że można było jeszcze coś zrobić. Miała nadzieję, a to sprawiało, że z jeszcze większym smutkiem obserwował, jak szamotała się gorączkowo.
- Opanuj się! To nic nie da! – krzyknął w końcu, nie mogąc dłużej znieść tego wszystkiego. Trzymane pod kontrolą emocje w tej jednej chwili uwolniły się. Ariel aż podskoczyła, kiedy tylko rozległ się jego podniesiony głos. Zamarła w bezruchu, w dłoniach trzymając zakrwawioną szmatkę. - Ona odeszła – dodał po chwili, zdecydowanie ciszej. – To koniec.
- Nie – szepnęła bezsilnie. Wcześniejsza panika i popłoch w ułamku sekundy odeszły w niepamięć. Wstała i z opuszczonymi rękami, zatrzymała się na środku kuchni. Spojrzała na zabrudzone czerwoną mazią dłonie, beznamiętnie wodząc po nich obojętnym wzrokiem. Sprawiała wrażenie, jakby przez moment wróciła jej świadomość, a bolesna prawda w końcu do niej dotarła. Zachwiała się. Luke nie zauważył, jak w jednej chwili kompletnie straciła kontrolę nad własnym ciałem i z potężnym łoskotem upadła na ziemię. Z hukiem uderzyła kolanami o posadzkę. Ostatkiem sił zamortyzowała upadek wyciągniętymi rękami, niwelując tym samym jeszcze większe bolesne skutki tej chwili słabości.
- Ariel – szepnął niepewnie, przykucając obok. Powoli, starając się nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu, otoczył ją ramionami, próbując podnieść z ziemi. Stała się całkowicie podatna na jego dotyk, przepełnionym pustką wzrokiem wpatrując się w leżące u jej stóp ciało matki. Chciał ją stamtąd zabrać, ale momentalnie zaprotestowała.
- Ona tylko śpi i zaraz się obudzi – wyszeptała z drżeniem, wpatrując się wciąż w matkę. Luke spojrzał na dziewczynę z litością, mocniej ją do siebie przytulając.
- Nie – zaprzeczył niepewnie, nie wiedząc jak Ariel mogła zareagować na jego słowa. – Ona już się nie obudzi. Odeszła. Na zawsze.
Dziewczyna zerwała się, z całej siły zaczynając uciskać dłońmi pulsujące z bólu skronie. Zaczęła niespokojnie chodzić w kółko, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem. Zaciskała mocno usta, z trudem oddychając. Dusiła się, cały czas próbując zaczerpnąć powietrze. W końcu zatrzymała się i zupełnie nieprzytomnym wzrokiem zaczął wpatrywać się w jakiś punkt przed sobą. Luke nie wiedział, co robić, nie był w stanie znaleźć żadnego rozwiązania, które mogło w tamtej chwili jej pomóc.
- Nie, to nieprawda – powiedziała nagle, potrząsając gwałtownie głową. Wciąż próbowała temu wszystkiemu zaprzeczyć, nie dopuszczając do siebie niczego. Wpadła w histerię. Wsunęła palce we włosy, przez chwilę sprawiając wrażenie, jakby chciała je sobie wyrwać. Cała drżała, nie mogąc nad sobą zapanować. Rozchyliła szerzej usta, dusząc się. Luke podniósł się i bez słowa pochwycił ją w ramiona. Szarpała się, próbowała go uderzyć, ale dość skutecznie zacisnął dłonie na jej nadgarstkach, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Gdy zaczęła krzyczeć, przygarnął ją znowu do siebie, ciągle szeptając uspokajające słowa do ucha. Długo z nim walczyła, ale kiedy zaczęło brakować jej już sił na płacz, a ciałem wstrząsały już tylko pojedyncze dreszcz, poczuł jak odpuściła. Napięte do tej pory mięśnie zaczęły się rozluźniać, a ona uspokajała się. Opuściła ramiona, stojąc przed nim w całkowitym bezruchu. Miał wrażenie, jakby w jednej chwili całe życie z niej uleciało.
Wszystko dookoła nagle straciło swoje znaczenie. Nie zorientowali się nawet, kiedy wezwana wcześniej przez chłopaka policja i ratownicy dotarli na miejsce. Zrobiło się tłoczono i gwarnie, funkcjonariusze zabezpieczali miejsce, lekarze zajęli się ciałem matki, ktoś nawet podszedł do nich, chcąc upewnić się, że z Ariel wszystko w porządku. Jednak ona zdawała się kompletnie nie rozumieć tego, co działo się wokół niej. Odpłynęła, całkowicie tracąc poczucie rzeczywistości. Luke chwycił ją mocniej, kiedy tylko zorientował się, jak wielki wysiłek wkładała w to, aby utrzymać się na nogach. Narzucił na jej ramiona swoja bluzę i objął ją z troską, delikatnie gładząc dłonią włosy.
Poddała się.