kwietnia 25, 2015

#trzydzieścisiedem. nienawidzę, gdy się poddajesz.


- Gdzie twój misio pysio? Nie było go na dwóch ostatnich treningach, a przed nami dość ważny mecz i tak jakby trochę by nam się przydała jego pomoc, jeśli nadal marzymy o tym cholernym mistrzostwie. Wiesz, kapitanem w końcu jest, fajnie by było jakby się wreszcie zjawił - Calum zupełnie niespodziewanie wcisnął się obok niej, ustawiając z hukiem tackę z drugim śniadaniem na stole. Ariel prawie spadła z ławki, w ostatniej chwili ratując się jednak przed bolesnym upadkiem. Poprawiła opadającą na oczy grzywkę i posłała mu mordercze spojrzenie.
- Czegoś ty się znowu naćpał, Calumie Thomasie Hood?
- Ja? Niczego. Calum Hood nie ćpa, w odróżnieniu od tego twojego gruchającego gołąbka – wyznał z powagą, po czym mrugnął do niej okiem, sprawiając że jej wściekłość sięgnęła granicy wytrzymałości. - Ale ty też ewidentnie jesteś pod działaniem narkotyku, który potoczenie zwą 'totalnie zadurzyłam się w tym niebieskookim półbogu' – zaświergotał prześmiewczo, wciskając sobie kanapkę do ust. Blondynka otworzyła szerzej oczy, obserwując jak wesoło zaczął kołysać się na boki, nucąc nieznaną jej melodię. Zmrużyła powieki, kiedy sięgnął po kartonik z sokiem pomarańczowym. Przyłożyła mu dłoń do czoła, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Oh – westchnęła ciężko, wydymając usta. Calum popatrzył na nią zdezorientowany. - Gorączkę wykluczam, ale w takim razie przyczyną twoich halucynacji musi być guz mózgu – oceniła z udawanym profesjonalizmem w głosie, poklepując go pokrzepiająco po ramieniu, kiedy tylko spojrzał na nią zdziwiony. - Ale chwileczkę, przecież ty nie masz mózgu – dodała już zdecydowanie bardziej złośliwie, posyłając mordercze spojrzenie w jego kierunku. Wzięła swoją tackę i podniosła się z siedzenia, ruszając nieporadnie w stronę kosza na śmieci.
- Noooo Ariel! - zawołał za nią, ale nie zamierzała reagować. Wyszła ze stołówki, nie zważając na jego ponaglające nawoływania. - Dobra! Przepraszam! No poczekaj! - krzyknął, a ona zatrzymała się, uśmiechając się do siebie. Bardzo powoli zerknęła za plecy, z nieskrywaną wyższością obserwując jak Calum próbował ją dogonić, po drodze ciągle gubiąc jakieś rzeczy, które wypadały z niedopiętego plecaka. Pokręciła lekko głową, nie mogąc nadziwić się nieporadności przyjaciela.
- I to mnie nazywają pokraką – skwitowała z westchnieniem, wywracając oczami, gdy lekko zdyszany przystanął przed nią. Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy momentalnie zwęziły się.
- Nie jesteś pokraką – zaprzeczył z rozbawieniem, obejmując ją ramieniem. Dziewczyna zadarła głowę, spoglądając na niego z rezygnacją. Zmierzwił dłonią jej włosy, całując z niezwykłą czułością w czoło. Ariel skrzywiła się z grymasem, raptownie ścierając ślad tego niezapowiedzianego pocałunku.
- Fuj! - jęknęła, na co Calum roześmiał się jeszcze bardziej. Poklepał ją po głowie, traktując zupełnie tak, jakby była kilkuletnią dziewczynką.
- Rozumiem, że teraz tylko szanowny panicz Hemmings ma prawo obdarowywać cię pocałunkami, czyż tak? - zapytał, siląc się na powagę, ale kiedy ujrzał jej mordercze spojrzenie, parsknął śmiechem. - Już się tak nie krzyw, bo podobno złość piękności szkodzi – dodał obojętnie. Nagle otworzył szerzej oczy, zatykając jej usta, kiedy była gotowa na wiązankę przekleństw pod jego adresem. Spiorunował ją wzrokiem i skinieniem głowy dał jej znak, aby się odwróciła. W drzwiach klasy matematyki stała pani Hemmings.
- Arielko, możemy porozmawiać? - spytała niepewnie, uśmiechając się słabo. Nie wyglądała zbyt dobrze, jakby od kilku dni nie spała. Keller wymieniła wymowne spojrzenie z Calumem, a ten bez słowa nakazał jej podejść do kobiety.
- I tak cię nienawidzę! - szepnęła mu na pożegnanie, kiedy wchodziła do sali zaraz za matką Luke'a.
Usiadła w pierwszej ławce, wyczekująco spoglądając na zmartwione oblicze Liz. Była bliska łez, nerwowo zaciskając wciąż usta. W końcu odetchnęła ciężko i również na nią spojrzała.
- Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić, ale …
- Proszę po prostu powiedzieć o co chodzi – zaproponowała od razu Ariel, widząc jak kobieta męczyła się, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
- Widziałaś się może z moim synem ostatnio?
- To zależy, jak rozumie pani ostatnio. Widziałam się z nim, kiedy zwolnili go z aresztu – odpowiedziała beznamiętnie, nie do końca wiedząc dokąd zmierzała ta dziwna rozmowa. Liz opuściła bezradnie głowę. - Coś się stało?
- Wiem, że już raz go uratowałaś i do końca życia będę ci za to wdzięczna … - Ariel na samo wspomnienie tamtego dnia drgnęła, lecz pod maską uśmiechu próbowała ukryć moment słabości. - Ale mam wrażenie, że tylko ty jesteś w stanie coś w nim zmienić. Tylko ty masz na niego taki wpływ, może ciebie posłucha.
- Chyba przecenia pani moje możliwości – zaoponowała momentalnie, wciąż nie wiedząc, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło.
- Oh, kochanie, tak bardzo się mylisz – wyznała pani Hemmings, wbijając w blondynkę uważne spojrzenie, pełne smutku i bezsilności. - Po tym jak usłyszał, co mu grozi za to pobicie kompletnie się załamał, ale oczywiście nie zamierza się do tego przyznawać. Przestał chodzić do szkoły, ciągle nie ma go w domu, przestał jeść, przestał się odzywać, a ja nie wiem, jak mu pomóc. Do niego kompletnie nic nie dociera. Zatrudniliśmy najlepszego prawnika, jakiego tylko udało nam się znaleźć, ale bez współpracy Luke'a nic się nie uda, a ja mam wrażenie, że on już całkowicie się poddał.
- Ale co ja mogę? My nawet nie jesteśmy przyjaciółmi – rzuciła obronnie, czując ciężar spojrzenia Liz.
- Ty tego nie widzisz, kochanie, ale sposób w jaki on na ciebie patrzy jest nie do opisania. Luke to dobry chłopiec, ale jestem świadoma tego, że do bycia aniołkiem to mu ciągle bardzo daleko – zaśmiała się z rozrzewnieniem, przymykając na ułamek sekundy powieki. - Jednak nigdy nie sądziłam, że doświadczę czegoś takiego, dotąd liczyły się dla niego tylko zabawy, co chwilę nowe dziewczyny, już nawet ja w pewnym momencie pogubiłam się która, kiedy i jak długo. Zdaję sobie sprawę, że oboje jesteście jeszcze nieznającymi życia dziećmi, więc trudno tu mówić o jakiś wielkich uczuciach, ale mimo wszystko coś w tym jest.
Ariel poczuła się niezręcznie. Odwróciła głowę, nie spodziewając się takich słów z ust matki chłopaka, którego z całych sił nie znosiła. Była przekonana, że jej blade policzki pokryły się rumieńcami.
- Nie jestem pewna …
- Siedzi całe dnie na tym starym boisku za miastem, proszę cię tylko, żebyś z nim porozmawiała – powiedziała błagalnym tonem, a blondynka ponownie na nią spojrzała. Dłuższą chwilę milczała, nie wiedząc, co robić. Wpatrywała się w zupełnej ciszy w pogrążoną w rozpaczy kobietę, aż w końcu prawie niezauważenie skinęła głową.

#

Z nieprzyjemnym zgrzytem zatrzasnęła drzwi pickupa i lekko utykając, wsparta na kuli ruszyła w kierunku starego, dawno zapomnianego szkolnego boiska. Było już ciemno, a okolica rozświetlana była kilkoma jarzącymi się pomarańczowym światłem latarniami. Słychać było szum wiatru i ciche cykanie świerszczy.
- Idź stąd.
- Od początku tygodnia nie było cię w szkole – stwierdziła beznamiętnym tonem, nie reagując na jego powitanie i przystanęła na brzegu asfaltowego placu. Spojrzała na siedzącego na ławce chłopaka, który w wyjątkowo anemiczny sposób odbijał od ziemi piłkę do koszykówki. Nawet nie raczył na nią spojrzeć, biorąc ostatni łyk piwa. Zgniótł pustą puszkę, rzucając ją za siebie, gdzie dołączyła do sterty pozostałych.
- Wracaj do domu, Keller – burknął od niechcenia, sięgając po kolejną puszkę. Ariel wciąż uważnie mu się przyglądała, kiedy z grymasem na twarzy przełykał gorzkawy trunek, ocierając usta wierzchem dłoni.
- Świetny sposób na radzenie sobie z problemami – zakpiła złośliwie, podchodząc nieco bliżej. Luke w końcu uniósł głowę, zerkając na nią niepewnie. Miał podkrążone, lekko zaczerwienione oczy, a blada pokryta kilkudniowym zarostem twarz kontrastowała z sinymi ustami. Zwykle idealnie ułożone włosy schowane były pod czerwoną czapką z daszkiem przekręconym do tyłu. Ubrany był dokładnie w te same rzeczy, w których widziała go ostatnim razem.
- Odejdź – warknął z większą stanowczością w głosie, posyłając pełne wyrzutu spojrzenie. Nie wyglądał najlepiej. - Nie chcę już dłużej na ciebie patrzeć. Mam cię serdecznie dość!
- Jak długo będziesz się tutaj tak chował? - zapytała, ignorując jego słowa. Znowu podeszła bliżej, nie będąc do końca przekonaną, czy dobrze postępowała. Mięśnie jego twarzy drgnęły nieznacznie, gdy zacisnął mocniej zęby.
- Nie chowam się! - syknął, próbując opanować rosnącą złość. Kopnął piłkę, a ta z łoskotem potoczyła się po ziemi, zatrzymując po drugiej stronie boiska. - To koniec. Po prostu z tym kończę. Mam dość. To tyle.
- Z czym kończysz? - zaśmiała się ironicznie. - Z koszykówką? Ze szkołą? Z życiem? Ze mną?
- Ze wszystkim.
- Ach tak – westchnęła teatralnie, wznosząc ręce. - Więc tak po prostu rezygnujesz?
Luke odsunął od ust puszkę i uśmiechnął się cynicznie, patrząc na nią z litością. Chwilę później śmiał się już tak głośno, że przez moment go nie poznawała. Zrobiła krok w tył, gdy gwałtownie podniósł się z ławki.
- No cóż, akurat o rezygnacji to ty powinnaś wiedzieć wszystko. Jesteś w tym ekspertem – odparł bełkotliwie, kończąc piwo. Pokręciła głową, widząc jak z trudem utrzymywał się na nogach. Lekko chwiejnym krokiem ruszył w drugą stronę, schylając się po piłkę, która chwilę potem wypadła mu z rąk. Patrzył nieprzytomnie jak odbijała się od powierzchni, aż w końcu doturlała się z powrotem pod jego stopy.
- Ty jeszcze nie wszystko straciłeś.
- Jesteś hipokrytką, jedną wielką kłamliwą hipokrytką – wyznał gniewnie, podchodząc do niej. Lekko drgnęła, kiedy zacisnął dłonie na jej ramionach, potrząsając drobnym ciałem. - Przychodzisz sobie tutaj, jakby gdyby nic się nie stało i masz czelność opowiadać mi o tych bzdurach, kiedy sama zrezygnowałaś ze wszystkiego! - krzyknął, a ona przymknęła powieki, gdy kolejny raz nią szarpnął. W jego głosie słychać było zrezygnowanie i smutek. Gdy tylko otworzyła oczy, natrafiła momentalnie na jego puste spojrzenie. Zacisnęła drżące wargi, wstrzymując na moment powietrze.
- Być może masz rację – odezwała się w końcu, próbując opanować drżenie w głosie. Odwróciła od niego wzrok, nie mogąc dłużej znieść tego, jak na nią patrzył. - Ale to nie znaczy, że ty też musisz wszystko zaprzepaścić. Masz wspaniałych rodziców, którzy …
- I wszystko jasne! - przerwał jej momentalnie, nerwowo wymachując rękami. - Matka cię tu przysłała!
- A czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała lekko zdezorientowana, nie potrafiąc rozszyfrować źródła jego nagłego gniewu. Zaśmiał się drwiąco.
- Oczywiście, przecież księżniczka sama z siebie nigdy by się tu nie pofatygowała – odpowiedział z wyrzutem, wykrzywiając usta. Ariel spojrzała na niego z odrazą, kiedy zachwiał się.
- Jesteś pijany.
- I tak mnie nienawidzisz, więc co za różnica – bąknął z obojętnym wzruszeniem ramiona. Odszedł od niej, ponownie siadając na ławce. Obserwowała go cały ten czas, nie mając już pomysłu na to, jak zmusić go do podjęcia walki. On już zrezygnował, a ona musiała przyznać, że doskonale go rozumiała. Miał całkowitą rację, była mistrzem uciekania od wszystkiego, co ważne, ale wydawało jej się, że tak powinno być łatwiej.
- Nienawidzę cię, bo jesteś skończonym dupkiem i kretynem!
- Muszę się z tobą zgodzić – zaśmiał się smętnie. - Jestem kompletnym kretynem! - podniósł głos, jakby nagle zdał sobie z tego sprawę. Przez moment zdawał się napawać radością z tego odkrycia. Chwilę później pokręcił z dezaprobatą głową, wznosząc wzrok w górę. - Jestem kretynem! - powtórzył, śmiejąc się w głos. Zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem, patrzyła jak gwałtownie zerwał się z ławki i zaczął krążyć w kółko, wciąż coś do siebie niezrozumiale mamrocząc. Nie była pewna, czy to wyłącznie działanie alkoholu, czy coś zdecydowanie bardziej poważnego. Gdy widziała go ostatni raz, wydawał się być w naprawdę niezłym stanie, ale najwyraźniej ciężar konsekwencji zaczął odbijać się na jego psychice, a on kompletnie sobie przestał z nim radzić.
- To właśnie powiedziałam – szepnęła do siebie, krzyżując ręce. Luke w końcu zatrzymał się, zerknął na nią i zawył ze śmiechu. Jednak dość prędko ten udawany śmiech przybrał postać powstrzymywanego płaczu. Gdy chwilę później się opanował, znowu wbił w nią puste spojrzenie.
- Jestem kretynem – wyznał ponownie z niezwykłą powagą. - Kretynem, który pozwolił, by całego jego dotychczasowe życie spieprzyło się przez … - zamilkł, spoglądając na nią niepewnie.
- No proszę, dokończ – ponagliła go, kiedy nadal się w nią wpatrywał, a na jego twarzy pojawiło się niemałe zakłopotanie. Jakby został przyłapany na jakimś złym uczynku. - Przez nic niewartą kalekę. To chciałeś powiedzieć, prawda? To pozwól, że ja też coś ci powiem – zaczęła stanowczo, podchodząc nieco bliżej niego. Spojrzała mu wymownie w oczy, nie zamierzając tym razem uciekać. - Nikt cię do tego nie zmuszał. Ba, mówiłam, żebyś tego nie robił. Mówiłam ci tysiące razy, żebyś odpuścił i dał mi święty spokój! O nic cię nie prosiłam, sam w to wszystko się wepchałeś, choć nie powinieneś. Więc teraz pretensje i żale możesz mieć wyłącznie do siebie!
Nawet nie zorientowała się, kiedy chwycił ją za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował. Gdy poczuła cierpki posmak alkoholu na jego ustach, skrzywiła się, próbując wyrwać się z jego objęcia, ale był zdecydowanie silniejszy. Ściskał jej ręce tak mocno, że poczuła przenikliwy ból. Nic w tym krótkim zbliżeniu nie przypominało nawet szczypty przyjemności, ranił ją swoją natarczywością i agresją, więc po chwili bezskutecznej szarpaniny poddała się. Jedna niewielka łza spłynęła po zaczerwienionym policzku. W tej samej chwili Luke odsunął się, ale jego palce nadal boleśnie wbijały się w jej ramiona. Zmusił ją do tego, aby na niego spojrzała.
- Nienawidzę cię – syknął, a ona poczuła jego nieprzyjemny, duszący oddech. Zacisnęła zęby, odwracając głowę w bok, kiedy zrobiło jej się niedobrze. Odepchnął ją od siebie, a ona z trudem utrzymała równowagę. - Po prostu zniknij mi z oczu!
Rozmasowała pulsujące z bólu ręce, patrząc jak wściekły kopnął pustą puszkę. Gdy rozluźniła napięte do tej pory mięśnie, kolejna fala cierpienia wstrząsnęła jej ciałem. Ucisk w klatce piersiowej stał się nie do zniesienia, gdy zaczęło brakować jej tchu. Zakrztusiła się, upadając z łoskotem na kolana.
- Nie dotykaj mnie! - warknęła, siląc się na nieustępliwy ton, kiedy dostrzegła podchodzącego do niej chłopaka. Sama podniosła się z ziemi, unikając kontaktu wzrokowego z nim. Każdy najmniejszy oddech wiązał się z nieopisanym bólem, ale nie mogła kolejny raz pozwolić na to, aby jej pomógł. Kiedy na niego spojrzała dostrzegła na twarzy niepokój i strach. Nie wiedział co robić, bezradnie stojąc wciąż przed nią.
- Wszy-ystko do-obrze? - zaczął się jąkać, robiąc jeden krok w jej stronę, ale momentalnie się cofnęła.
- Nie twoja sprawa! - odparła złośliwie, unosząc rękę, kiedy kolejny raz próbował się do niej zbliżyć.
- Świetnie.
- Świetnie i nie tylko świetnie. Prześwietnie, najświetniej na calutkim świecie! - poprawiła go, podnosząc pełen irytacji głos. Odważnie stawiała opór jego świdrującemu, nieco rozbieganemu spojrzeniu, niespokojnie zagryzając ze zdenerwowania wargi.
- Świetnie!
- Masz jeszcze czas, aby to wszystko naprawić. Masz ludzi, którzy są w stanie zrobić dla ciebie wszystko i tylko przez to, że jesteś upartym kretynem, to wszystko może bezpowrotnie przepaść. Zastanów się nad tym, co wyprawiasz – wyznała już zdecydowanie spokojniej, próbując odrzucić z pamięci wszystko to, co wydarzyło się przed chwilą. Obiecała to Liz. Blondyn parsknął śmiechem, jakby to co właśnie powiedziała było wyjątkowo zabawne. Opuściła bezradnie ramiona, nie mając już siły na kłótnie z nim. - Ale to w końcu twoje życie, więc rób co chcesz, Hemmings – powiedziała na pożegnanie, zawracając w stronę swojego samochodu, a Luke nadal stał w tym samym miejscu, patrząc jak oddalała się od niego.
- Świetnie, odchodź sobie, bo to najlepiej ci w życiu wychodzi.
Ale ona już tego nie usłyszała, zatrzaskując drzwi pickupa. Nie miała szansy, aby dosłyszeć w jego głosie to błagalne wołanie o pomoc, do którego nie potrafił przyznać się wprost.
Odjechała.




kwietnia 17, 2015

#trzydzieścisześć. nienawidzę twoich smutnych oczu.


Zerknęła niepewnie w bok, posyłając Calumowi zlęknione spojrzenie. Gdzieś podświadomie miała to przedziwne wrażenie, że pojawienie się tam wcale nie było najbardziej racjonalnym posunięciem. Wzięła głęboki wdech i chwyciła jego ramię, stawiając uważnie kolejne kroki na grząskim, wciąż ciepłym piasku. Chłopak ścisnął jej dłoń i uśmiechnął się szeroko, pociągając za sobą.
- Może nie powinniśmy tam iść – sapnęła z rezygnacją w głosie, stanowczo szarpiąc ręką przyjaciela. Zatrzymała się, nie chcąc iść dalej. Wydęła usta i zmarszczyła czoło, robiąc naburmuszoną minę. Hood zmierzył ją pełnym litości wzrokiem i wywrócił oczami.
- Trzeba być twardym, nie miętkim.
- Miękkim – poprawiła go momentalnie, co spotkało się z kolejnym pogardliwym spojrzeniem.
- Nie marudź, idziemy! - zarządził nieustępliwie i nie reagując już na jej pojękiwania, dociągnął ją do domku rodziców Hemmingsa, gdzie już z daleka słychać było odgłosy dobrej zabawy.
Zatrzymali się na środku wejścia od strony tarasu, zupełnie nie zwracając niczyjej uwagi swoim niespodziewanym pojawieniem się. Wymienili jedynie sugestywne spojrzenia, rozglądając się bez przekonania po hałaśliwym pokoju. Ariel bez problemu dostrzegła Luke'a w tłumie bawiących się ludzi. Jego jasna czupryna górowała nad wszystkimi, czyniąc z niego dość łatwy cel do namierzenia. Nawet nie zorientowała się, kiedy jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, który nie umknął uwadze jej towarzysza. Dopiero kiedy Calum trącił ją ramieniem, potrząsnęła lekko głową, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Czego?
- Nic, nic – rzucił obronnie, nie mogąc powstrzymać śmiechu. - Po prostu pewnych rzeczy nie da się ukryć nawet pod najgrubszą maską nienawiści i obojętności - Ariel wbiła mu łokieć w żebra, posyłając mordercze spojrzenie, kiedy krzywił się z bólu. - A to za co? - zapytał z wyrzutem, ale ona już nie odpowiedziała, odwracając się w drugą stronę. Znowu jej wzrok mimowolnie powędrował w stronę otoczonego wianuszkiem dziewcząt Luke'a. Niezaprzeczalnie uwielbiał przebywać w samym centrum uwagi, podziwiany przez wszystkich. I kiedy tak na niego spoglądała, zrozumiała, że jej świat zupełnie nie pasował do jego. Bardzo dawno temu była na jego miejscu, ale po tym wszystkim co się wydarzyło tamte czasy zdawały się być jedynie mglistym wspomnieniem, o którym wolała już nie pamiętać. Westchnęła ze zniechęcenie.
- A nie mówiłam, że to zły pomysł, aby tu przy … - zamilkła, orientując się, że tak naprawdę mówiła do siebie, bo Caluma już przy niej nie było. Odnalazła go chwilę później po drugiej stronie salonu z resztą chłopaków z drużyny. - Przecudownie – burknęła pod nosem, wywracając beznamiętnie oczami. Lekko utykając, odwróciła się za siebie, ruszając w stronę wyjścia.

#

Był znudzony tym szczebiotliwym śmiechem stojących obok niego dziewcząt. Nie umiał jednak znaleźć żadnego racjonalnego argumentu, aby się ich pozbyć, dlatego co chwilę przytakiwał z wymuszonym uśmiechem, popijając ciepłe już piwo. Nagle uniósł znużony wzrok, rozglądając się obojętnie po tłumnie zgromadzonych w pokoju ludziach, z których połowy nie kojarzył, co niezaprzeczalnie było zasługą Irwina. Odruchowo wstrzymał powietrze, gdy w tarasowych drzwiach zauważył Ariel. Bez słowa zostawił grupkę dziewcząt i ruszył pospiesznie za nią, przebijając się przez tłum gości. Wybiegł na zewnątrz, goniąc za oddalająca się blondynką. Gdy zatrzymała się przy brzegu oceanu, on również przystanął, obserwując uważnie jak z uporem próbowała związać włosy, które ciągle rozwiewał wieczorny wiatr.
- Świetnie – warknęła rozeźlona, kiedy kolejna próba zakończyła się niepowodzeniem, a ona rozgoryczona opuściła ramiona, rozkopując stopą górkę piasku.
- Świetnie. W zasadzie w takich rozpuszczonych lepiej wyglądasz – stwierdził po chwili, równając się z nią. Nie spojrzał jednak w jej stronę, uparcie wpatrując się w delikatnie wzburzoną taflę wody, ale był przekonany, że właśnie wydęła usta, spoglądając na niego z mordem w oczach. Samo wyobrażenie jej miny sprawiło, że parsknął śmiechem.
- Tylko ciebie jeszcze mi tu brakowało – wymamrotała i celowo, by zrobić mu na złość, związała włosy. Gdy na nią w końcu spojrzał, tym razem to ona nieustępliwie obserwowała sunące w stronę brzegu fale.
- No wiesz, to trochę moja impreza, więc mój widok nie powinien cię dziwić – stwierdził z nutką ironii w głosie, lustrując ją wzrokiem. Wytrwale unikała spojrzenia, mrużąc oczy. Drgnęła nieznacznie, kiedy przez przypadek otarł się o jej nieosłonięte ramię.
- Nieważne – odparła i wzruszyła obojętnie ramionami, odsuwając się od niego.
- Ale nie przypuszczałem, że się tutaj zjawisz. Jestem prawdziwie zaskoczony – przyznał z pełną szczerością, a ona zmierzyła go z pogardą.
- Nie zaskoczony, tylko pijany – poprawiła go, wykrzywiając usta. Luke uśmiechnął się delikatnie, wpatrując się w nią z zapartym tchem.
- A ty urocza jak zawsze – westchnął beznamiętnie, opuszczając ręce. Ona znowu nie okazując żadnego zainteresowania jego osobą, zwróciła się w stronę szumiącego oceanu. Przymknęła oczy, kiedy kolejny podmuch wiatru uderzył w jej ciało, a chłodna woda obmyła zakopane w piasku stopy. Wyglądała tak delikatnie, bezbronnie, tak pięknie, że przez dłuższą chwilę nie potrafił oderwać od niej wzroku.
- Nie patrz już na mnie – powiedziała cicho, a on znowu się uśmiechnął. Nie potrafił pojąć tego, co tak naprawdę ciągle pchało go do niej. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, była przeciętna, była jedną z wielu, a mimo to nieustannie błąkała się w jego myślach. Mógł mieć każdą, ale przewrotny los postawił mu na drodze właśnie tę jedną z nielicznych, która wytrwale umiała go nie chcieć.
- W takim razie po co tutaj przyszłaś?
- Dobre pytanie, Hemmings, od godziny je sobie zadaję – odpowiedziała zgryźliwie.
- Czasami się zastanawiam, czy jest w tym jakikolwiek sens, no wiesz, w tym, że jak ten skończony głupek ciągle za tobą biegam, a ty ciągle uciekasz.
- Tylko utwierdzasz mnie w przekonaniu, że jesteś cholernie pijany – powtórzyła, ani na moment nie odwracając od niego oczu i dzielnie walcząc z przeszywającym spojrzeniem. Miał wrażenie, że kącik jej ust nieznacznie drgnął, ale szybko zastąpił go ponury grymas.
- Bo bywają takie chwile, że zaczynam mieć nadzieję, ale w kolejnej sekundzie znowu nienawiść przejmuje nad tobą kontrolę i wszystko wraca do początku. To powoli zaczyna być męczące.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ale nie był to zwyczajny uśmiech. Ten przesiąknięty był ironią i goryczą.
- Nie pij już tyle, ok?
- Nieważne – mruknął zrezygnowany, wciskając dłonie w kieszenie spodni i odwrócił się od niej. Trwali tak w kompletnej ciszy, otuleni podmuchami wiatru. Uparcie unosili się dumą, co jakiś czas przyłapując się na ukradkowych spojrzeniach. Szybko jednak odwracali wzrok, nie chcąc przyznać się do tego, że zostali nakryci na czymś niestosownym. Zupełnie jak nieśmiałe, uparte przedszkolaki.
- No, no, Hemmings – rozległ się za nimi czyjś rozbawiony głos. Równocześnie spojrzeli w bok, dostrzegając grupkę chłopaków, którzy niespodziewanie zjawili się obok. Kilkoro zawodników z przeciwnej drużyny, których kilka godzin temu udało im się pokonać. - Nie sądziłem, że teraz bawisz się w wolontariat – dodał najwyższy z nich, a cała reszta wpadła w histeryczny śmiech. Luke instynktownie zacisnął pięści, kątem oka zerkając na niewzruszoną Ariel. Poczuł lekkie ukłucie w żołądku, kiedy bez żadnych zahamowań i wyrzutów sumienia obrażali ją.
- Ma to chociaż jakieś zastosowanie, sprząta, pierze, prasuje?
- Jakiś nowy program pomocy ubogim, czy jak?
- Jeszcze w zeszłym sezonie wolałeś prawdziwe dziewczyny.
- Może się dołączymy, co? Masz jakieś inne pokraki?
- Chodźmy stąd – zaproponował nerwowo, delikatnie dotykając jej ramienia. Ariel popatrzyła na niego pustym wzrokiem, ruszając przed siebie.
- Nie chcesz nam pokazać swojej kuternogi? Tchórzysz znowu? Jak na boisku?
- Nie słuchaj ich – szepnął jej na ucho, popychając lekko do przodu. - Po prostu idź!
Głośno wykrzykiwane obraźliwe epitety i przekleństwa, wymieszane z jednoznacznymi gestami przybierały z każdą chwilą na sile. W końcu Luke nie wytrzymał, przystając na moment. Blondynka dopiero po chwili zorientowała się, że przestał za nią podążać, więc pospiesznie do niego wróciła.
- Ej, nie warto – powiedziała do niego, chwytając jego dłoń. Poczuł, jak czule zaczęła gładzić palcami skórę, starając się go uspokoić. - To nie ma sensu. Ich słowa i tak nic nie znaczą.
- Nie. Mogę – wysyczał przez zaciśnięte zęby, wyrywając się. Zawrócił i bez żadnego ostrzeżenia rzucił się na jednego z nich. Jego zaciśnięta pięść zatrzymała się na szczęce chłopaka, a gruchotanie kości było na tyle głośne, że przez zgromadzonych wokół nich kolegów przeszedł zdumiony jęk.
- Luke, nie! - wrzasnęła, podbiegając za nim, ale był już za późno.
- Natychmiast ją przeproś! - rozkazał, popychając go dość stanowczo. Ten roześmiał się ironicznie, spoglądając na swoich towarzyszy, którzy zawtórowali mu.
- Mam przepraszać jakieś popychadło? Nie kpij sobie ze mnie, Hemmings – odparł z sarkazmem, rozcierając pulsujący z bólu policzek. - Niech łamaga zna swoje miejsce!
W ułamku sekundy prawie wszyscy zebrali się przy brzegu, przeistaczając tę bijatykę w najlepszą zabawę. Krzyczeli, gwizdali, dopingowali, bawiąc się przy tym wyśmienicie. Tylko Ariel nie mogła na to patrzeć, ale była zbyt słaba, by móc w jakikolwiek sposób to przerwać. Co chwilę dochodziły ją odgłosy kolejnych ciosów. Zrobiło jej się niedobrze, gdy usłyszała bolesny jęk Luke'a, kiedy łokieć przeciwnika znalazł się na jego brzuchu. Tłum znowu zawył z wrażenia, po to by moment później ponownie krzyczeć z ekscytacji.
I nagle wszystko ucichło. Zapadła kompletna cisza, przerywana jedynie szumem oceanu. Wszyscy zamarli, z przerażeniem wpatrując się w leżące bezwładnie ciało i plamę krwi na piasku. Ktoś krzyknął, ktoś uciekł, ktoś próbował pomóc. Wszystko zaczęło dziać się tak szybko i tak niespodziewanie, że nikt nie zdał sobie nawet sprawy, że po kilku minutach pojawił się ambulans, a zaraz za nim policyjny radiowóz.

#

Niespokojnie naciągała rękawy bluzy, próbując ukryć rosnące zdenerwowanie. Pustym, jakby nieobecnym wzrokiem przyglądała się co chwilę podjeżdżającym policyjnym radiowozom. Za każdym razem, kiedy tylko drzwi wejściowe posterunku otwierały się, z nadzieją spoglądała w tamtym kierunku. Po kilkudziesięciu dłużących się w nieskończoność minutach poderwała się z ławki, dostrzegając wyłaniająca się z budynku znajomą postać. Lekko przygarbiony, z włosami w kompletnym nieładzie i narzuconą niedbale na ramionach kurtką szedł tuż za rodzicami, wbijając obojętny wzrok w swoje stopy. Wlókł od niechcenia nogami, wciskając mocniej dłonie w kieszenie spodni. Ze wstrzymanym oddech podążała za nim wystraszonym wzrokiem, nie wiedząc tak naprawdę co tam robiła. Zrezygnowana pokręciła głową, obserwując jak cała trójka wsiadała do samochodu. W tej samej chwili Luke podniósł głowę i spojrzał na nią. Nie była świadoma jak długo wpatrywali się w siebie w kompletnym milczeniu. Westchnęła ciężko, zaciskając mocniej usta. Pani Hemmings zerknęła na syna i bez słowa ujęła jego twarz w dłonie, całując z troską w czoło, gdy pochylił się nad nią. Przytuliła go i krótkim gestem głowy dała mu znać, żeby podszedł do niej. Chłopak narzucił kaptur, bez przekonania ruszając przed siebie. Szedł wolno, niepewnie stawiając każdy krok. Gdy zatrzymał się tuż przed nią, lekko zadrżała. Nie potrafił zbyt długo znieść jej spojrzenia, po chwili opuszczając głowę. Uniosła drżącą dłoń, dotykając nią posiniałego policzka. Przesunęła palcem po szramie na brodzie, zmuszając go do tego, by na nią wreszcie spojrzał. Miał takie smutne, puste oczy. Przymknął raptownie powieki, gdy przypadkiem zahaczyła o rozciętą wargę. Skrzywił się. Zupełnie niespodziewanie zacisnęła dłonie na jego koszulce i przyciągnęła go do siebie, zarzucając ręce na szyję. Poczuła jak w następnej sekundzie odwzajemnił gest, otulając ramionami jej dygoczące ciało.
- Śmierdzisz – mruknęła przeciągle, mocniej go obejmując. Zdenerwowanie sprawiało, że sama nie była świadoma tego, co mówiła. Musiała je kolejny raz ukryć pod pozorami obojętności i mało stosownych żartów. Wspięła się wyżej na palcach, wtulając policzek w zagłębienie szyi.
- Przepraszam – jęknął, przyciągając ją jeszcze bliżej. Z niespotykaną zachłannością łaknął jej obecności, lgnąc do niej nieustannie. Wyczuła, że coraz bardziej trząsł się, ani na moment nie chcąc wypuścić jej z objęcia. - Masz pełne prawo, żeby mnie teraz nienawidzić.
- I bez twojego pozwolenia cię nienawidzę – odparła szeptem, zsuwając dłoń po jego ramieniu. Splotła ich palce i zadarła głowę, by na niego popatrzeć. Oparł czoło o jej czoło i ciężko westchnął.
- To koniec.
- Koniec czego? - zapytała ze zdziwieniem.
- Wszystkiego – wyznał zrezygnowany, odsuwając się od niej. - Z tymi zarzutami mogę zapomnieć o stypendium, o koszykówce, o dobrej uczelni, o wszystkim.
Dotknęła jego twarz, kolejny raz z czułością ją gładząc. Nerwowo drgnął, kiedy wsunęła palce w posklejane włosy i delikatnie przyciągnęła go do siebie. Zachłysnął się powietrzem, gdy znowu otoczyła go troskliwie ramionami.
- Może jakoś się ułoży, może wycofają zarzuty, w końcu tamten ma tylko rozbitą głowę z kilkoma szwami – szepnęła, przesuwając palcami po jego napiętych mięśniach pleców. Luke gwałtownie wyprostował się i rzucił jej rozzłoszczone spojrzenie, odpychając od siebie.
- Nic się nie ułoży! Nie masz pojęcia kim są jego rodzice! - krzyknął, unosząc w nerwowym geście ręce. Ariel cofnęła się, lękliwie spoglądając na wściekłego chłopaka. Niespokojnie zaciskał wargi, dysząc głośno. - Co ty możesz wiedzieć o tym, jak to jest, kiedy wszystkie twoje marzenia i plany w jednej chwili się rozpadają!
- Oczywiście, absolutnie nic o tym nie wiem! - zaśmiała się złośliwie. - Bo przecież miałam takie przesrane życie od zawsze! Od zawsze byłam kulejącą pokraką, więc nie mam pojęcia, jak to jest stracić wszystko i wszystkich! Nie mam cholernego pojęcia! To tylko przywilej ludzi takich jak ty! - odkrzyknęła, z trudem łapiąc powietrze. Zakrztusiła się, ciężko oddychając. Trzęsła się z wściekłości, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Popatrzyła na niego z grymasem obrzydzenia na twarzy, kręcąc bezradnie głową. Dostrzegła jak momentalnie posmutniał, próbując się do niej zbliżyć. Zrobił jednak kolejny krok w tył, nie pozwalając się dotknąć.
- Przepraszam.
- Wracaj już lepiej do domu – wyznała zdecydowanie ciszej, gestem wskazując mu wciąż oczekujących w samochodzie rodziców. Spojrzał w tamtym kierunku.
- Nie chciałem tego powiedzieć i wcale tak nie myślę, po prostu nie wiem, co robić – powiedział łamiącym się głosem, spoglądając na nią smutnymi oczami. Zacisnęła palce, byle tylko nie ulec temu magnetyzującemu spojrzeniu. Zagryzła drżące usta, odwracając głowę w bok. Luke podszedł w końcu do niej, ujmując twarz w zimne, zadrapane dłonie. Początkowo nie chciała otworzyć oczu, ale kiedy poczuła ciepły oddech na policzku, poddała się.
- Wracaj – szepnęła bez przekonania, głęboko oddychając. Chciała być silna, ale nie potrafiła, gdy pochylił się jeszcze bardziej, wtulając się w nią ufnie.
- Nie chcę być dziś sam – przyznał wstydliwie, odsuwając się delikatnie. Kolejny raz popatrzył jej prosto w oczy, nie wiedząc czego mógł się spodziewać po tak odważnym wyznaniu. Jednak im dłużej mu się przyglądała, im dłużej przesiąknięte bezradnością oczy wpatrywały się w nią, tym trudniej przychodziła jej walka z samą sobą. Opuściła bezsilnie ramiona, ostatecznie mu ulegając. Bezgłośnie wyraziła zgodę, a on uśmiechnął się, przesuwając kciukiem po jej policzku.
- Wyglądasz beznadziejnie – powiedziała po chwili.
- Musiałabyś zobaczyć tego drugiego – bąknął, siląc się na ironiczny uśmiech, po czym pozwolił jej chwycić swoje ramię, prowadząc w stronę zaparkowanego nieopodal pickupa.
- Dziękuję – powiedziała niepewnie, kiedy pomógł wsiąść jej do samochodu. Spojrzała na niego spod opadającej na oczy grzywki, prawie niezauważenie uśmiechając się.



kwietnia 03, 2015

#trzydzieścipięć. nienawidzę obietnic.


- Zabiję idiotę! - syknęła przez zaciśnięte zęby, kiedy tylko szklane drzwi szpitalnego oddziału kardiologii rozsunęły się przed nią. Zatrzymała się na środku betonowych schodów, z niemałym zdziwieniem przyglądając się opartemu o samochód Luke'owi. Ze skrzyżowanymi rękami uniósł nieznacznie głowę i uśmiechnął się delikatnie, kiedy tylko ją zobaczył. Ariel westchnęła ciężko i wsparta na kuli zaczęła pokonywać kolejne stopnie, kierując się w stronę chłopaka.
- Niezły patent na unikanie szkoły, muszę też to wypróbować – ocenił z przekąsem, podchodząc do niej. Wciąż się uśmiechał, doprowadzając ją tym samym do szału. Próbował wziąć od niej torbę, która ciążyła jej na ramieniu, ale dość stanowczo zaoponowała, robiąc krok w tył.
- No tak, dobre umieranie nie jest złe. Kto by się przejmował, że wysiada mi serce, kiedy zrobiłam sobie kolejny wolny tydzień od szkoły, spędzając go w tym ustronnym, szpitalnym pokoiku, na widok którego rzygać mi się się chce – odpowiedziała jakby przesłodzonym głosikiem, zmuszając się do cynicznego uśmiechu i zwycięskiego klaśnięcie w dłonie. Luke jedynie zmrużył delikatnie powieki, ale nie zamierzał reagować na te słowa. - Co ty tu robisz? - warknęła po chwili ze złością, próbując zaczesać natarczywie opadającą na oczy grzywkę. Zlustrował ja wzrokiem.
- Jak się czujesz? - zignorował celowo jej pytanie, tym razem skutecznie odbierając od niej ciężki plecak. Wrzucił go na tylne siedzenie i otworzył drzwi od strony pasażera, by pomóc jej wsiąść. Ona jednak nie ruszyła się z miejsca, z mordem w oczach obserwując jego poczynania. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Dziękuję za komplement, strasznie podniosłeś mnie na duchu tym wyznaniem – zakpiła. - I nie musisz tego robić.
- Ale chcę – odparł kąśliwie i chwytając ją za ramiona, siłą wepchnął do samochodu. Nie minęła sekunda, a sam siedział już za kierownicą, co chwilę na nią spoglądając. Początkowo starała się nie zwracać na to uwagi, odwracając głowę w drugą stronę, ale im dłużej to trwało, tym bardziej podenerwowana się stawała.
- Przestań, ok? Drażni mnie to bardzo. Nie znoszę, kiedy mi się tak przyglądasz.
- A myślisz, że dlaczego to robię? - Luke zaśmiał się głośno, kręcąc bezradnie głową. Uruchomił silnik i w kompletnej ciszy wyjechał ze szpitalnego parkingu, udając się w kierunku domu Ariel. Nawet nie zorientowała się, kiedy ujął jej dłoń, zaciskając wokół niej palce. Czuły dotyk sprawił, że westchnęła z ulgą i przymknęła na chwilę oczy, opierając głowę o fotel.
- Kretyn – burknęła cicho, słysząc wciąż jego prześmiewczy chichot. Wyrwała rękę, chowając ją w rękawie bluzy.
- Oh, bo się zarumienię.
- Nie powinieneś być na jakimś treningu, meczu, czy czymkolwiek? Nie powinieneś teraz być gdzieś, gdzie potrzebują tego twojego irytującego uśmieszku i mało ambitnych docinek? - zapytała rozeźlona, mocując się z pasem, którego nie potrafiła zapiąć. Szarpała się chwilę z metalową sprzączką, aż wreszcie Luke chwycił końcówkę w dłoń i pomógł jej. Gdy dotknął ciepłymi opuszkami zimnej skóry dłoni, delikatnie zadrżała i odruchowo spojrzała na niego spod opadającej na oczy grzywki.
- Właśnie tam jestem – odpowiedział pozbawionym emocji tonem, uparcie wpatrując się w nią. Fuknęła z furią, odwracając głowę w bok. Zdawała sobie sprawę z tego, że celowo droczył się z nią, aby zrobić jej na złość.
- Cokolwiek – mruknęła, nie mając ochoty na dalszą rozmowę.

#

Poczuła nagły przypływ adrenaliny, kiedy tylko dostrzegła policyjny radiowóz zaparkowany na podjeździe jej domu. Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Luke'a, bardzo powoli wyskakując z samochodu, gdy tylko zatrzymał się po drugiej stronie ulicy. Chwyciła kulę i nerwowo rozglądając się, ruszyła w stronę werandy, na której stał umundurowany policjant.
- Przepraszam bardzo, ale co tu się dzieje? - zapytała z drżeniem w głosie, choć za wszelką cenę próbowała utrzymywać wszystkie emocje pod kontrolą.
- A kim ty jesteś? - Ariel zmierzyła mężczyznę wzrokiem, krzyżując ręce na piersi.
- Mieszkam tutaj – bąknęła niemiło, wykrzywiając usta. Policjant zaczął wertować swoje notatki w niewielkim zeszyciku, szukając w nich jakichś informacji.
- Ach tak, Ariella Mary Keller, jak mniemam? - odczytał z kartki, spoglądając na nią pytająco. Blondynka wywróciła oczami, słysząc pełną formę swojego imienia, której nie znosiła.
- Ariella Mary Keller – Luke powtórzył prześmiewczym tonem, pojawiając się nagle za jej plecami. Rzuciła mu tylko sugestywne spojrzenie, zmuszając do milczenia. Dość szybko uniósł obie ręce w obronnym geście, wycofując się.
- To ja – zwróciła się do mężczyzny, a on posłał jej pełne litości spojrzenie, do którego zdążyła już przywyknąć, ale mimo wszystko poczuła ukłucie w żołądku. Próbowała nie myśleć o złych rzeczach, ale wyraz twarzy tego policjanta nie zwiastował niczego dobrego.
- A więc to była rutynowa wizyta pracownika opieki społecznej ...
- Opieki społecznej? - zapytała z niedowierzaniem, mając wrażenie, że stała się celem jakiegoś podłego żartu. Nerwowo przestępując z nogi na nogę, spojrzała na stojącego obok blondyna, który wydawał się być równie niezaniepokojony tym całym zamieszaniem.
- Tak, zostało złożone zawiadomienie .
- Jakie zawiadomienie? - podniosła głos, czując jak nadmiar negatywnych emocji zaczął przejmować kontrolę nad jej ciałem. Zadrżała, dostrzegając zasmucony wyraz twarzy policjanta. Zrobiło jej się słabo, powietrze momentalnie stało się cięższe, a ona nie mogła swobodnie oddychać. Dopiero kojący dotyk dłoni Luke'a sprawił, że wyrwała się z chwilowego otępienia, wracając do rzeczywistości.
- Anonimowe zgłoszenie … - zaczął tłumaczyć mężczyzna, ale ona już go nie słuchała. Obraz przed oczami jakby nagle zaczął się rozmazywać, gdy powoli traciła kontrolę nad własnym ciałem. - Wywiązała się szarpanina, wezwano policję. Twoja matka jest teraz w izbie wytrzeźwień, prawdopodobnie zostanie wypuszczona, jak tylko dojdzie do siebie.
Ariel poczuła nudności. Nie mogła już tego dłużej słuchać, dlatego bez słowa odeszła na bok, opierając się o pień pobliskiego drzewa. Pochyliła się, pozwalając otępiającemu bólowi przejąć nad sobą władanie. Zachwiała się lekko, gdy kolana się pod nią ugięły. Ucisk w klatce piersiowej stawał się nie do zniesienia.
- Keller …
- Nie ma takich słów, które są w stanie opisać to, jak bardzo cię nienawidzę! - wrzasnęła z wściekłością, uderzając Luke'a pięściami w klatkę piersiową. - Brzydzę się tobą, nie mogę na ciebie już patrzeć! Nienawidzę cię z całych sił! Nienawidzę! - powtarzała jak w amoku, ciągle wymierzając coraz silniejsze ciosy, a on pokornie pozwalał jej na to. Nie była w stanie zrozumieć, jak bardzo chciał zniszczyć jej życie, posuwając się do tak podłego rozwiązania.
- Uspokój się! - wrzasnął niespodziewanie, chwytając ją za nadgarstki. Ciężko dysząc, zamarła w bezruchu. Wpatrywała się w niego z drżącymi nienaturalnie ustami i niespokojnym oddechem. I nagle coś drastycznie się zmieniło. Luke dostrzegł jak w tej jednej chwili poddała się.
- Jesteś dla mnie nikim – wypowiedziała z niezwykłym spokojem, gdy lekko rozluźnił uścisk wokół jej rąk. Powoli opuszczał dłonie, przerażony wypełniającą jej oczy pustką. Nagle cała jej złość ulotniła się, zastąpiona martwą obojętnością.
- To nie ja, to naprawdę nie ja – wyznał obronnym tonem, ale nie brzmiał przekonująco. Zdawał sobie sprawę, że i tak mu nie wierzyła. Wyswobodziła się z jego objęcia, wycofując się.
- To nie on zadzwonił - Głos Caluma sprawił, że oboje równocześnie spojrzeli w bok. - To byłem ja – dodał, widząc ich zdezorientowane miny. Ariel sprawiała wrażenie oszołomionej tym wyznaniem, z niedowierzaniem wpatrując się w przyjaciela.
- Ciebie też nienawidzę! - syknęła nieoczekiwanie i lekko potrącając go ramieniem, ruszyła przed siebie, zostawiając ich samych. Luke wymienił tylko porozumiewawcze spojrzenie z Hoodem, chyba sam nie do końca pojmując tego, co właśnie się wydarzyło.
- W takim razie jest nas teraz dwóch – stwierdził z ironicznym uśmiechem, poklepując go po ramieniu. - Witaj w elitarnym klubie znienawidzonych przez Keller.
- To nie taki wielki przywilej – ocenił obojętnie Calum. - Ona nienawidzi wszystkich.
- W sumie to racja.
- Ale jest małe pocieszenie, bo istnieją dwa odcienie tej jej nienawiści. Pierwszy, kiedy kogoś rzeczywiście nienawidzi i drugi, kiedy na kimś jej zależy i właśnie dlatego go nienawidzi. Naiwnie mam wciąż nadzieję, że znajduję się w tej drugiej grupie, aczkolwiek po dzisiejszym dniu pewnie skreśliła mnie z listy.
Luke krótką chwilę wpatrywał się w chłopaka, próbując zrozumieć sens jego słów. Zmrużył lekko oczy, analizując to gorączkowo.
- Ale czy to nie to samo? I tak wszystko sprowadza się do nienawiści, przyczyna raczej nie ma znaczenia – powiedział bez przekonania, wzruszając ramionami.
- Pewnie nie ma to znaczenia, kiedy komuś na niej nie zależy.
Patrzył, jak Calum powoli oddalał się, zostawiając go samego z natłokiem szalejących myśli, z którymi nie potrafił sobie poradzić.

#

Znalazł ją siedzącą na starej, skrzypiącej huśtawce, zawieszonej na największej gałęzi drzewa nieopodal jej domu. Odbijała się jedną stopą od ziemi, zaciskając mocno dłonie na metalowych łańcuchach. Kiedy tylko podszedł nieco bliżej, usłyszał jej ciche kwilenie.
- Keller? - odezwał się niepewnie i dostrzegł, jak delikatnie drgnęła pod wpływem jego głosu. Rozpłakała się jeszcze bardziej, ale wciąż zawzięcie milczała. - Ariel? - ponowił wołanie, robiąc krok w jej stronę.
- Odjedź, daj mi spokój – zaszlochała, a jej łamiący się, pełen smutku głos sprawił, że zatrzymał się na moment. - Błagam cię, zostaw mnie – kontynuowała, drżąc od spazmatycznego płaczu. - Nic już nie mów.
- Dobrze – odparł, wciskając dłonie do kieszeni bluzy. Nie ruszył się jednak z miejsca, wpatrując się w skuloną dziewczynę. Nie chciał, by cierpiała, ale nie wiedział, jak mógł jej w tamtej chwili pomóc, gdy za każdym razem go odpychała.
- Mam już dość – wyznała chwilę później, zeskakując z huśtawki. Łzy spływały po jej zaróżowiałych policzkach, gdy stanęła przed nim. Wypełnione bóle, zaszklone oczy spojrzały w górę. Oddychała nierówno, z trudem łapiąc powietrze, a jej sine usta wciąż nieprzerwanie drżały. Sprawiała wrażenie kompletnie zagubionej, roztrzęsionej i zlęknionej. - Mam dość mojej matki, mam dość tego, co się wydarzyło dzisiaj, mam dość tego, że ciągle boli, mam dość ciebie – wyznała bezsilnie, uderzając go lekko pięścią w pierś. Z pokorą przyjął każdy cios, a kiedy zrezygnowana opuściła bezwładną rękę, sięgnął po obie jej dłonie i przyciągnął gwałtownie do siebie.
- Wiem – szepnął jej na ucho, z czułością gładząc jej włosy. Odsunęła się lekko od niego i zadarła głowę, by załzawionymi, delikatnie spuchniętymi oczami spojrzeć na niego.
- A najbardziej dość mam tego, że cię nienawidzę – dodała spokojniej, dzielnie walcząc z jego zdezorientowanym spojrzeniem. Powoli wysunęła się z objęcia i nieznacznie utykając, udała się w stronę domu. Luke podążył za nią wzrokiem, kiedy z trudem stawiała każdy kolejny krok. Nawet nie zauważył, że zaczęło padać.
- I to tyle? Tak? - krzyknął za nią, niespokojnie wymachując rękami. - Znowu uciekasz? Znowu się chowasz? Znowu się czegoś boisz?
Deszcz gwałtownie przybierał na sile. Ariel przystanęła i spojrzała na niego przez ramię. Cały czas zaciekle mrużyła powieki, kiedy ciężkie krople odbijały się od jej bladej twarzy. Zrezygnowany podbiegł do niej i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, wziął ją w ramiona, otulając troskliwie przemoczone ciało. Czuł, jak drżała z zimna, lgnąc do niego zachłannie. Gdy wspięła się na palce i otuliła dłońmi jego twarz, dostrzegł przebłysk uśmiechu. Kciukiem otarła jego policzek, z pewnego rodzaju rozmarzeniem przyglądając się mu. Nagle przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Drżące, zimne usta dotykały jego rozgrzanej skóry. Objął ją mocno, sunąc gorączkowo dłońmi wzdłuż jej pleców.
W pewnej chwili odsunęła się do niego, ledwo panując nad rozszalałym oddechem. Skapujące z włosów krople wody ociekały po zaczerwienionych policzkach. Odgarnął mokre kosmyki za ucho, czule gładząc zziębniętą twarz dziewczyny.
- Nie mam już siły – wychrypiała żałośnie, próbując przebić się przez bębnienie rozpryskujących się kropli deszczu.
- W takim razie pozwól sobie pomóc.
- Nie możesz mi już pomóc – odpowiedziała, opuszczając z bezradnością głowę.
- Nie zaczynaj od początku, Keller, bo ja też mam już tego dość – wtrącił podenerwowanym tonem, lekko nią potrząsając. - Myślisz, że prosiłem o coś takiego?
- Nie musisz …
- Nawet nie próbuj tego kończyć! - wszedł jej raptownie w słowo, rzucając wściekłe spojrzenie. - Nie, wcale tego nie chciałem, ale nie potrafię przestać myśleć o tym triumfalnym uśmiechu, kiedy wiesz, że zrobiłaś ze mnie kolejny raz głupka, o tym bystrym spojrzeniu, gdy skupiasz się na swojej pracy, o tym błogim wyrazie twarzy, gdy słuchasz ulubionej piosenki, albo o tym szatańskim błysku w oku, kiedy wpadasz na jakiś niecny plan uprzykrzenia mi życia. Tak, mam tego wszystkiego serdecznie dość! – wymieniał, a ona nieustannie wpatrzona w niego nie wiedziała, co powinna w tamtej chwili zrobić. - A najbardziej dość mam tego, że cię ...
Cokolwiek zamierzał wtedy powiedzieć, ona nie chciała tego usłyszeć, dlatego znowu się do niego zbliżyła i zachłannie pocałowała. Miała wrażenie, jakby cały świat zawirował. Lekko zadrżała, nigdy wcześniej nie doświadczając czegoś podobnego. Oparła swoje czoło o jego i jakby zamglonym, na wpół przytomnym spojrzeniem zerknęła na niego. Przesunęła kciukiem po jego nieogolonym policzku.
- Masz niesamowicie błękitne oczy – podsumowała niespodziewanie, a on głośno roześmiał się, obejmując ją mocniej ramionami. Naburmuszyła się, marszcząc nos.
- Jesteś taka dziwna, Keller. Chyba nigdy cię nie zrozumiem.
- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – zaczęła nad wyraz poważnym tonem, patrząc na niego uważnie. Momentalnie jego uśmiech ulotnił się. - Ale ja niczego nie mogę ci obiecać.
- Nie chcę żadnych obietnic, chcę tylko żebyś była – wyznał stanowczym głosem, obejmując dłońmi jej przemarzniętą twarz.
- No i właśnie tego najbardziej nie mogę ci obiecać.