wtorek

#trzy. nienawidzę tracić przez ciebie czasu.


Skrzypiące drzwi forda zatrzasnęły się z przeraźliwym łoskotem, a Ariel skrzywiła się tylko z grymasem, machając na pożegnanie Calumowi, gdy samochód znikał za pierwszym zakrętem. Westchnęła cicho i poprawiła ramię plecaka, kierując się wysypaną rażąco białymi kamyczkami ścieżką wzdłuż idealnie przystrzyżonego, soczyście zielonego trawnika. Co jakiś czas gumowe zakończenie kuli grzęzło w drobnym żwirku, ograniczając jej ruchy. W końcu jednak udało jej się pokonać niedługi, ale wyjątkowo morderczy dystans. Zatrzymała się przed przeszkolonymi, białymi drzwiami i z pewnego rodzaju niepewnością uniosła rękę, naciskając dzwonek. Z wewnątrz doszedł ją delikatny odgłos brzęczenia i chwilę później jej oczom ukazała się niewysoka starsza kobieta.
- Dzień dobry – przywitała się radośnie, a jej zmęczone oczy rozbłysły na moment.
- Dzień dobry – odpowiedziała lekko skonsternowana Ariel, przyglądając się jej podejrzliwie. - Byłam umówiona na korepetycje... - zaczęła cicho, ale nagle za plecami staruszki pojawiła się pani Hemmings.
- O! Cieszę się, że już jesteś – przerwała jej w połowie zdania i podziękowała gosposi, która wciąż z zamiłowaniem obserwowała blondynkę. Dziewczyna posłała krótki, wymuszony uśmiech na pożegnanie, gdy ta znikała za rogiem korytarza. - To była Maggie, zajmuje się naszym domem od kilkunastu lat – wyjaśniła Liz, zapraszając ją do środka. Gdy tylko przekroczyła próg, z podziwem rozejrzała się po zapierającym dech w piersiach holu. Otworzyła szerzej oczy, podziwiając prezentujące się niezwykle majestatycznie wnętrze domu.
- Wow – wymsknęło jej się niezamierzenie, ale szybko się zreflektowała, kiedy usłyszała cichy chichot dyrektorki.
- Napijesz się czegoś? Zimne? Ciepłe? Może jesteś głodna? Maggie z chęcią coś dla ciebie zaraz przygotuje - zarzuciła ją gradem pytań, ale Ariel pokręciła tylko przecząco głową. Kobieta uśmiechnęła się szeroko i zaczęła pocierać o siebie dłonie, próbując walczyć ze swoją dziwną ekscytacją.
- Możemy już zaczynać, bo muszę wrócić na czas do domu – wyznała nazbyt ponaglającym tonem, siląc się na ukrycie swojego zniecierpliwienia. Liz odetchnęła głośno, opuszczając ramiona.
- Oczywiście – przytaknęła. - Luke! Luke! Zejdź tutaj natychmiast i pomóż Ariel z jej plecakiem! - krzyknęła, podchodząc w stronę schodów prowadzących na górne piętro, ale mimo donośnego głosu żadna odpowiedź nie nadeszła. Kobieta uśmiechnęła się z delikatnym zawstydzeniem, po czym zaczęła ponownie nawoływać syna, ale efekt był dokładnie taki sam, jak za pierwszym razem.
- Ja mogę sam … - chciała coś powiedzieć, ale nauczycielka znowu jej przerwała.
- Pewnie jak zwykle siedzi ze słuchawkami w uszach i nic nie słyszy – powiedziała bardziej do siebie i zrobiła krok w stronę blondynki. - Zaprowadzę cię. Może pomogę ci z tym wszystkim? - zapytała w końcu, gestem ręki wskazując zapakowany po brzegi plecak dziewczyny i kulę, na której wciąż się podpierała.
- Dam sobie radę – zapewniła z nutką poirytowania w głosie, choć bardzo starała się to ukryć i ruszyła za pokonującą kolejne stopnie schodów kobietą. Wspinanie się do góry z ciężkim plecakiem i kulą w ręku zajęło jej zdecydowanie więcej czasu niż można by przypuszczać, dlatego kiedy tylko dotarła już na sam szczyt, spotkała się z pełnym współczucia spojrzeniem Liz. Nienawidziła ludzkiej litości. Przymknęła na chwilę powieki i westchnęła przeciągle, mając nadzieję, że ta dobitna aluzja, by się nie przejmować jej osobą była dostrzegalna. Pani Hemmings potrząsnęła głową i z uśmiechem odwróciła się w drugą stronę, po czym bez pukania wtargnęła do najbliższego pokoju, a Ariel niepewnie podreptała za nią. Zatrzymała się w wejściu, zaskoczonym wzrokiem lustrując przyciemnione pomieszczenie.
- Luke, już kiedyś ci mówiłam … - zaczęła podniesionym głosem, ale gdy zorientowała się, że w środku nikogo nie było, momentalnie zamilkła. W oknie powiewała firana. Spojrzała przez ramię na blondynkę i wykrzywiła usta w przepraszającym uśmiechu. Zaczęła zbierać z podłogi porozrzucane koszulki oraz puste opakowania po słodkich przekąskach. Zabrała z fotela stertę brudnych ubrań, a na łóżko zarzuciła ciemną narzutę. - Usiądź sobie, a ja spróbuję go poszukać – oznajmiła z ciężkim westchnieniem, dzierżąc w rękach stos rzeczy do prania. Ariel skinęła głową i dokuśtykała powoli do fotela, opadając na niego ze zmęczeniem. - Zaraz wracam.
- OK – przytaknęła, podążając lekko zdezorientowanym wzrokiem za wychodzącą z pokoju kobietą. Ułamek sekundy później doszły ją stłumione pokrzykiwania Liz, która próbowała odnaleźć swojego syna. Blondynka oparła się wygodnie w miękkim siedzeniu i z niemałym zainteresowaniem zaczęła wodzić wzrokiem po ciemnych ścianach. Typowy pokój zbuntowanego nastolatka. Jeden wielki chaos, pośród którego dopatrzyła się telewizora, konsoli, laptopa, a wszystko to było utrzymane w dość mrocznym klimacie. I tylko stojące na szafce różowe głośniki psuły cały ten obraz rebelii. Parsknęła śmiechem i schyliła się po leżącą u jej stóp gumową piłeczkę do kosza, który zawieszony był nad łóżkiem. Z ogromnym skupieniem wycelowała w jego stronę, rzuciła, ale piłka odbiła się od plastikowej obręczy, upadając po drugiej stronie pomieszczenia. Ariel westchnęła obojętnie i pokręciła bezradnie głową nad widocznym brakiem umiejętności koszykarskich i była pewna, że Calum wyśmiałby ją w tym momencie. Wtedy też w rogu, za niewielką komodą dostrzegła stojak z gitarami. Jedna klasyczna, druga elektryczna. Zaintrygowana tym odkryciem, podeszła bliżej i przykucając, przesunęła dłonią po gryfie jednego z instrumentów. Jej spojrzenie zatrzymało się jednak na stercie płyt, które porozrzucane zajmowały wolne miejsce na dywanie między szafą, a ścianą. Bez wahania sięgnęła po pierwsze lepsze opakowanie i mimowolnie uśmiechnęła się do siebie, choć równocześnie nie kryła zaskoczenie tym, że słuchał tak dobrej muzyki. W jej wyobrażeniach był on tą typową szkolną gwiazdką, pupilkiem mamusi, z wyjątkowo ograniczonym gustem muzycznym, skupiony wyłącznie na własnej osobie, ale najwyraźniej musiała się mylić. I przez chwilę przeszła jej przez głowę myśl, że może całe to nauczanie go nie miał być jedynie przykrą koniecznością.

#

Wystukiwał palcem rytm płynącej z głośników piosenki, zagryzając delikatnie zębami dolną wargę. Kiedy męczące oczekiwaniu zaczęło się przedłużać, spojrzał na zegarek, wzdychając obojętnie. Brakowało jeszcze minuty do umówionej godziny. Na zewnątrz szalała ulewa, a ciężkie krople uderzały o dach samochodu, roznosząc drażniący stukot po wnętrzu pojazdu. Luke zrobił głośniej, próbując zagłuszyć irytujące bębnienie. Co jakiś czas uruchamiał wycieraczki, starając się zwiększyć widoczność przez przednią szybę. Było już późno, a ogarniający miasto mrok stał się zdecydowanie większy, gdy na niebie pojawiły się deszczowe, ciemne chmury. Jedynym źródłem światła w okolicy była tląca się pomarańczowym światłem latarnia i słupy jaskrawego światła reflektorów samochodu Hemmingsa. Deszcz zdawał się z każdą kolejną chwilą przybierać na sile.
W pewnym momencie z ciemnego zaułka wyłoniła się zakapturzona postać, która stanowczym krokiem podążała w jego kierunku. Kącik jego ust nieznacznie drgnął, a w policzki mimowolnie ukazało się niewielkie wgłębienie. Opuścił szybę, gdy tajemniczy nieznajomy zapukał dwa razy w okno.
- W końcu! - burknął ze zniecierpliwieniem i sięgnął ręką do kieszeni skórzanej kurtki, wyjmując z niej rulonik zwiniętych banknotów.
- Jak coś ci kurwa nie pasuje, to szukaj sobie kogoś innego – odparł chłopak, nachylając się jeszcze bardziej. Woda z kaptura skapnęła na rękę Luke'a. Blondyn spojrzał gniewnie na swojego towarzysza, ale postanowił nie komentować już tego. Wyrwał mu z dłoni woreczek z tabletkami i cisnął w niego pieniędzmi. Ledwo je złapał, w ostatniej chwili chroniąc zwitek przed kąpielą w ogromnej kałuży pod jego stopami. Hemmings zdawał się już jednak nim nie przejmować, zasunął szybę i spoglądając na wypełnione białymi pastylkami opakowanie, wykrzywił usta w podejrzliwym uśmiechu. Podrzucił paczuszkę w górę, po czym w dość widowiskowy sposób chwycił ją z powrotem w palce, obracając między nimi z dumą. Dopiero po chwili zorientował się, że chłopak stojący na zewnątrz wciąż domagał się jego uwagi, stukając pięścią w okno.
- Czego? - warknął nienawistnie, przebijając się przez szum uderzającej o ziemię wody.
- To jest silniejsza dawka, jedna tabletka naraz, nie więcej – ostrzegł go, ocierając twarz z intensywnie opadających na nią kropli deszczu. Blondyn przewrócił teatralnie oczami i kolejny raz zasunął mu szybę przed nosem, bo przecież doskonale znał możliwości własnego organizmu. Odrzucił woreczek na boczne siedzenie i sięgnął po leżący w niewielkim schowku telefon. Kiedy tylko odblokował ekran, poraziła go ilość nieodebranych połączeń. I wszystkie od jednej osoby. Matka.
- Zwariowała – mruknął do siebie, nie racząc nawet oddzwonić do niej. Wyłączony telefon chwilę później dołączył do rozrzuconych pastylek, a on przekręcając kluczyk w stacyjce, wycofał samochód z opuszczonego parkingu, wracając do miasta.

#

Przemoczona wpadła do przedpokoju, zatrzaskując za sobą wejściowe drzwi. Z wściekłością cisnęła mokrym plecakiem w kąt korytarza, próbując zdjąć z siebie przemoczone ubrania, które przylgnęły do rozdygotanego z zimna ciała. Nagle z kuchni dobiegły ją podejrzane odgłosy, a chwilę później dom wypełniło przeraźliwy łomot tłuczonego szkła. Drgnęła ze strachu, ale była prawie przekonana, kto był sprawcą tego całego zamieszania, dlatego nawet nie racząc zajrzeć do środka, od razu wspięła się po schodach do swojego pokoju.
- Cześć zmokła kuro! - pisnęła radośnie dziewczyna, która nagle podniosła się z jej łóżka i nie zważając na możliwość pomoczenia się, zarzuciła długie ręce na szyję blondynki. Gęste, rude loki przykleiły się do twarzy Ariel, kiedy przyjaciółka z całej siły ją ściskała.
- Ronnie – westchnęła bezradnie, odpychając ją od siebie. Nie była w nastroju na przyjacielskie czułości. Obdarowała ją pełnym litości spojrzeniem mimo że od dawna powinna przywyknąć do szalonego usposobienia swojej najlepszej przyjaciółki. Czasami rozmyślała nad tym, dlaczego tak naprawdę się przyjaźniły, bo ich światy różniły się diametralnie. Na pierwszy rzut oka nie łączyło je praktycznie nic, ale pomimo wielu różnicy potrafiły stworzyć niezwykle silną, siostrzaną więź.
Dziewczyna nagle zachichotała radośnie, podskoczyła w miejscu i klasnęła kilka razy w dłonie, a chwilę później leżała z powrotem na łóżku, w dłoniach dzierżąc jakiś magazyn poświęcony modzie.
- Jak tam korepetycje? - zapytała znudzonym głosem, podziwiając kolejne sukienki na stronach czasopisma. Ariel wydała z siebie trudny do określenie dźwięk, po czym spróbowała pozbyć się mokrych i poprzyklejanych do zmarzniętego ciała ubrań.
- Wyobraź sobie, że podjęłam to wyzwanie, okazałam serce, któ ...
- Którego nie masz – wtrąciła szybko Ronnie, dalej zaczytując się w gazecie, a blondynka wzniosła tylko oczy ku górze. Machnęła ręką, kontynuując wcześniejszą wypowiedź.
- Którego nie mam – zaakcentowała wyraźnie, przeciskając głowę przez ciasną koszulkę. - Byłam na tyle wspaniałomyślna, że zabrałam z biblioteki najbardziej użyteczne podręczniki, przygotowałam nawet specjalny sprawdzający test, wydaje mi się, że naprawdę profesjonalnie podeszłam do tego zadania … - przerwała na moment i podparła rękami boki, rzucając rudej gniewne spojrzenie. Przyjaciółka najwyraźniej w ogóle jej nie słuchała, zachwycając się oglądanymi ciuchami. Gdy cisza zaczęła się przedłużać, podniosła swoje ogromne zielone oczy i z przygłupim uśmiechem na twarzy zerknęła na Keller. Wyszczerzyła zęby.
- I co dalej? - zapytała piskliwym głosikiem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że w ogóle jej wcześniej nie słuchała.
- Przecież i tak cię to nie obchodzi – powiedziała oschle i wyjmując z szafy suche ubrania, wyszła z pokoju. Nie minęło kilka sekund, a doszedł ją odgłos spadającej z łóżka Ronnie, która moment później stała już przed nią, rozcierając stłuczone kolano.
- Obchodziiiiiiiiiii – jęknęła z grymasem bólu na twarzy, a Ariel opuściła bezradnie ramiona, załamując ręce nad nieogarnięciem swojej przyjaciółki.
- Nie pojawił się – wyznała z niepokojącą nutą gniewu w zmęczonym głosie. - To znaczy nie wrócił do tego swojego ogromnego, przepięknego, pałacowego domu! Nienawidzę, kiedy ktoś w tak bezczelny sposób marnuje mój drogocenny czas.
Ronnie zmrużyła lekko oczy, a jej wydatne usta wysunęły się nieco do przodu.
- Co za szczyt bezczelności! - przytaknęła z powagą, ale moment później zanosiła się gromkim śmiechem, naśladując naburmuszoną minę blondynki.
- Jesteś głupia! - odgryzła się momentalnie, popychając ją lekko. Ruda roześmiała się jeszcze bardziej, po czym kolejny raz rzuciła się na dziewczynę, wytrącając ją z równowagi. I tylko nieprzeciętny refleks Keller uratował obie przed bolesnym upadkiem.
- Musimy iść jutro na zakupy, bo w piątek mam randkę! - zapiszczała tak przeraźliwie, że Ariel skrzywiła się z cierpiącym wyrazem twarzy, próbując zakryć dłońmi uszy.
- Tylko nie to – westchnęła lękliwie, nie podzielając ani przez chwilę entuzjazmu Ronnie. 








#
role-players łihej! 
@wihay_ariel & @wihay_luke @wihay_ashton 

piątek

#dwa. nienawidzę sposobu, w jaki na mnie patrzysz.


Orzeźwiający chłód wody mineralnej wypełnił całe jego wnętrze, niosąc chwilę zbawiennego ukojenia. Zakręcił butelkę i przyłożył zroszone kropelkami opakowanie do rozgrzanego czoła. Z błogim westchnieniem przerzucił przez ramię torbę treningową i ruszył niespiesznie za wlokącymi nogami ze zmęczenia przyjaciółmi. Gdzieś z boku doszły go podekscytowane dziewczęce szepty, dlatego delikatnie skręcił głowę i spojrzał w bok na kończące swoją rozgrzewkę w rogu sali gimnastycznej cheerleaderki. Kąciki ust drgnął delikatnie, kiedy dostrzegł jak momentalnie zamilkły, odwracając speszone spojrzenia. Zerknął prawie niezauważalnie na Irwina, który właśnie przerzucił pomiętą koszulkę przez plecy, z premedytacją chwaląc się swoim umięśnionym ciałem. Doskonale zdawał sobie sprawę z jego próżności i nieustającej chęci popisania się przed dziewczynami. Michael wcale nie był lepszy, choć robił to chyba nieco bardziej dyskretnie.
- Ale musisz przyznać, że ten nowy jest całkiem dobry – przyznał z uznaniem Ashton, kozłując piłką do kosza między nogami. Odwrócił się za siebie i rzucił nią w jego stronę, sprawdzając najwyraźniej refleks przyjaciela. Przy okazji zdążył również przeanalizować całą grupkę tancerek, mrugając do jednej okiem. Luke schował piłkę do torby i otarł ręcznikiem wilgotną od potu twarz, po czym zrobił kolejny łyk ochładzającego napoju. Wzruszył obojętnie ramionami i wsunął palce w mokre włosy, mierzwiąc je na wszystkie strony.
- Niezły – odparł zdawkowo i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Cwany uśmieszek przebiegł przez jego przemęczoną twarz, gdy tylko odczytał wiadomość. Odetchnął głęboko i z nową siłą popatrzył na dwóch chłopaków przed nim. W jego jasnych oczach pojawiły się znajome ogniki, zwiastujące kłopoty.
- Znam ten uśmiech – stwierdził po chwili ciszy z rozbawieniem Michael. - Będzie ruchanko! - zawył donośnie, zanosząc się histerycznym śmiechem. Hemmings rzucił mu pogardliwe spojrzenie i wzniósł wysoko oczy, kręcąc z powątpiewaniem głową. Mimo że był przyzwyczajony do głupoty swoich przyjaciół, to bywały chwile jak ta, kiedy wciąż potrafili go przykro zaskoczyć.
- Za jakie grzechy – mruknął z niezadowoleniem, mijając chłopaka. Stanowczym krokiem ruszył w stronę wyjścia ze szkoły, zostawiając roześmianą dwójkę za sobą. Czasami naprawdę zadawał sobie pytanie, dlaczego wciąż ich tolerował. Zeskoczył ze schodków i bez obracania się za siebie, podążył w kierunku parkingu. Obok swojego samochodu dostrzegł zaparkowany czarny, lśniący motor, który należał do Michaela. Starał się ukrywać swoją zazdrość za każdym razem, kiedy Clifford podjeżdżał nim pod szkołę, bo sam mógł jedynie o takim pomarzyć, odkąd matka dobitnie oznajmiła mu, co sądziła na temat tego niebezpiecznego środka transportu.
- Ej, Hemmings! – Ashton krzyknął za nim, kiedy wrzucał torbę na tylne siedzenie, gotów ruszać w drogę powrotną do domu. Zatrzymał się i niechętnie spojrzał na wychodzących z budynku kolegów.
- Czego?
- Wyluzuj! - odrzekł i uspokajającym gestem dłoni dał mu do zrozumienia, że zamiary miał całkowicie pokojowe.
- Widzisz przecież, że spieszy się do panienki – ocenił z typowym dla siebie rozbawieniem Mike, sięgając po schowany pod siedzeniem soczyście zielony kask o metalicznym połysku. Luke obrzucił go lekceważącym spojrzeniem i głęboko odetchnął, ignorując tak dziecinne zaczepki. Zwrócił się ponownie do Irwina z wyczekująco uniesionymi brwiami.
- Szukałeś kiedyś swojej niebieskiej koszuli – zaczął beznamiętnie, zmieniając temat i podszedł do zaparkowanego po drugiej stronie samochodu. Z bagażnika wyjął coś zapakowanego w niewielką, papierową torebkę. - Moja matka sprzątała ostatnio domek na plaży i znalazła to w ostatnim pokoju na górze – dodał, wręczając pakunek. Luke rozchylił opakowanie, wyjmując z delikatnym uśmiechem na ustach swoją zgubę. Bardzo lubił tę koszulę i miał do niej ogromny sentyment, dlatego tak ucieszył go fakt, że jednak odnalazła się.
- Podziękuj mamie – mruknął radośnie, ale w tej samej chwili poczuł ten niedający mu od jakiegoś czasu spokoju zapach.
Czekolada. Wymieszana z charakterystycznym papierosowym dymem.
Czubek jego nosa zadrgał delikatnie, jakby próbował dokładniej wyczuć specyficzną woń. Zmarszczył czoło i rozłożył pognieciony materiał na całą jego szerokość. Koszula wyglądała dokładnie tak samo jak ta, którą zgubił, ale istniała jedna istotna różnica. Ta trzymana przez niego w dłoniach była kilka rozmiarów mniejsza. I nie miała małej dziurki po przypadkowo wyrwanym ostatnim dolnym guziku.
- Czy to wygląda jak moja koszula? - bąknął zażenowany jego bezmyślnością, machając mu kraciastym materiałem przed oczami. Ashton cofnął się na krok, z grymasem na twarzy odpychając sprzed nosa rękę przyjaciela.
- Odwal się, przecież praktycznie jest identycznie – odparł obronnym tonem, wykrzywiając usta w geście całkowitego rozżalenia.
- Chyba troszkę skurczyła się w praniu, czy coś – zażartował Mike i wyrwał niebieską flanelę z rąk blondyna. Przyłożył ją do klatki piersiowej, zatrzepotał w typowo dziewczęcy, nieco przerysowany sposób rzęsami, zakręcił biodrami i kolejny raz zaniósł się głośnym rechotem. Luke wymienił tylko krótkie spojrzenie z Ashtonem, który obojętnie wzruszył ramionami, nie poświęcając kulącemu się ze śmiechu koledze nawet chwili uwagi.
- Nie mam bladego pojęcia, dlaczego ja wciąż zadaję się z taką bandą idiotów – wyznał z cichym westchnieniem Hemmings i nie czekając już na reakcję któregokolwiek z nich odebrał od Mike'a koszulę, bez słowa wsiadając do samochodu. Odrzucił ją na boczne siedzenie, przekręcając kluczyk w stacyjce.
- Bo nas kochasz, to jest najprawdziwsza miłość Lucasku – krzyknął za nim Ash, gdy ten starał się wyjechać z parkingu, nie potrącając przy okazji pchających się na maskę chłopaków. W końcu jednak udało mu się ich ominąć i z piskiem opon opuścił szkolny teren.
Gdy z radia zaczęła płynąć doskonale znana mu melodia, zrobił głośniej, wystukując palcami charakterystyczny rytm na kierownicy. Kątem oka spojrzał na zwisającą z oparcia koszulę, nie mogąc pozbyć się tego dziwnego przeczucia, które pojawiło się wraz z wyczuwalną nawet w tamtej chwili czekoladową woń. Próbował się skupić, by odgrzebać w pamięci jak najwięcej szczegółów, ale nie był w stanie przywołać żadnych konkretnych wspomnień, poza kilkoma rozmazanymi obrazami. Jego rozmyślania przerwał sygnał nadchodzącej wiadomości. Sięgnął po telefon, spoglądając z uśmiechem na ekran i mimo że wiadomość pochodziła od zupełnie nieznanego mu numeru, doskonale wiedział kto był nadawcą.
Świeża dostawa. Stary magazyn. 22.00. Zainteresowany?
Już miał wystukać odpowiedź, kiedy niespiesznie uniósł wzrok, zerkając przelotnie na ulicę. W ostatniej chwili udało mu się wyhamować przed przechodzącą przez pasy dziewczyną, a pisk hamulców dało słyszeć się w całej okolicy. Samochód zakołysał się niebezpiecznie, a zderzak znalazł się kilka centymetrów przed nogą blondynki. Gwałtownie wstrzymał oddech i z szeroko otwartymi z przerażenia oczami spojrzał znad kierownicy na równie przestraszoną nieznajomą, która zamarła w bezruchu. Kula, na której do tej pory się podpierała z głuchym łoskotem upadła na asfalt, a plecak przewieszony przez jej ramię zsunął się z ręki, z pełnym impetem lądując u jej stóp. Kilka książek wysypało się na ulicę. Kaptur bluzy, który dotąd skrywał przed nim jej tożsamość zsunął się z włosów, a kaskada jasnych kosmyków opadła na plecy. Niespiesznie skręciła głowę, a pełne strachu błękitne spojrzenie zatrzymało się na nim. Znieruchomiał, a mrożący dreszcz przebiegł wzdłuż jego pleców, powodując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Z całej siły zacisnął palce na kierownicy, zagryzając wargi. Kiedy zaczęło brakować mu tchu, zaczął szaleńczo chwytać każdy haust powietrza, nadal czując na sobie spojrzenie jasnych tęczówek. Podsunął się bliżej przedniej szyby, potrząsając lekko głową. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek dostrzegł jego niezaprzeczalne przerażenie, dlatego czym prędzej otworzył okno i wychylił się przez nie. Za wszelką cenę musiał ukryć swoje zdenerwowanie pod maską wściekłości.
- Jak łazisz, kretynko! - wrzasnął na nią, kiedy nieporadnie zaczęła zbierać wszystkie swoje rzeczy z jezdni. Znowu się zatrzymała w połowie kroku i z lekko zmrużonymi powiekami popatrzyła w jego stronę.
- Jak jeździsz, kretynie! - odkrzyknęła z furią, czerwieniejąc ze złości. Luke pokręcił bezradnie głową i ponownie zajął wygodną pozycję w fotelu, gotów ruszyć z miejsca, kiedy tylko dziewczyna miała uporać się z całym tym bałaganem. Zaczął nerwowo postukiwać kciukiem, widząc jak ociężale ze wszystkim sobie radziła. Co chwilę wypadała jej kolejna rzecz, a ona z trudem schylała się, aby na nowo podnieść ją z ziemi.
- Cholerna kaleka! - syknął rozzłoszczony i wycofując nieznacznie samochód, ominął ją, nie poświęcając nawet krótkiego spojrzenia.

#

Z trudem odpychała się od ziemi, końcówkami palców zahaczając o wydeptaną kępę trawy, by huśtawka nadal się bujała. Stare, zardzewiałe łańcuchy trzeszczały przeraźliwie nawet przy najmniejszym ruchu, ale Ariel zupełnie to nie przeszkadzało. Przywykła do tego osobliwego hałasu, z zamkniętymi oczami rozkoszując się ostatnimi promieniami chowającego się za horyzont słońca. Nagle błogą ciszę zakłócił tak dobrze znany jej warkot silnika, a tuż przy wysokim, rozłożystym drzewie zatrzymał się stary, ciemno bordowy ford. Za kierownicą siedział uradowany Calum. Zmrużyła mocniej oczy i z uwagą przyglądała mu się. Kiedy wyłączył auto i otworzył drzwi z przeraźliwym skrzypieniem, dziewczyna skrzywiła się z grymasem na twarzy. Czarnowłosy w swojej euforii nie zauważył, że stopa zaplątała się w poluzowany pas bezpieczeństwa i gdy tylko chciał zrobić pierwszy krok, poleciał z pełnym impetem twarzą prosto na ziemię. Ariel parsknęła prześmiewczo i potrząsnęła lekko od niechcenia głową, bo mimo upływu lat niezdarność jej przyjaciela wciąż była nieodłącznym elementem jego istnienia i śmiało mógł używać jej jako drugiego imienia. Hood w mgnieniu oka pozbierał się i z przygłupim uśmieszkiem podbiegł do niej, strzepując z kolan resztki piasku. Zajął miejsce na drugiej huśtawce, próbując doczyścić pobrudzone dłonie.
- Nadal zaskakuje mnie fakt, że ty żyjesz, a co lepsze, jesteś cały i zdrowy – westchnęła z udawanym podziwem, za co Calum wykrzywił tylko śmiesznie usta, walcząc ze świeżymi plamami na nogawkach spodni. Postanowił zignorować jej niepotrzebną uwagę.
- Chyba przyjęli mnie do drużyny – pisnął nagle podekscytowany, a promienny uśmiech rozjaśnił jego przemęczoną twarz. Dłużej nie potrafił ukrywać przed nią tego faktu. Zeskoczył na ziemię i bez żadnego ostrzeżenia chwycił ją w ramiona, z całej siły ściskając.
- Hood! - wrzasnęła, okładając go pięściami. - Nienawidzę tych twoich niezapowiedzianych czułości! W dodatku śmierdzisz! - dodała z obrzydzeniem, odsuwając go od siebie. Jednak nawet jej zniesmaczenie nie było w stanie zepsuć jego dobrego nastroju. Odstawił ją z powrotem i poprawiając podciągniętą koszulkę, spojrzał na nią z niesamowitą radością w brązowych oczach. Ariel obrzuciła go pogardliwym wzrokiem, ale chwilę później krótki półuśmiech przemknął przez jej twarz.
- Nie może być! - Calum klasnął w dłonie. - Panienko Keller, czy to był uśmiech na twym zafrasowanym obliczu?
- Spierdalaj – szepnęła mu na ucho z typowym dla siebie jadem w głosie i poklepała go przyjaźnie po ramieniu. Chłopak roześmiał się i z dezaprobatą popatrzył na przyjaciółkę.
- Ale tylko spójrz, dostałem nawet całkiem nowiutki treningowy komplet – oznajmił podnieconym głosem i z dumą zrobił koślawy piruet, prezentując nowy dres. Dziewczyna popukała się w czoło.
- Jesteś skończonym głupkiem – oceniła, ale on uśmiechnął się jeszcze szerzej, gładząc dłonią śliski materiał swojego ubrania, z którym jak mogła się łatwo domyślić nie miał zamiaru rozstawać się przez kolejny miesiąc. A może nawet do końca życia.
- Od dziś przyjaźnisz się z najprawdziwszym członkiem drużyny, która aspiruje do tytułu mistrzowskiego w rozgrywkach stanowych! - powiedział doniośle, wypinając pierś. Ariel skinęła bez przekonania głową, bo tak naprawdę nigdy nie rozumiała tego zafascynowania Caluma koszykówką.
- I tylko dlatego kazałeś mi tutaj przychodzić? - zapytała ze znudzeniem, a on pokiwał z entuzjazmem głową. Kilka niesfornych, ciemnych loczków opadło mu na czoło.
- Czyż to nie wspaniałe?
- Nie – burknęła obojętnie, krzywiąc się. Schyliła się po leżący obok huśtawki plecak i z niemałym trudem przerzuciła go przez ramię.
- Okaż choć trochę udawanego zainteresowania! - Hood szturchnął ją lekko w ramię, sprawiając że delikatnie zachwiała się, tracąc na chwilę równowagę.
- Nie mam czasu – odparła, dopinając wypchaną po brzegi podręcznikami torbę – Muszę iść do jakiegoś idioty i uczyć go poprawnego komunikowania się w jego ojczystym języku. A dodatkowo ledwo uszłam dziś z życiem, bo jakiś inny kretyn prawie we mnie wjechał – sapnęła zdegustowana i wzniosła bezradnie ręce. Calum cicho westchnął i odebrał od niej ciężki plecak.
- Ale masz się dobrze, jak widzę – stwierdził spokojnie, lustrując uważnie całą jej sylwetkę. Dziewczyna prychnęła urażona, nie mogąc pogodzić się z tym, jak obojętnie podszedł do sprawy jej zdrowia i życia. - Już dobrze, dobrze. Podwiozę cię, moja biedna orędowniczko niosąca te nieocenione pokłady wiedzy zacofanemu ludowi! - przyznał patetycznie, obejmując ją mocno ramieniem. Ariel wbiła mu łokieć w żebra, co skończyło się jego przeciągłym jękiem.
- I gratuluję tego miejsca w drużynie – szepnęła w końcu, pociągając go lekko za spód koszulki, gdy szli objęci w stronę forda. Calum popatrzył na nią z góry i troskliwie pocałował w czoło, po czym głośno się roześmiał, pomagając wsiąść jej do samochodu.