Skrzypiące drzwi
forda zatrzasnęły się z przeraźliwym łoskotem, a Ariel skrzywiła
się tylko z grymasem, machając na pożegnanie Calumowi, gdy
samochód znikał za pierwszym zakrętem. Westchnęła cicho i
poprawiła ramię plecaka, kierując się wysypaną rażąco białymi
kamyczkami ścieżką wzdłuż idealnie przystrzyżonego, soczyście
zielonego trawnika. Co jakiś czas gumowe zakończenie kuli grzęzło
w drobnym żwirku, ograniczając jej ruchy. W końcu jednak udało
jej się pokonać niedługi, ale wyjątkowo morderczy dystans.
Zatrzymała się przed przeszkolonymi, białymi drzwiami i z pewnego
rodzaju niepewnością uniosła rękę, naciskając dzwonek. Z
wewnątrz doszedł ją delikatny odgłos brzęczenia i chwilę
później jej oczom ukazała się niewysoka starsza kobieta.
- Dzień dobry –
przywitała się radośnie, a jej zmęczone oczy rozbłysły na
moment.
- Dzień dobry –
odpowiedziała lekko skonsternowana Ariel, przyglądając się jej
podejrzliwie. - Byłam umówiona na korepetycje... - zaczęła cicho,
ale nagle za plecami staruszki pojawiła się pani Hemmings.
- O! Cieszę się,
że już jesteś – przerwała jej w połowie zdania i podziękowała
gosposi, która wciąż z zamiłowaniem obserwowała blondynkę.
Dziewczyna posłała krótki, wymuszony uśmiech na pożegnanie, gdy
ta znikała za rogiem korytarza. - To była Maggie, zajmuje się
naszym domem od kilkunastu lat – wyjaśniła Liz, zapraszając ją
do środka. Gdy tylko przekroczyła próg, z podziwem rozejrzała się
po zapierającym dech w piersiach holu. Otworzyła szerzej oczy,
podziwiając prezentujące się niezwykle majestatycznie wnętrze
domu.
- Wow – wymsknęło
jej się niezamierzenie, ale szybko się zreflektowała, kiedy
usłyszała cichy chichot dyrektorki.
- Napijesz się
czegoś? Zimne? Ciepłe? Może jesteś głodna? Maggie z chęcią coś
dla ciebie zaraz przygotuje - zarzuciła ją gradem pytań, ale Ariel
pokręciła tylko przecząco głową. Kobieta uśmiechnęła się
szeroko i zaczęła pocierać o siebie dłonie, próbując walczyć
ze swoją dziwną ekscytacją.
- Możemy już
zaczynać, bo muszę wrócić na czas do domu – wyznała nazbyt
ponaglającym tonem, siląc się na ukrycie swojego
zniecierpliwienia. Liz odetchnęła głośno, opuszczając ramiona.
- Oczywiście –
przytaknęła. - Luke! Luke! Zejdź tutaj natychmiast i pomóż Ariel
z jej plecakiem! - krzyknęła, podchodząc w stronę schodów
prowadzących na górne piętro, ale mimo donośnego głosu żadna
odpowiedź nie nadeszła. Kobieta uśmiechnęła się z delikatnym
zawstydzeniem, po czym zaczęła ponownie nawoływać syna, ale efekt
był dokładnie taki sam, jak za pierwszym razem.
- Ja mogę sam … -
chciała coś powiedzieć, ale nauczycielka znowu jej przerwała.
- Pewnie jak zwykle
siedzi ze słuchawkami w uszach i nic nie słyszy – powiedziała
bardziej do siebie i zrobiła krok w stronę blondynki. - Zaprowadzę
cię. Może pomogę ci z tym wszystkim? - zapytała w końcu, gestem
ręki wskazując zapakowany po brzegi plecak dziewczyny i kulę, na
której wciąż się podpierała.
- Dam sobie radę –
zapewniła z nutką poirytowania w głosie, choć bardzo starała się
to ukryć i ruszyła za pokonującą kolejne stopnie schodów
kobietą. Wspinanie się do góry z ciężkim plecakiem i kulą w
ręku zajęło jej zdecydowanie więcej czasu niż można by
przypuszczać, dlatego kiedy tylko dotarła już na sam szczyt,
spotkała się z pełnym współczucia spojrzeniem Liz. Nienawidziła
ludzkiej litości. Przymknęła na chwilę powieki i westchnęła
przeciągle, mając nadzieję, że ta dobitna aluzja, by się nie
przejmować jej osobą była dostrzegalna. Pani Hemmings potrząsnęła
głową i z uśmiechem odwróciła się w drugą stronę, po czym bez
pukania wtargnęła do najbliższego pokoju, a Ariel niepewnie
podreptała za nią. Zatrzymała się w wejściu, zaskoczonym
wzrokiem lustrując przyciemnione pomieszczenie.
- Luke, już kiedyś
ci mówiłam … - zaczęła podniesionym głosem, ale gdy
zorientowała się, że w środku nikogo nie było, momentalnie
zamilkła. W oknie powiewała firana. Spojrzała przez ramię na
blondynkę i wykrzywiła usta w przepraszającym uśmiechu. Zaczęła
zbierać z podłogi porozrzucane koszulki oraz puste opakowania po
słodkich przekąskach. Zabrała z fotela stertę brudnych ubrań, a
na łóżko zarzuciła ciemną narzutę. - Usiądź sobie, a ja
spróbuję go poszukać – oznajmiła z ciężkim westchnieniem,
dzierżąc w rękach stos rzeczy do prania. Ariel skinęła głową i
dokuśtykała powoli do fotela, opadając na niego ze zmęczeniem. -
Zaraz wracam.
- OK –
przytaknęła, podążając lekko zdezorientowanym wzrokiem za
wychodzącą z pokoju kobietą. Ułamek sekundy później doszły ją
stłumione pokrzykiwania Liz, która próbowała odnaleźć swojego
syna. Blondynka oparła się wygodnie w miękkim siedzeniu i z
niemałym zainteresowaniem zaczęła wodzić wzrokiem po ciemnych
ścianach. Typowy pokój zbuntowanego nastolatka. Jeden wielki chaos,
pośród którego dopatrzyła się telewizora, konsoli, laptopa, a
wszystko to było utrzymane w dość mrocznym klimacie. I tylko
stojące na szafce różowe głośniki psuły cały ten obraz
rebelii. Parsknęła śmiechem i schyliła się po leżącą u jej
stóp gumową piłeczkę do kosza, który zawieszony był nad
łóżkiem. Z ogromnym skupieniem wycelowała w jego stronę,
rzuciła, ale piłka odbiła się od plastikowej obręczy, upadając
po drugiej stronie pomieszczenia. Ariel westchnęła obojętnie i
pokręciła bezradnie głową nad widocznym brakiem umiejętności
koszykarskich i była pewna, że Calum wyśmiałby ją w tym
momencie. Wtedy też w rogu, za niewielką komodą dostrzegła stojak
z gitarami. Jedna klasyczna, druga elektryczna. Zaintrygowana tym
odkryciem, podeszła bliżej i przykucając, przesunęła dłonią po
gryfie jednego z instrumentów. Jej spojrzenie zatrzymało się
jednak na stercie płyt, które porozrzucane zajmowały wolne miejsce
na dywanie między szafą, a ścianą. Bez wahania sięgnęła po
pierwsze lepsze opakowanie i mimowolnie uśmiechnęła się do
siebie, choć równocześnie nie kryła zaskoczenie tym, że słuchał
tak dobrej muzyki. W jej wyobrażeniach był on tą typową szkolną
gwiazdką, pupilkiem mamusi, z wyjątkowo ograniczonym gustem
muzycznym, skupiony wyłącznie na własnej osobie, ale najwyraźniej
musiała się mylić. I przez chwilę przeszła jej przez głowę
myśl, że może całe to nauczanie go nie miał być jedynie przykrą
koniecznością.
#
Wystukiwał palcem
rytm płynącej z głośników piosenki, zagryzając delikatnie
zębami dolną wargę. Kiedy męczące oczekiwaniu zaczęło się
przedłużać, spojrzał na zegarek, wzdychając obojętnie.
Brakowało jeszcze minuty do umówionej godziny. Na zewnątrz szalała
ulewa, a ciężkie krople uderzały o dach samochodu, roznosząc
drażniący stukot po wnętrzu pojazdu. Luke zrobił głośniej,
próbując zagłuszyć irytujące bębnienie. Co jakiś czas
uruchamiał wycieraczki, starając się zwiększyć widoczność
przez przednią szybę. Było już późno, a ogarniający miasto
mrok stał się zdecydowanie większy, gdy na niebie pojawiły się
deszczowe, ciemne chmury. Jedynym źródłem światła w okolicy była
tląca się pomarańczowym światłem latarnia i słupy jaskrawego
światła reflektorów samochodu Hemmingsa. Deszcz zdawał się z
każdą kolejną chwilą przybierać na sile.
W pewnym momencie z
ciemnego zaułka wyłoniła się zakapturzona postać, która
stanowczym krokiem podążała w jego kierunku. Kącik jego ust
nieznacznie drgnął, a w policzki mimowolnie ukazało się
niewielkie wgłębienie. Opuścił szybę, gdy tajemniczy nieznajomy
zapukał dwa razy w okno.
- W końcu! -
burknął ze zniecierpliwieniem i sięgnął ręką do kieszeni
skórzanej kurtki, wyjmując z niej rulonik zwiniętych banknotów.
- Jak coś ci kurwa
nie pasuje, to szukaj sobie kogoś innego – odparł chłopak,
nachylając się jeszcze bardziej. Woda z kaptura skapnęła na rękę
Luke'a. Blondyn spojrzał gniewnie na swojego towarzysza, ale
postanowił nie komentować już tego. Wyrwał mu z dłoni woreczek z
tabletkami i cisnął w niego pieniędzmi. Ledwo je złapał, w
ostatniej chwili chroniąc zwitek przed kąpielą w ogromnej kałuży
pod jego stopami. Hemmings zdawał się już jednak nim nie
przejmować, zasunął szybę i spoglądając na wypełnione białymi
pastylkami opakowanie, wykrzywił usta w podejrzliwym uśmiechu.
Podrzucił paczuszkę w górę, po czym w dość widowiskowy sposób
chwycił ją z powrotem w palce, obracając między nimi z dumą.
Dopiero po chwili zorientował się, że chłopak stojący na
zewnątrz wciąż domagał się jego uwagi, stukając pięścią w
okno.
- Czego? - warknął
nienawistnie, przebijając się przez szum uderzającej o ziemię
wody.
- To jest silniejsza
dawka, jedna tabletka naraz, nie więcej – ostrzegł go, ocierając
twarz z intensywnie opadających na nią kropli deszczu. Blondyn
przewrócił teatralnie oczami i kolejny raz zasunął mu szybę
przed nosem, bo przecież doskonale znał możliwości własnego
organizmu. Odrzucił woreczek na boczne siedzenie i sięgnął po
leżący w niewielkim schowku telefon. Kiedy tylko odblokował ekran,
poraziła go ilość nieodebranych połączeń. I wszystkie od jednej
osoby. Matka.
- Zwariowała –
mruknął do siebie, nie racząc nawet oddzwonić do niej. Wyłączony
telefon chwilę później dołączył do rozrzuconych pastylek, a on
przekręcając kluczyk w stacyjce, wycofał samochód z opuszczonego
parkingu, wracając do miasta.
#
Przemoczona wpadła
do przedpokoju, zatrzaskując za sobą wejściowe drzwi. Z
wściekłością cisnęła mokrym plecakiem w kąt korytarza,
próbując zdjąć z siebie przemoczone ubrania, które przylgnęły
do rozdygotanego z zimna ciała. Nagle z kuchni dobiegły ją
podejrzane odgłosy, a chwilę później dom wypełniło przeraźliwy
łomot tłuczonego szkła. Drgnęła ze strachu, ale była prawie
przekonana, kto był sprawcą tego całego zamieszania, dlatego nawet
nie racząc zajrzeć do środka, od razu wspięła się po schodach
do swojego pokoju.
- Cześć zmokła
kuro! - pisnęła radośnie dziewczyna, która nagle podniosła się
z jej łóżka i nie zważając na możliwość pomoczenia się,
zarzuciła długie ręce na szyję blondynki. Gęste, rude loki
przykleiły się do twarzy Ariel, kiedy przyjaciółka z całej siły
ją ściskała.
- Ronnie –
westchnęła bezradnie, odpychając ją od siebie. Nie była w
nastroju na przyjacielskie czułości. Obdarowała ją pełnym
litości spojrzeniem mimo że od dawna powinna przywyknąć do
szalonego usposobienia swojej najlepszej przyjaciółki. Czasami
rozmyślała nad tym, dlaczego tak naprawdę się przyjaźniły, bo
ich światy różniły się diametralnie. Na pierwszy rzut oka nie
łączyło je praktycznie nic, ale pomimo wielu różnicy potrafiły
stworzyć niezwykle silną, siostrzaną więź.
Dziewczyna nagle
zachichotała radośnie, podskoczyła w miejscu i klasnęła kilka
razy w dłonie, a chwilę później leżała z powrotem na łóżku,
w dłoniach dzierżąc jakiś magazyn poświęcony modzie.
- Jak tam
korepetycje? - zapytała znudzonym głosem, podziwiając kolejne
sukienki na stronach czasopisma. Ariel wydała z siebie trudny do
określenie dźwięk, po czym spróbowała pozbyć się mokrych i
poprzyklejanych do zmarzniętego ciała ubrań.
- Wyobraź sobie, że
podjęłam to wyzwanie, okazałam serce, któ ...
- Którego nie masz
– wtrąciła szybko Ronnie, dalej zaczytując się w gazecie, a
blondynka wzniosła tylko oczy ku górze. Machnęła ręką,
kontynuując wcześniejszą wypowiedź.
- Którego nie mam –
zaakcentowała wyraźnie, przeciskając głowę przez ciasną
koszulkę. - Byłam na tyle wspaniałomyślna, że zabrałam z
biblioteki najbardziej użyteczne podręczniki, przygotowałam nawet
specjalny sprawdzający test, wydaje mi się, że naprawdę
profesjonalnie podeszłam do tego zadania … - przerwała na moment
i podparła rękami boki, rzucając rudej gniewne spojrzenie.
Przyjaciółka najwyraźniej w ogóle jej nie słuchała, zachwycając
się oglądanymi ciuchami. Gdy cisza zaczęła się przedłużać,
podniosła swoje ogromne zielone oczy i z przygłupim uśmiechem na
twarzy zerknęła na Keller. Wyszczerzyła zęby.
- I co dalej? -
zapytała piskliwym głosikiem, doskonale zdając sobie sprawę z
tego, że w ogóle jej wcześniej nie słuchała.
- Przecież i tak
cię to nie obchodzi – powiedziała oschle i wyjmując z szafy
suche ubrania, wyszła z pokoju. Nie minęło kilka sekund, a doszedł
ją odgłos spadającej z łóżka Ronnie, która moment później
stała już przed nią, rozcierając stłuczone kolano.
- Obchodziiiiiiiiiii
– jęknęła z grymasem bólu na twarzy, a Ariel opuściła
bezradnie ramiona, załamując ręce nad nieogarnięciem swojej
przyjaciółki.
- Nie pojawił się
– wyznała z niepokojącą nutą gniewu w zmęczonym głosie. - To
znaczy nie wrócił do tego swojego ogromnego, przepięknego,
pałacowego domu! Nienawidzę, kiedy ktoś w tak bezczelny sposób
marnuje mój drogocenny czas.
Ronnie zmrużyła
lekko oczy, a jej wydatne usta wysunęły się nieco do przodu.
- Co za szczyt
bezczelności! - przytaknęła z powagą, ale moment później
zanosiła się gromkim śmiechem, naśladując naburmuszoną minę
blondynki.
- Jesteś głupia! -
odgryzła się momentalnie, popychając ją lekko. Ruda roześmiała
się jeszcze bardziej, po czym kolejny raz rzuciła się na
dziewczynę, wytrącając ją z równowagi. I tylko nieprzeciętny
refleks Keller uratował obie przed bolesnym upadkiem.
- Musimy iść jutro
na zakupy, bo w piątek mam randkę! - zapiszczała tak przeraźliwie,
że Ariel skrzywiła się z cierpiącym wyrazem twarzy, próbując
zakryć dłońmi uszy.
- Tylko nie to –
westchnęła lękliwie, nie podzielając ani przez chwilę entuzjazmu
Ronnie.