-
Gdzie twój misio pysio? Nie było go na dwóch ostatnich treningach,
a przed nami dość ważny mecz i tak jakby trochę by nam się
przydała jego pomoc, jeśli nadal marzymy o tym cholernym
mistrzostwie. Wiesz, kapitanem w końcu jest, fajnie by było jakby
się wreszcie zjawił - Calum zupełnie niespodziewanie wcisnął się
obok niej, ustawiając z hukiem tackę z drugim śniadaniem na stole.
Ariel prawie spadła z ławki, w ostatniej chwili ratując się
jednak przed bolesnym upadkiem. Poprawiła opadającą na oczy
grzywkę i posłała mu mordercze spojrzenie.
-
Czegoś ty się znowu naćpał, Calumie Thomasie Hood?
-
Ja? Niczego. Calum Hood nie ćpa, w odróżnieniu od tego twojego
gruchającego gołąbka – wyznał z powagą, po czym mrugnął do
niej okiem, sprawiając że jej wściekłość sięgnęła granicy
wytrzymałości. - Ale ty też ewidentnie jesteś pod działaniem
narkotyku, który potoczenie zwą 'totalnie zadurzyłam się w tym
niebieskookim półbogu' – zaświergotał prześmiewczo, wciskając
sobie kanapkę do ust. Blondynka otworzyła szerzej oczy, obserwując
jak wesoło zaczął kołysać się na boki, nucąc nieznaną jej
melodię. Zmrużyła powieki, kiedy sięgnął po kartonik z sokiem
pomarańczowym. Przyłożyła mu dłoń do czoła, kręcąc z
dezaprobatą głową.
-
Oh – westchnęła ciężko, wydymając usta. Calum popatrzył na
nią zdezorientowany. - Gorączkę wykluczam, ale w takim razie
przyczyną twoich halucynacji musi być guz mózgu – oceniła z
udawanym profesjonalizmem w głosie, poklepując go pokrzepiająco po
ramieniu, kiedy tylko spojrzał na nią zdziwiony. - Ale chwileczkę,
przecież ty nie masz mózgu – dodała już zdecydowanie bardziej
złośliwie, posyłając mordercze spojrzenie w jego kierunku. Wzięła
swoją tackę i podniosła się z siedzenia, ruszając nieporadnie w
stronę kosza na śmieci.
-
Noooo Ariel! - zawołał za nią, ale nie zamierzała reagować.
Wyszła ze stołówki, nie zważając na jego ponaglające
nawoływania. - Dobra! Przepraszam! No poczekaj! - krzyknął, a ona
zatrzymała się, uśmiechając się do siebie. Bardzo powoli
zerknęła za plecy, z nieskrywaną wyższością obserwując jak
Calum próbował ją dogonić, po drodze ciągle gubiąc jakieś
rzeczy, które wypadały z niedopiętego plecaka. Pokręciła lekko
głową, nie mogąc nadziwić się nieporadności przyjaciela.
-
I to mnie nazywają pokraką – skwitowała z westchnieniem,
wywracając oczami, gdy lekko zdyszany przystanął przed nią.
Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy momentalnie zwęziły się.
-
Nie jesteś pokraką – zaprzeczył z rozbawieniem, obejmując ją
ramieniem. Dziewczyna zadarła głowę, spoglądając na niego z
rezygnacją. Zmierzwił dłonią jej włosy, całując z niezwykłą
czułością w czoło. Ariel skrzywiła się z grymasem, raptownie
ścierając ślad tego niezapowiedzianego pocałunku.
-
Fuj! - jęknęła, na co Calum roześmiał się jeszcze bardziej.
Poklepał ją po głowie, traktując zupełnie tak, jakby była
kilkuletnią dziewczynką.
-
Rozumiem, że teraz tylko szanowny panicz Hemmings ma prawo
obdarowywać cię pocałunkami, czyż tak? - zapytał, siląc się na
powagę, ale kiedy ujrzał jej mordercze spojrzenie, parsknął
śmiechem. - Już się tak nie krzyw, bo podobno złość piękności
szkodzi – dodał obojętnie. Nagle otworzył szerzej oczy,
zatykając jej usta, kiedy była gotowa na wiązankę przekleństw
pod jego adresem. Spiorunował ją wzrokiem i skinieniem głowy dał
jej znak, aby się odwróciła. W drzwiach klasy matematyki stała
pani Hemmings.
-
Arielko, możemy porozmawiać? - spytała niepewnie, uśmiechając
się słabo. Nie wyglądała zbyt dobrze, jakby od kilku dni nie
spała. Keller wymieniła wymowne spojrzenie z Calumem, a ten bez
słowa nakazał jej podejść do kobiety.
-
I tak cię nienawidzę! - szepnęła mu na pożegnanie, kiedy
wchodziła do sali zaraz za matką Luke'a.
Usiadła
w pierwszej ławce, wyczekująco spoglądając na zmartwione oblicze
Liz. Była bliska łez, nerwowo zaciskając wciąż usta. W końcu
odetchnęła ciężko i również na nią spojrzała.
-
Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić, ale …
-
Proszę po prostu powiedzieć o co chodzi – zaproponowała od razu
Ariel, widząc jak kobieta męczyła się, próbując znaleźć
odpowiednie słowa.
-
Widziałaś się może z moim synem ostatnio?
-
To zależy, jak rozumie pani ostatnio. Widziałam się z nim, kiedy
zwolnili go z aresztu – odpowiedziała beznamiętnie, nie do końca
wiedząc dokąd zmierzała ta dziwna rozmowa. Liz opuściła
bezradnie głowę. - Coś się stało?
-
Wiem, że już raz go uratowałaś i do końca życia będę ci za to
wdzięczna … - Ariel na samo wspomnienie tamtego dnia drgnęła,
lecz pod maską uśmiechu próbowała ukryć moment słabości. - Ale
mam wrażenie, że tylko ty jesteś w stanie coś w nim zmienić.
Tylko ty masz na niego taki wpływ, może ciebie posłucha.
-
Chyba przecenia pani moje możliwości – zaoponowała momentalnie,
wciąż nie wiedząc, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło.
-
Oh, kochanie, tak bardzo się mylisz – wyznała pani Hemmings,
wbijając w blondynkę uważne spojrzenie, pełne smutku i
bezsilności. - Po tym jak usłyszał, co mu grozi za to pobicie
kompletnie się załamał, ale oczywiście nie zamierza się do tego
przyznawać. Przestał chodzić do szkoły, ciągle nie ma go w domu,
przestał jeść, przestał się odzywać, a ja nie wiem, jak mu
pomóc. Do niego kompletnie nic nie dociera. Zatrudniliśmy
najlepszego prawnika, jakiego tylko udało nam się znaleźć, ale
bez współpracy Luke'a nic się nie uda, a ja mam wrażenie, że on
już całkowicie się poddał.
-
Ale co ja mogę? My nawet nie jesteśmy przyjaciółmi – rzuciła
obronnie, czując ciężar spojrzenia Liz.
-
Ty tego nie widzisz, kochanie, ale sposób w jaki on na ciebie patrzy
jest nie do opisania. Luke to dobry chłopiec, ale jestem świadoma
tego, że do bycia aniołkiem to mu ciągle bardzo daleko –
zaśmiała się z rozrzewnieniem, przymykając na ułamek sekundy
powieki. - Jednak nigdy nie sądziłam, że doświadczę czegoś
takiego, dotąd liczyły się dla niego tylko zabawy, co chwilę nowe
dziewczyny, już nawet ja w pewnym momencie pogubiłam się która,
kiedy i jak długo. Zdaję sobie sprawę, że oboje jesteście
jeszcze nieznającymi życia dziećmi, więc trudno tu mówić o
jakiś wielkich uczuciach, ale mimo wszystko coś w tym jest.
Ariel
poczuła się niezręcznie. Odwróciła głowę, nie spodziewając
się takich słów z ust matki chłopaka, którego z całych sił nie
znosiła. Była przekonana, że jej blade policzki pokryły się
rumieńcami.
-
Nie jestem pewna …
-
Siedzi całe dnie na tym starym boisku za miastem, proszę cię
tylko, żebyś z nim porozmawiała – powiedziała błagalnym tonem,
a blondynka ponownie na nią spojrzała. Dłuższą chwilę milczała,
nie wiedząc, co robić. Wpatrywała się w zupełnej ciszy w
pogrążoną w rozpaczy kobietę, aż w końcu prawie niezauważenie
skinęła głową.
#
Z
nieprzyjemnym zgrzytem zatrzasnęła drzwi pickupa i lekko utykając,
wsparta na kuli ruszyła w kierunku starego, dawno zapomnianego
szkolnego boiska. Było już ciemno, a okolica rozświetlana była
kilkoma jarzącymi się pomarańczowym światłem latarniami. Słychać
było szum wiatru i ciche cykanie świerszczy.
-
Idź stąd.
-
Od początku tygodnia nie było cię w szkole – stwierdziła
beznamiętnym tonem, nie reagując na jego powitanie i przystanęła
na brzegu asfaltowego placu. Spojrzała na siedzącego na ławce
chłopaka, który w wyjątkowo anemiczny sposób odbijał od ziemi
piłkę do koszykówki. Nawet nie raczył na nią spojrzeć, biorąc
ostatni łyk piwa. Zgniótł pustą puszkę, rzucając ją za siebie,
gdzie dołączyła do sterty pozostałych.
-
Wracaj do domu, Keller – burknął od niechcenia, sięgając po
kolejną puszkę. Ariel wciąż uważnie mu się przyglądała, kiedy
z grymasem na twarzy przełykał gorzkawy trunek, ocierając usta
wierzchem dłoni.
-
Świetny sposób na radzenie sobie z problemami – zakpiła
złośliwie, podchodząc nieco bliżej. Luke w końcu uniósł głowę,
zerkając na nią niepewnie. Miał podkrążone, lekko zaczerwienione
oczy, a blada pokryta kilkudniowym zarostem twarz kontrastowała z
sinymi ustami. Zwykle idealnie ułożone włosy schowane były pod
czerwoną czapką z daszkiem przekręconym do tyłu. Ubrany był
dokładnie w te same rzeczy, w których widziała go ostatnim razem.
-
Odejdź – warknął z większą stanowczością w głosie,
posyłając pełne wyrzutu spojrzenie. Nie wyglądał najlepiej. -
Nie chcę już dłużej na ciebie patrzeć. Mam cię serdecznie dość!
-
Jak długo będziesz się tutaj tak chował? - zapytała, ignorując
jego słowa. Znowu podeszła bliżej, nie będąc do końca
przekonaną, czy dobrze postępowała. Mięśnie jego twarzy drgnęły
nieznacznie, gdy zacisnął mocniej zęby.
-
Nie chowam się! - syknął, próbując opanować rosnącą złość.
Kopnął piłkę, a ta z łoskotem potoczyła się po ziemi,
zatrzymując po drugiej stronie boiska. - To koniec. Po prostu z tym
kończę. Mam dość. To tyle.
-
Z czym kończysz? - zaśmiała się ironicznie. - Z koszykówką? Ze
szkołą? Z życiem? Ze mną?
-
Ze wszystkim.
-
Ach tak – westchnęła teatralnie, wznosząc ręce. - Więc tak po
prostu rezygnujesz?
Luke
odsunął od ust puszkę i uśmiechnął się cynicznie, patrząc na
nią z litością. Chwilę później śmiał się już tak głośno,
że przez moment go nie poznawała. Zrobiła krok w tył, gdy
gwałtownie podniósł się z ławki.
-
No cóż, akurat o rezygnacji to ty powinnaś wiedzieć wszystko.
Jesteś w tym ekspertem – odparł bełkotliwie, kończąc piwo.
Pokręciła głową, widząc jak z trudem utrzymywał się na nogach.
Lekko chwiejnym krokiem ruszył w drugą stronę, schylając się po
piłkę, która chwilę potem wypadła mu z rąk. Patrzył
nieprzytomnie jak odbijała się od powierzchni, aż w końcu
doturlała się z powrotem pod jego stopy.
-
Ty jeszcze nie wszystko straciłeś.
-
Jesteś hipokrytką, jedną wielką kłamliwą hipokrytką – wyznał
gniewnie, podchodząc do niej. Lekko drgnęła, kiedy zacisnął
dłonie na jej ramionach, potrząsając drobnym ciałem. -
Przychodzisz sobie tutaj, jakby gdyby nic się nie stało i masz
czelność opowiadać mi o tych bzdurach, kiedy sama zrezygnowałaś
ze wszystkiego! - krzyknął, a ona przymknęła powieki, gdy kolejny
raz nią szarpnął. W jego głosie słychać było zrezygnowanie i
smutek. Gdy tylko otworzyła oczy, natrafiła momentalnie na jego
puste spojrzenie. Zacisnęła drżące wargi, wstrzymując na moment
powietrze.
-
Być może masz rację – odezwała się w końcu, próbując
opanować drżenie w głosie. Odwróciła od niego wzrok, nie mogąc
dłużej znieść tego, jak na nią patrzył. - Ale to nie znaczy, że
ty też musisz wszystko zaprzepaścić. Masz wspaniałych rodziców,
którzy …
-
I wszystko jasne! - przerwał jej momentalnie, nerwowo wymachując
rękami. - Matka cię tu przysłała!
-
A czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała lekko zdezorientowana, nie
potrafiąc rozszyfrować źródła jego nagłego gniewu. Zaśmiał
się drwiąco.
-
Oczywiście, przecież księżniczka sama z siebie nigdy by się tu
nie pofatygowała – odpowiedział z wyrzutem, wykrzywiając usta.
Ariel spojrzała na niego z odrazą, kiedy zachwiał się.
-
Jesteś pijany.
-
I tak mnie nienawidzisz, więc co za różnica – bąknął z
obojętnym wzruszeniem ramiona. Odszedł od niej, ponownie siadając
na ławce. Obserwowała go cały ten czas, nie mając już pomysłu
na to, jak zmusić go do podjęcia walki. On już zrezygnował, a ona
musiała przyznać, że doskonale go rozumiała. Miał całkowitą
rację, była mistrzem uciekania od wszystkiego, co ważne, ale
wydawało jej się, że tak powinno być łatwiej.
-
Nienawidzę cię, bo jesteś skończonym dupkiem i kretynem!
-
Muszę się z tobą zgodzić – zaśmiał się smętnie. - Jestem
kompletnym kretynem! - podniósł głos, jakby nagle zdał sobie z
tego sprawę. Przez moment zdawał się napawać radością z tego
odkrycia. Chwilę później pokręcił z dezaprobatą głową,
wznosząc wzrok w górę. - Jestem kretynem! - powtórzył, śmiejąc
się w głos. Zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem, patrzyła jak
gwałtownie zerwał się z ławki i zaczął krążyć w kółko,
wciąż coś do siebie niezrozumiale mamrocząc. Nie była pewna, czy
to wyłącznie działanie alkoholu, czy coś zdecydowanie bardziej
poważnego. Gdy widziała go ostatni raz, wydawał się być w
naprawdę niezłym stanie, ale najwyraźniej ciężar konsekwencji
zaczął odbijać się na jego psychice, a on kompletnie sobie
przestał z nim radzić.
-
To właśnie powiedziałam – szepnęła do siebie, krzyżując
ręce. Luke w końcu zatrzymał się, zerknął na nią i zawył ze
śmiechu. Jednak dość prędko ten udawany śmiech przybrał postać
powstrzymywanego płaczu. Gdy chwilę później się opanował, znowu
wbił w nią puste spojrzenie.
-
Jestem kretynem – wyznał ponownie z niezwykłą powagą. -
Kretynem, który pozwolił, by całego jego dotychczasowe życie
spieprzyło się przez … - zamilkł, spoglądając na nią
niepewnie.
-
No proszę, dokończ – ponagliła go, kiedy nadal się w nią
wpatrywał, a na jego twarzy pojawiło się niemałe zakłopotanie.
Jakby został przyłapany na jakimś złym uczynku. - Przez nic
niewartą kalekę. To chciałeś powiedzieć, prawda? To pozwól, że
ja też coś ci powiem – zaczęła stanowczo, podchodząc nieco
bliżej niego. Spojrzała mu wymownie w oczy, nie zamierzając tym
razem uciekać. - Nikt cię do tego nie zmuszał. Ba, mówiłam,
żebyś tego nie robił. Mówiłam ci tysiące razy, żebyś odpuścił
i dał mi święty spokój! O nic cię nie prosiłam, sam w to
wszystko się wepchałeś, choć nie powinieneś. Więc teraz
pretensje i żale możesz mieć wyłącznie do siebie!
Nawet
nie zorientowała się, kiedy chwycił ją za ramiona, przyciągnął
do siebie i pocałował. Gdy poczuła cierpki posmak alkoholu na jego
ustach, skrzywiła się, próbując wyrwać się z jego objęcia, ale
był zdecydowanie silniejszy. Ściskał jej ręce tak mocno, że
poczuła przenikliwy ból. Nic w tym krótkim zbliżeniu nie
przypominało nawet szczypty przyjemności, ranił ją swoją
natarczywością i agresją, więc po chwili bezskutecznej szarpaniny
poddała się. Jedna niewielka łza spłynęła po zaczerwienionym
policzku. W tej samej chwili Luke odsunął się, ale jego palce
nadal boleśnie wbijały się w jej ramiona. Zmusił ją do tego, aby
na niego spojrzała.
-
Nienawidzę cię – syknął, a ona poczuła jego
nieprzyjemny, duszący oddech. Zacisnęła zęby, odwracając głowę
w bok, kiedy zrobiło jej się niedobrze. Odepchnął ją od siebie,
a ona z trudem utrzymała równowagę. - Po prostu zniknij mi z oczu!
Rozmasowała
pulsujące z bólu ręce, patrząc jak wściekły kopnął pustą
puszkę. Gdy rozluźniła napięte do tej pory mięśnie, kolejna
fala cierpienia wstrząsnęła jej ciałem. Ucisk w klatce piersiowej
stał się nie do zniesienia, gdy zaczęło brakować jej tchu.
Zakrztusiła się, upadając z łoskotem na kolana.
-
Nie dotykaj mnie! - warknęła, siląc się na nieustępliwy ton,
kiedy dostrzegła podchodzącego do niej chłopaka. Sama podniosła
się z ziemi, unikając kontaktu wzrokowego z nim. Każdy najmniejszy
oddech wiązał się z nieopisanym bólem, ale nie mogła kolejny raz
pozwolić na to, aby jej pomógł. Kiedy na niego spojrzała
dostrzegła na twarzy niepokój i strach. Nie wiedział co robić,
bezradnie stojąc wciąż przed nią.
-
Wszy-ystko do-obrze? - zaczął się jąkać, robiąc jeden krok w
jej stronę, ale momentalnie się cofnęła.
-
Nie twoja sprawa! - odparła złośliwie, unosząc rękę, kiedy
kolejny raz próbował się do niej zbliżyć.
-
Świetnie.
-
Świetnie i nie tylko świetnie. Prześwietnie, najświetniej na
calutkim świecie! - poprawiła go, podnosząc pełen irytacji głos.
Odważnie stawiała opór jego świdrującemu, nieco rozbieganemu
spojrzeniu, niespokojnie zagryzając ze zdenerwowania wargi.
-
Świetnie!
-
Masz jeszcze czas, aby to wszystko naprawić. Masz ludzi, którzy są
w stanie zrobić dla ciebie wszystko i tylko przez to, że jesteś
upartym kretynem, to wszystko może bezpowrotnie przepaść. Zastanów
się nad tym, co wyprawiasz – wyznała już zdecydowanie
spokojniej, próbując odrzucić z pamięci wszystko to, co wydarzyło
się przed chwilą. Obiecała to Liz. Blondyn parsknął śmiechem,
jakby to co właśnie powiedziała było wyjątkowo zabawne. Opuściła
bezradnie ramiona, nie mając już siły na kłótnie z nim. - Ale to
w końcu twoje życie, więc rób co chcesz, Hemmings – powiedziała
na pożegnanie, zawracając w stronę swojego samochodu, a Luke nadal
stał w tym samym miejscu, patrząc jak oddalała się od niego.
-
Świetnie, odchodź sobie, bo to najlepiej ci w życiu wychodzi.
Ale
ona już tego nie usłyszała, zatrzaskując drzwi pickupa. Nie miała
szansy, aby dosłyszeć w jego głosie to błagalne wołanie o pomoc,
do którego nie potrafił przyznać się wprost.
Odjechała.