-
Przepraszam – powiedział ze zrezygnowaniem Luke, kiedy tylko otworzyła drzwi. Z
głową opartą o framugę stał w progu, trzęsąc się z zimna. Wpatrywała się w
niego nieprzytomnie, zupełnie nie spodziewając się jego wizyty. Wysilił się na leniwy
uśmiech, który spowodował, że w prawym policzku ukazało się wyraźne wgłębienie.
Kompletnie nie myśląc nad zasadnością swojego czynu, zatrzasnęła drzwi. Dłuższą
chwilę stała dokładnie w tym samym miejscu, z otępieniem wpatrując się przed
siebie, gdy natarczywe pukanie nie chciało ani na moment ustać. Otrząsnęła się
w końcu, kręcąc niemrawo głową. Niepewnie sięgnęła do klamki i delikatnie
nacisnęła ją, a przejmujące skrzypienie wypełniło pogrążony w mroku korytarz.
-
Co ty tu robisz? – zapytała nad wyraz szybko, ponownie z ogromną wnikliwością
studiując jego zmartwioną twarz.
-
Dziś wigilia, podobno zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem, więc
pomyślałem, że wreszcie będę mógł z tobą normalnie porozmawiać - wyznał z pełną
szczerością, ale chwilę później parsknął głośno śmiechem, dostrzegając jej
niewzruszoną tym głupim żartem minę.
-
Jesteś idiotą – oceniła z cichym westchnieniem, wywracając oczami. On nadal
chichotał, dumny ze swojego wyjątkowo udanego dowcipu, który jednak nie
rozśmieszył dziewczyny.
-
Ale masz rację, jestem idiotą – przyznał z niespodziewaną powagą. Ariel
wnikliwiej przyjrzała się mu. – Nie powinienem wtedy odchodzić. I dlatego cię
przepraszam.
-
Nie musisz przepraszać, nie masz za co mnie przepraszać, nie potrzebuję twojej
litości – warknęła, jakby urażona jego słowami. Luke jednak zdawał się nie
przejmować tym rozeźlonym tonem i zrobił niewielki krok w jej stronę. Dopiero
wtedy dostrzegła, że prawy rękaw kurtki zwisał bezwładnie, a jego ręka schowana
była pod bluzą. – Co ci się stało? – spytała, sprytnie zmieniając temat, kiedy
zrozumiała, że odległość między nimi zdecydowanie zmniejszyła się.
Luke
nerwowo odchrząknął, spoglądając lekko zmieszanym wzrokiem w dół.
-
Miałem mały wypadek. Złamałem rękę.
-
Nie jestem pewna, czy chcę znać szczegóły – odparła z ironią, a on ponownie z
ogromną niepewnością spojrzał na nią.
-
Problem w tym, że ja też ich nie znam – wyjaśnił wstydliwie, lekko przygryzając
wargę. Ariel zmrużyła oczy, bo nie była przekonana, o czym tak naprawdę mówił. –
Tamtego wieczoru, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, poszłem …
-
Poszedłem – wtrąciła pospiesznie, ale on zignorował tę uwagę.
-
… do klubu, chyba znowu trochę za dużo wypiłem i rano obudziłem się z
opuchniętą ręką – dokończył, opuszczając bezradnie ramiona. – Później izba przyjęć,
szpital, gips. Taki mój standard w ostatnich dniach.
-
Jakoś mnie to nie dziwi – powiedziała bez większych emocji, dostrzegając
poczucie winy malujące się na jego twarzy. – Ale podobno są święta, czemu nie
spędzasz ich z rodziną tylko pałętasz się po mieście?
-
Rodzice wyjechali na narty, więc z racji mojej małej kontuzji i wciąż
trwającego uziemienia od pamiętnej akcji na meczu siedzę sobie z gosposią w
domu. Kolejny powód, aby kochać święta – zakpił, wzruszając obojętnie
ramionami.
-
I? Co mnie to obchodzi?
-
Pewnie nic. Po prostu chciałem cię przeprosić, to tyle – odpowiedział, schodząc
bardzo powoli po schodkach, bo zrozumiał, że ona najwyraźniej nie miała ochoty
na żadne rozmowy. Nagle z głębi mieszkania dobiegł ich przerażający łomot
wymieszany z kilkoma głośnymi przekleństwami. Coś się rozbiło, a bełkotliwy
krzyk kolejny raz rozniósł się po wnętrzu. Luke dostrzegł jak Ariel na moment
przymknęła oczy, a dreszcz wzdrygnął całym jej ciałem. Spojrzała na niego z
pewnego rodzaju nieśmiałością, zaciskając mocno usta. Jasne, lekko błyszczące
oczy wpatrzone były w niego niedługą chwilę, a pąsowe policzki zdawały się
rumienić jeszcze bardziej. Naciągnęła rękawy bluzy, chowając w nich trzęsące
się dłonie i opuściła ze wstydem głowę.
-
Chodź! – zarządził chwilę później, mocno zaciskając zmarznięte palce wokół jej
nadgarstka. Z groźnym wyrazem twarzy popatrzyła na niego, wyrywając się.
-
Co robisz? – zapytała z wściekłością, ale on zdążył już wejść do środka i
narzucić na jej ramiona pierwszą z brzegu kurtkę. Wcisnął na głowę wełnianą
czapkę z wielkim pomponem i owinął dookoła szyi puchowy szalik.
-
Wychodzimy!
-
Oszalałeś?! – podniosła głos, szarpiąc się z nim. Dokładnie w tej samej chwili
kolejny budzący grozę huk przetoczył się przez dom. Wymienili krótkie
spojrzenia, a Ariel odruchowo skuliła się, kiedy wrzask matki przybrał na sile.
-
Nikt nie powinien spędzać tego wieczoru w taki sposób, nawet jeśli nienawidzi świąt
– oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu i pochwycił opartą o ścianę kulę. Podał
ją dziewczynie i bez zastanowienia ujął jej niewielką dłoń, wyprowadzając na zewnątrz.
#
Kiedy
tylko przekroczyła próg domu Hemmingsów, poczuła delikatny skurcz w żołądku.
Nerwowo zacisnęła usta, przystając na moment w korytarzu. Wszystko przyozdobione
było świątecznymi gadżetami, po całym przedpokoju porozwieszane były
różnobarwne ozdoby i mieniące się światełka. Na środku salonu stała ogromna,
robiąca niemałe wrażenie choinka, a nad kominkiem wisiało pięć czerwonych
skarpet z wyszytymi imionami. Obróciła się niepewnie, dostrzegając parę kroków
za sobą zamykającego właśnie drzwi blondyna. Spojrzał na nią i uśmiechnął się z
niezwykłą czułością, odrzucając zasypaną śniegiem kurtkę na wieszak, który
lekko się zachybotał pod ciężarem okrycia. Z szerokim uśmiechem klasnął w
dłonie, pocierając nimi o siebie.
-
Czuj się jak u siebie – powiedział, odbierając od niej niedbale narzucony
wcześniej płaszcz. – Ja za chwilę wracam.
Podążyła
za nim wzrokiem, kiedy znikał za drzwiami na końcu hallu. Westchnęła ciężko, po
czym niepewnie dokuśtykała do przestrzennego pokoju, w którym unosił się
przyjemny zapach korzennych przypraw i pomarańczy. Z odtwarzacza płynęła cicha
melodia pastorałek. Z nieskrywanym podziwem obejrzała całą świąteczną
dekorację, sunąc delikatnie dłonią po nakrytym białym obrusem stole, na którym
stały patery wypełnione smakowicie pachnącymi wypiekami, owocami i cukierkami.
Gdy doszła do kominka, w którym wesoło podrygiwały jasne płomienie ognia,
dostrzegła porozstawiane obok ramki ze zdjęciami całej rodziny. Kolejny raz
poczuła to uporczywe kłucie w klatce piersiowej, odruchowo pochylając się lekko
do przodu. Wzięła kilka głębszych wdechów, zamykając na chwilę oczy. Gdy
pulsowanie ustąpiło, odetchnęła z ulgą, orientując się że w tej samej chwili do
pokoju wszedł Luke.
-
To ty? – zapytała nagle, wskazując jedno zdjęcie na rogu marmurowej półki,
które przedstawiało umorusanego czekoladą blondynka w śmiesznej czapce mikołaja.
Chłopak pokręcił z dezaprobatą głową i skinął nią bez przekonania.
-
Tak – potwierdził, a początkowa powaga Ariel odpłynęła w niepamięć i dziewczyna
nie wytrzymała, śmiejąc się głośno. Czubek nosa prawie niezauważalnie jej zadrgał,
a w kącikach oczu pojawiły się na moment maleńkie zmarszczki. Gdy chwilę
później spojrzała na jego przerażoną twarz, zamilkła.
-
No co?
Blondyn
potrząsnął lekko głową i odstawił dwa kubki z parującą gorącą czekoladą i bitą
śmietaną na stół, podpierając się na nim w dość teatralny sposób. Wybałuszył
oczy, wciąż z pewnego rodzaju konsternacją wpatrując się w niczego nie
rozumiejącą dziewczynę. Zmarszczyła czoło, nie wiedząc, o co mu chodziło.
-
Święta to jednak czas najprawdziwszych cudów – wyznał z niemałym podziwem,
pocierając dłonią twarz.
-
Nie bardzo wiem, co plącze się właśnie w tej twojej pustej głowie, Hemmings.
-
Nie jestem przekonany o tym, czy jesteś świadoma tego, że właśnie staliśmy się
świadkami świątecznego cudu! – powiedział w dość patetyczny sposób, podchodząc
do niej. Ułożył dłonie na jej ramionach, wciąż wpatrując się w nią z zachwytem.
-
Co ty pieprzysz? – burknęła lekko wytrącona już z równowagi, odsuwając się od
niego.
-
Keller, ty właśnie się u-u-śmie-e-chnę-łaś! – wyjąkał, udając oszołomienie.
Ariel aż wstrzymała powietrze z wściekłości, uderzając go pięścią w rękę. On
nadal pozostawał w ciężkim szoku, uporczywie wbijając w nią pełne zachwycenia
spojrzenie.
-
Kretyn! – sapnęła, obdarzając go kolejnym ciosem prosto w żebra. Gdy nie
przestawał się wygłupiać, nadal denerwując ją swoim zdumionym wzrokiem,
wymamrotała coś do siebie i nie mogąc dłużej nad tym zapanować, ponownie mimo
woli uśmiechnęła się.
#
Z
wciśniętymi policzkiem w miękką poduszkę, spała na kanapie w salonie, co jakiś
czas wzdychając przez sen. Luke przyklęknął obok niej i narzucił na nieokryte
ciało dziewczyny ciepły koc. Przez chwilę wpatrywał się w jej niespotykanie
spokojną twarz. Dotknął delikatnie rozpalonego czoła, odgarniając z niego osuwającą
się na oczy grzywkę. Nieświadomie kąciki jego ust nieznacznie drgnęły, gdy ze
świstem wypuściła powietrze i zacmokała, mamrocząc coś pod nosem. Nie zbudziła
się jednak, wciąż od czasu do czasu pochrapując zabawnie.
-
Cieszę się, że ją przyprowadziłeś dziś do nas – ściszony, podejrzliwie radosny
głos rozproszył nocną ciszę. Chłopak aż drgnął, zerkając w kierunku drzwi,
gdzie w progu stała gosposia. Kobieta spoglądała na niego z błogim uśmiechem.
-
To nic takiego – odparł nazbyt szybko, pocierając dłonią kark, a Maggie
uśmiechnęła się jeszcze promienniej.
-
Lubisz ją – stwierdziła bez ogródek, śląc w jego stronę kolejne sugestywne
spojrzenie i ten swój uzależniający uśmiech. Luke momentalnie podniósł się i wykrzywił
usta.
-
Nie! – zaoponował raptownie, co wprawiło gosposię w jeszcze większe
rozbawienie. – Wcale nie, nie lubię, jej się nie da lubić – dodał z prawdziwym
oburzeniem. Wtedy też przeciągłe westchnienie dziewczyny sprawiło, że zwrócił
wzrok w jej stronę, dostrzegając jak powoli otwierała wciąż zaspane powieki,
ziewając dość ostentacyjnie.
-
Czego nie tak nie lubisz? – zapytała zachrypniętym głosem, przecierając dłonią
na wpół otwarte oczy. Luke z niepokojem spojrzał w stronę drzwi, ale nikogo w
nich już nie dostrzegł. Maggie znikła w odpowiedniej chwili. Gdy ponownie
zerknął na siadającą na kanapie dziewczynę, która nie do końca kontaktowała z
rzeczywistością, wysilił się na niemrawy uśmiech, kręcąc głową.
-
Nieważne – mruknął, a ona prychnęła tylko obojętnie, naciągając na siebie koc,
który natrętnie zsuwał się z ramion. Włosy sterczały jej we wszystkie strony, a
na policzku odciśnięty miała wzór z poduszkowej poszewki. Co chwilę pociągała
nosem, pochylając się lekko w przód. Bezwładnie opadł na wolne miejsce obok
niej i ciężko westchnął, wysuwając przed siebie nogi. Ułożył dłonie na brzuchu
i popatrzył na nią.
-
Możesz tak na mnie nie patrzeć? Denerwuje mnie to – zasugerowała chwilę
później, wyraźnie poirytowana jego nachalnym spojrzeniem. Zdawał się jednak tym
nie przejmować, nadal nieustępliwie śledząc każdy jej najmniejszy ruch.
Szturchnęła go kilkakrotnie w bok, ale to również nie przyniosło zamierzonego
efektu, bo jego jasne oczy wciąż wbite były w jej zaróżowiałą twarz. Z nad
wyraz wymuszoną wyniosłością poprawiła się na siedzeniu, otulając szczelniej
kocem. Mięśnie twarzy drgały jej co jakiś czas, kiedy za mocno ściskała w
złości zęby. Natrętnie oblizywała językiem wargi, nie mogąc dłużej znieść jego
spojrzenia.
-
Dlaczego umierasz? – zapytał w końcu. Ariel aż drgnęła, bardzo powoli
przenosząc na niego zaskoczony wzrok. Niedługi moment wpatrywali się w siebie
bez słowa, a jedynym dźwiękiem było skwierczenie ognia w kominku.
Zaczerwienione oczy błysnęły w blasku płomieni, ale dość raptownie zamrugała,
odwracając głowę w drugą stronę.
-
A co to za różnica? – rzuciła kolejne pytanie w odpowiedzi.
-
No nie wiem – zaczął cynicznym tonem, nerwowo wymachując zdrową ręką. – Bo może
da się coś z tym zrobić, na przykład?
-
Nie da się nic zrobić, mam chore serce, które powoli przestaje pracować –
wyjaśniła tak szybko, jak było to tylko możliwe, po czym wzięła głęboki oddech,
mocno zaciskając usta. Luke bez przerwy obserwował zmieniającą się mimikę jej
twarzy, gdy uporczywie unikała jego wzroku. On także starał się udawać
niewzruszenie, choć przychodziło mu to z wielkim trudem.
-
Więc po prostu najpierw pozwoliłaś się zbliżyć i teraz, ot tak, sobie umierasz.
Bez walki postanowiłaś się poddać, tak? – warknął ze złością, ponownie
ściągając na siebie jej uwagę. Nie był do końca pewny, czy to co powiedział
było słuszne, ale to była chwila słabości, kiedy na moment stracił nad sobą
panowanie. Jego bezsilność przybrała formę nieuzasadnionej wściekłości, ukierunkowanej
bezpodstawnie na Ariel. Z szeroko otwartymi oczami, jakby lekko zaszklonymi,
wpatrywała się w niego bez słowa. Dostrzegł jak wielki wysiłek wkładała w każdy
kolejny oddech, jak jej powieki co chwilę opadały ze zmęczenia, a policzki
stawały się bardziej czerwone.
-
Wiesz co? – zaczęła, z kpiną wykrzywiając usta i zsunęła się z kanapy, sięgając
po kulę. – Pójdę już sobie.
Obserwował
jak niezdarnie kuśtykała w stronę drzwi, potykając się nieustannie. Walczył
dość długo ze sobą, ale wreszcie zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej.
Gwałtownie szarpnął ją za ramię i z niespodziewaną zachłannością przyciągnął ją
do siebie, otulając jedną ręką.
-
Nienawidzę cię, wiesz? – szepnął do
niej nad uchem, sunąc trzęsącą się z emocji dłonią wzdłuż pleców dziewczyny.
Poczuł, jak wtuliła się ufnie w niego, zaciskając dość stanowczo palce na jego
koszulce. Drżała.
-
Ja ciebie też – wychrypiała, ale jej stłumiony głos brzmiał mało przekonująco.
Dotknął kciukiem jej brodę, zmuszając do tego, aby znowu na niego spojrzała. Zamrugała
nieporadnie i przymknęła w końcu powieki, nie potrafiąc dłużej walczyć z łzami.
-
Za mocno cię nienawidzę, abyś mogła
tak po prostu sobie umrzeć, rozumiesz kretynko jedna?
Opuściła
głowę, oddychając nierówno.
-
Za późno – wyszeptała, kolejny raz chowając się w troskliwym objęciu chłopaka.
Pogładził dłonią splątane włosy, tuląc mocno do siebie rozdygotane ciało Ariel.
Nikt
się już nie odezwał, a bolesna cisza mącona była jedynie trzaskaniem ogników w
kominku i cichą melodią świątecznych piosenek. Stali na samym środku salonu,
wtuleni w siebie z bezwarunkową ufnością, spragnieni bliskości i sycący się
swoją obecnością. Tak samo naiwnie wyczekując na świąteczny cud.