Obudziło ją piekące kłucie w klatce piersiowej. Zakrztusiła
się, próbując wziąć głębszy haust powietrza, co spowodowało jeszcze potężniejszy,
paraliżujący ból. Niesamowitym wysiłkiem okazała się nawet tak prozaiczna
czynność, jaką było uchylenie powiek. Gdy tylko ruszyła nieznacznie ręką,
kolejna fala cierpienia rozlała się po jej obolałym ciele. Po chwili
zorientowała się, że ograniczające jej ruchy kabelki to podłączone do nosa
rurki doprowadzające tlen, aby mogła swobodniej oddychać. Dodatkowo odkryła, że
coś ciężkiego wciąż spoczywało na ręce i nie była to wyłącznie podłączona
kroplówka. Bardzo nieporadnie zadarła głowę, dostrzegając tuż obok jasną
czuprynę. Wysiłek włożony w tę czynność okazał się jednak zbyt wyczerpujący, bo
dość szybko opadła ponownie na poduszkę, gdy zaczęła się dusić.
- Co się dzieje?! Ariel?! Wszystko w porządku? Co
się stało?!
Chłopak zerwał się gwałtownie, zaspanym wzrokiem
rozglądając się po sali. Nerwowo przeczesał dłonią włosy, ocierając zmęczoną
twarz. Dziewczyna spojrzała na niego i kącik jej ust delikatnie uniósł się ku
górze. Z trudem poruszyła ręką, dotykając ciepły, zaczerwieniony policzek
blondyna.
- Cześć – mruknęła słabo, gdy ścisnął mocno jej
rękę, całując zachłannie.
- Boże, Ariel, nigdy więcej mi tego nie rób! –
rzucił z udawaną złością, pochylając się nad nią.
- Frankie – wychrypiała, siląc się na stanowczy
ton. Nie miała jednak siły, by z nim walczyć.
- Tak bardzo cię przepraszam, siostrzyczko! To
nigdy nie powinno się wydarzyć. Nie chciałem widzieć tego wszystkiego,
wmawiałem sobie, że to nieprawda, skupiłem się na swoim życiu, a przecież …
- Frank! – szepnęła zdecydowanie głośniej niż
dotychczas, wciąż jednak z trudem panując nad roztrzęsionym głosem. – To nie
jest twoja wina.
- Jestem twoim bratem! Powinienem cię bronić przed
nią, zwłaszcza teraz, kiedy … - zamilkł, nie potrafiąc wymówić tego, co miał na
myśli w tamtej chwili.
- Kiedy umieram? – dokończyła za niego,
niespokojnie przełykając ślinę. Wciąż odczuwała ogromny ból przy każdym
oddechu. Chłopak niechętnie przytaknął, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że
nie chciał do siebie dopuszczać tego faktu.
- Nie mogę stracić mojej kolejnej siostry! Musi dać
się jeszcze coś zrobić! Ariel, nie rób mi tego, błagam cię! – zaprzeczał ciągle,
ściskając jej dłoń. Uśmiechnęła się do niego słabo. – Znajdziemy to cholerne
serce! Musi być jeszcze jakaś szansa, jakaś nadzieja! No musi!
- Będzie dobrze – zapewniła go, sama będąc zaskoczona
stanowczością tego wyznania. Frank znowu na nią spojrzał, zaciekle walcząc z
tym, aby się przed nią nie rozkleić. Wiedziała, że miał własną rodzinę, o którą
musiał dbać, dlatego nigdy nie miała mu za złe tego wszystkiego. Chciała
oszczędzić mu kolejnych zmartwień, pozwoliła mu uwierzyć, że nie działo się nic
złego.
- Będzie dobrze – powtórzył za nią, chcąc samego
siebie przekonać do prawdziwości tych słów. Posłała mu krótki uśmiech, sunąc
palcami po nieogolonym policzku. - A wiesz, że ten twój piękniś wciąż czeka na
zewnątrz i strasznie się o ciebie martwi – zażartował, chcąc na chwilę
rozluźnić tę napiętą atmosferę.
- Hemmings? – wyrwało jej się zupełnie
niezamierzenie. Sama nie była w stanie wyjaśnić, dlaczego właśnie o nim
pomyślała w tamtej chwili. Frank wydawał się być szczerze zaskoczony.
- Jaki Hemmings? Kim jest Hemmings? – zapytał,
marszcząc czoło w geście niezrozumienia. – Calum od rana siedzi na korytarzu, bo
lekarze nie pozwalają nikomu spoza rodziny tutaj wejść – wyjaśnił, jakby to
była najbardziej oczywista odpowiedź, ignorując jej wcześniejszą wpadkę. Skinęła
odruchowo głową, nie mogąc jednak zrozumieć, dlaczego pierwszą osobą, jaka
przyszła jej na myśl był właśnie Luke. Poczuła ogromne zażenowanie i
niewytłumaczalne w tamtej chwili rozczarowanie, choć próbowała to skutecznie
ukryć.
- Powiedz mu, żeby wracał do domu. Nie chcę, żeby
mnie teraz oglądał – odparła cicho, wbijając puste spojrzenie w sufit. – Ty też
już idź. Na pewno w domu potrzebują cię bardziej. Ja sobie poradzę – wyznała,
pragnąc aby drżący głos zabrzmiał przekonująco. Chłopak zaczął gładzić dłonią
jej włosy.
- Posiedzę tu jeszcze z tobą.
#
W sali panował półmrok i tylko słaba smuga światła
z korytarza wpadła do środka. Była wykończona, ale wyjątkowo intensywny ból w
klatce piersiowej sprawiał, że wciąż nie potrafiła zasnąć. Męczyła się od kilku
godzin, a każda próba kończyła się niepowodzeniem. Nagle ktoś wszedł do
pomieszczenie. Była przekonana, że to lekarz, który przyszedł sprawdzić jej
stan, dlatego przymknęła oczy, udając że śpi.
- Hej, śpisz? – Nad jej uchem rozległ się cichy
szept, a ciepły oddech owiał jej szyję. Zadrżała, momentalnie otwierając oczy
ze zdziwienia. Zbyt dobrze znała ten głos.
- Hemmings? – syknęła, ale on przyłożył tylko palec
do ust, starając się ją uciszyć. Zsunął z twarzy maseczkę i wtedy była już
pewna.
- Ochrona w tym szpitalu to jakieś nieporozumienie!
– uniósł się z oburzeniem, zdejmując się siebie biały, lekarskich fartuch. –
Zupełnie nikt nie zauważył mojej obecność! Nikt, rozumiesz to? A jakbym był
jakimś zamachowcem?
- Co ty tu robisz? – jęknęła cicho, wpatrując się w
niego z niedowierzeniem. Przez moment wydawało jej się nawet, że to tylko jakiś
koszmarny sen. On jednak przysiadł się na niewysokim stołku, który stał obok
jej łóżka.
- Siedzę?
- Nie mam ochoty na twoje durne żarty teraz –
odpowiedziała, odwracając się na drugi bok. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła,
była jego obecność. Nienawidziła, kiedy
ktoś patrzył na nią z litością. Nie chciała tego. – Idź już sobie, ok?
- Liczyłem bardziej na coś w stylu: dziękuję mój
kochany za uratowanie życia, dziękuję że tyle zaryzykowałeś, żeby zobaczyć co u
mnie, ale jak na ciebie to i tak już sporo. Nie powinienem oczekiwać zbyt
wiele.
- Idź – powtórzyła, oddychając coraz ciężej. Kłucie
w klatce piersiowej znowu się nasiliło, sprawiając, że kolejny raz zrobiło jej
się duszno. Wstrzymała na moment powietrze, ale to tylko spotęgowało bolesne
pulsowanie w okolicy skroni, a ona słyszała dokładnie każde potężne uderzenie
swojego serca, które doprowadzało ją do szaleństwa. Odruchowo zatkała dłońmi
uszy, starając się osłabić to nieprzyjemne wrażenie, jakby wszystko wokoło
wirowało, ale na niewiele się to zdało. Nudności stały się bardziej odczuwalne,
a ból głowy był nie do zniesienia.
- Keller, wszystko dobrze? – zapytał z
przerażeniem, dotykając dłonią jej ramienia. Przeszył ją dreszcz, więc
instynktownie skuliła się jeszcze bardziej, chcąc zagłuszyć cierpienie. Poczuła
spływającą po policzku łzę, dlatego też mocniej wcisnęła twarz w poduszkę,
skupiając się wyłącznie na ignorowaniu bólu. Gdy Luke przesunął troskliwie
palcami wzdłuż pleców, znowu zadrżała, a ciche dotąd łkanie przerodziło się w
prawdziwą rozpacz. Nie miała pojęcia, co było powodem tego wybuchu, ale nie
potrafiła już dłużej tego kontrolować. Przestała panować nad sobą, całkowicie odsłaniając
przed nim wszystkie swoje słabości. Trzęsła się z bólu i płaczu, a każda próba
powstrzymanie tego kończyła się kolejnymi atakami duszności.
- Nie – wychrypiała, znajdując w sobie na tyle
odwagi, by ponownie zerknąć w jego stronę. Nie odnalazła jednak w jego oczach
litości, której tak bardzo się obawiała. On był po prostu smutny, zmęczony i
przerażony tym wszystkim. Kolejny raz poczuła bolesne ukłucie, zaciskając mocno
powieki, spod których wypłynęły gorzkie łzy. – Zaczęło się.
- Co się zaczęło? – spytał zdezorientowany, wciąż
uważnie się jej przyglądając.
- Koniec – wyznała tak cicho, że nie była pewna,
czy ją usłyszał. Przez krótką chwilę nie odzywał się, wpatrując się w nią w
kompletnej ciszy. Nim się zorientowała, chłopak bez żadnego ostrzeżenia wcisnął
się na skrawek wolnego miejsca na jej łóżku i nie pytając o pozwolenie, otulił
ją silnymi ramionami. Zaczął delikatnie gładzić jej plecy, kołysząc delikatnie,
jakby za wszelką cenę próbował ją uspokoić. Ona jednak nadal zanosiła się
spazmatycznymi atakami płaczu, coraz ufniej wtulając się w niego.
- Musisz się opanować, Keller, rozumiesz? – szeptał
cicho do ucha. – Będzie coraz gorzej, jak się nie uspokoisz. Oddychaj.
- Nie mogę … nie umiem … nie chcę – wyznała, z
trudem wypowiadając każde słowo. Dotknął jej policzka i zmusił do tego, by na
niego spojrzała. Nie była w stanie dłużej z nim walczyć, bezgłośnie poddała
się, osuwając bezsilnie głowę na jego ramię. Przygarnął ją jeszcze bliżej,
szczelnie zacieśniając ręce wokół jej bezwładnego ciała.
- Nie, Keller! – zaoponował momentalnie. – Nie
poddasz się, rozumiesz? Nie możesz!
- Nie mam siły – wyjęczała smutno, gdy jego ciepłe
usta dotknęły jej czoła. Przez ten ułamek sekundy poczuła dziwną ulgę, a ból na
chwilę ustał.
- Zamknij się już! – rzucił niespodziewanie, z
nutką złości w głosie, ale wciąż czule ją obejmował, ani na moment nie
zaprzestając gładzić pleców. Musiał zauważyć, że przynosiło jej to ukojenie. Każdy
kolejny dotyk, każdy delikatny pocałunek, każde wyszeptane słowo sprawiało, że
bardzo powoli zaczynała spokojniej oddychać. Płacz ustał, gdy nadal kołysał ją
w swoich ramionach. Wymowna cisza przerywana była brzęczeniem maszyn, do
których ją podłączyli. Każde uderzenie słabnącego serca sprawiało, że oboje
wstrzymywali na moment oddech w obawie przed najgorszym.
- Nienawidzę
cię … - zaczęła niepewnie, już zdecydowanie łagodniejszym tonem, który tak
bardzo kontrastował ze znaczeniem tego wyznania.
- Tylko nie to! Nie zaczynaj znowu – westchnął
zrezygnowany. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć. Zaczerwienione, lekko
zapuchnięte oczy przyglądały mu się z uwagą, gdy sunął opuszkami palców po
ciepłym policzku.
- Nienawidzę
cię, bo … - kontynuowała mimo jego wyraźnego sprzeciwu, całkowicie
ignorując tę uwagę. – Bo jakimś niezrozumiałym dla mnie przypadkiem pojawiłeś
się w najmniej odpowiednim momencie. Pojawiłeś się w chwili, kiedy miałam
wszystko ułożone, przygotowane, zaplanowane. Pogodziłam się z tym wszystkim i
po prostu zamierzałam poczekać na koniec, bo przecież i tak już wszystko
zostało mi odebrane. I właśnie wtedy zjawiłeś się w tym moim beznadziejnym
życiu i uczyniłeś je jeszcze bardziej popapranym. Tak bardzo się starałam,
żebyś był tylko przelotnym wspomnieniem, punkcikiem na liście, zamglonym
obrazkiem z przeszłości, ale nic z tego nie wyszło. Nie wiem, jak do tego
doszło, ale … - zatrzymała się, by wziąć oddech. Westchnęła bezradnie,
uzmysławiając sobie to wszystko. Ciężko było jej wypowiadać kolejne słowa, ale
czuła, że to była ostatnia chwila, kiedy mogła to zrobić. Kiedy musiała to
zrobić. – Ale przewróciłeś wszystko do góry nogami. Pozwoliłeś, aby wróciła
nadzieja. Sprawiłeś, że przestałam być gotowa, że … - zamilkła, opuszczając
zawstydzona głowę. Nie była już w stanie nic więcej powiedzieć. Gdy serce znowu
zabiło nieco mocniej, a jej ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz, zacisnęła
mocniej usta, nie chcąc ponownie stracić nad sobą panowania.
Długo po tym, jak zakończyła swój monolog Luke wpatrywał
się w nią wciąż bez słowa, a jego twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji.
Po prostu patrzył na nią, a ona nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie była
pewna, czego mogła się po nim spodziewać.
- I dlatego
cię nienawidzę – odezwała się ponownie, przerywając uciążliwą ciszę. W tym
samym momencie ujął jej podbródek i nie licząc się z żadnymi konsekwencjami
pochylił się nad nią i pocałował. Najpierw bardzo delikatnie, jakby w obawie,
aby nie zrobić jej większej krzywdy. Jednak z każdą chwilą zaczął napierać na
nią coraz mocniej, coraz bardziej zachłannie, do utraty tchu. Gdy oparł czoło o
jej czoło, starając się wyrównać szaleńczy oddech, dostrzegł rumieńce na jej
policzkach i zarys uśmiech na rozchylonych ustach, które łapczywie chwytały
powietrze.
- Może to nie był przypadek? – spytał cicho, nie
chcąc zepsuć tego momentu. Gdy tylko posłała mu pełne niezrozumienia
spojrzenie, uśmiechnął się słabo. – No to nasze nieszczęsne spotkanie –
wyjaśnił pospiesznie, odgarniając z jej twarzy kosmyk włosów. Wywróciła oczami,
co rozbawiło go jeszcze bardziej. Jej jednak nie było do śmiechu. Popatrzyła na
niego wymownie, próbując to wszystko jakoś poukładać.
- Dlaczego ja? – westchnęła smutno, ale nie
oczekiwała od niego odpowiedzi. Chciała tylko, aby ją mocno przytulił i nigdy
więcej nie puścił. Jego ramiona stały się nagle najbardziej bezpiecznym
miejscem na ziemi. Ku ogromnemu zdziwieniu, Luke podsunął się bliżej,
zacieśniając wokół niej obie ręce. Mogła usłyszeć każde pojedyncze uderzenie
jego serca. – Nie chcę … - zaczęła, ale w tej samej chwili znowu zamilkła, nie
potrafiąc wypowiedzieć kolejnych słów. Spojrzał na nią z troską malującą się w
jasnych oczach i musnął wargami rozpalone czoło. Przymknęła z ulgą powieki, gdy
cichy jęk wydobył się z ust.
- Znajdziemy jakieś inne rozwiązanie – powiedział z
pewnością w głosie.
- Nie, Hemmings – zaprzeczyła pospiesznie. – Nie ma
innego rozwiązania. Mój organizm wszystko odrzuca. Nowe zastawki, leki, terapie,
wszystko. Jestem daleko na liście, są ludzie, którzy bardziej potrzebują tego
serca niż ja.
- Ale …
- Albo wydarzy się cud, albo wszystko się skończy i
to już niedługo – weszła mu w słowo, wpatrując się w ich złączone ręce. Poczuła
ukojenie, na kilka krótkich sekund cały ból ulotnił się, zupełnie tak jakby
nigdy nie istniał. Przez niedługi moment miała wrażenie, że cały ten koszmar
był tylko złym snem, że tak naprawdę jej życie nie było jedynie pasmem porażek.
Przez chwilę naiwnie uwierzyła, że miała szansę. Jednak gdy maszyna
monitorująca pracę jej serca złowrogo zapikała, szybko wróciła do smutnej
rzeczywistości.
- Cuda się zdarzają – szepnął, choć chyba sam nie
wierzył w sens tych słów.
- Mnie cuda omijają.