września 05, 2015
sierpnia 07, 2015
#epilog.
Stanął w progu pokoju Ariel, rozglądając się
nieprzytomnym wzrokiem po pustym, cichym pomieszczeniu. Kubek z herbatą wciąż
stał na stoliku, pół nadgryzionego czekoladowego batonika leżało na parapecie,
a na krześle wisiała skórzana kurtka, którą tak bardzo lubiła nosić. Tak
niewiele się zmieniło. Prawie wszystko wydawało mu się takie, jak kilka dni
temu.
Prawie.
Brakowało jedynie dźwięcznego głosu dziewczyny, jej
cichego śmiechu, który próbowała przed nim ukrywać, czy irytujących docinek, kierowanych
pod jego adresem. I choć mogło wydawać się to jedną wielką abstrakcją, to
tęsknił za każdym nienawidzę. Pogłębiająca
się złowroga cisza sprawiała, że wyraźne słyszał potężne uderzenia swojego
serca, a pulsujący ból w skroniach przybierał na sile.
Na biurku dostrzegł lekko zmiętą, niedbale
zabazgraną kartkę. Niepewnie sięgnął po nią i w tej samej chwili wszystkie
tłumione do tej pory emocje musiały się uzewnętrznić. Bezgłośnie osunął się na
ziemię, a potężna fala cierpienia zawładnęła jego ciałem. Nie umiał zapanować
nad uporczywym drżeniem, a ból rozsadzał mu głowę. Cały ten czas walczył ze
sobą, byle tylko nie stracić kontroli, ale w końcu i on musiał ulec. Zrobił mu
się niedobrze, więc lekko pochylił głowę, jednak na niewiele się to zdało.
Nudności ciągle powracały. Wziął kilka głębszych wdechów, próbując się skupić
wyłącznie na miarowym oddechu.
Ból jednak zdawał się być coraz silniejszy. Ścisnął
mocniej papier w dłoni, z całej siły zaciskając zęby. Nigdy wcześniej nie czuł
czegoś takiego. Dotąd jego życie, mimo iż czasami ciężkie, było niczym piękny
sen. Miał wszystko, o czym marzył. Kiedy tylko poznał Ariel, wszystko to co wydawało
się takie istotne, przestało mieć znaczenie. I choć bardzo długo nie chciał się
do tego przyznać, to dzień po dniu ona stawała się jego nową rzeczywistością,
wypełniając swoją obecnością każdą chwilę. A teraz, kiedy odeszła, uzmysłowił
sobie, że tak naprawdę został z niczym. Bezpowrotnie zabrała ze sobą jakąś
cząstkę jego duszy. W najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że ktoś tak
niepozorny potrafił wedrzeć się do jego życia i zrobić w nim takie
spustoszenie.
Tęsknił za nią.
Szybko otarł jedną, maleńką łzę, która nieopatrznie
spływała po jego zaczerwienionym policzku. Nie mógł się przecież załamywać, bo
Ariel z pewnością by go wyśmiała. Rozprostował kawałek kartki i zaczął czytać.
‘czego w
tobie nienawidzę’
1/
nienawidzę cię, tak bardzo mocno, tak z całego serca, tak z całych sił, tak że
czasami aż brak mi tchu
2/ nienawidzę
tego twojego bezczelnego uśmieszku, kiedy nade mną triumfujesz, na samą myśl o
nim robi mi się niedobrze, bo wcale nie jesteś ode mnie lepszy, wręcz
przeciwnie
3/ nienawidzę,
gdy jesteś zbyt blisko, bo wtedy dzieje się ze mną coś takiego, czego wyjaśnić
nie potrafię
4/
nienawidzę cię za to, że nie odszedłeś, że nie dałeś mi spokoju, mimo że tak
wiele razy cię o to prosiłam, że zostałeś i każdego kolejnego dnia wdzierałeś
się w to moje beznadziejne życie i pozwoliłeś mi uwierzyć
5/
nienawidzę, kiedy trzymasz moją dłoń, kiedy traktujesz mnie, jak małą
dziewczynkę, którą trzeba prowadzić przez świat, bo chyba się zgubiła i nie
potrafi znaleźć drogi do domu
6/
nienawidzę, gdy mnie przytulasz, bo czuję się wtedy bezpiecznie, a kiedy
czujesz się bezpiecznie, to przestajesz być czujny, a kiedy człowiek przestaje
być czujny, to różne złe rzeczy mogą się przydarzyć
7/
nienawidzę, gdy mnie całujesz, jesteś w tym beznadziejny, bo czuję wtedy w
środku to dziwne, ujmujące łaskotanie, kiedy mam wrażenie, że lada moment i
zacznę się unosić w powietrzu, a przecież wiadomo, że ludzie nie unoszą się w
powietrzu!
Wyobraził sobie jej wykrzywione usta, kiedy to
pisała i momentalnie na samo wspomnienie dziewczyny uśmiechnął się smutno. Zamknął
oczy i oparł ze zmęczenia głowę o zimną ścianę. Tak wiele by dał, by choć jeszcze
raz usłyszeć jej irytujący śmiech, denerwujące aluzje, czy ciągłe narzekanie.
#
Nie wiedział,
jak powinien się z nią pożegnać. Czy użyć jakichś wyszukanych słów, czy może
mówić prosto, a może nie mówić nic. Może, jakby się nie pożegnał, to ona nigdy
by nie odeszła? Nie był przygotowany na taką chwilę, dlatego kiedy zobaczył
tylko jej bezwładnie leżące na szpitalnym łóżku ciało, zrobiło mu się
niedobrze. Bo jak pożegnać kogoś, kto w końcu nadał twojemu życiu jakiś sens?
Jak powiedzieć: możesz już odejść, do kogoś kto samą obecnością sprawiał, że
wszystko stawało się jakieś łatwiejsze? On tego nie potrafił.
Usiadł obok i
pochwycił jej zimną dłoń. Nawet nie drgnęła.
- Obiecałaś,
że jutro się spotkamy, obiecałaś – szepnął z drżeniem w głosie, nie mogąc
zapanować nad emocjami. Wpatrywał się w nią zawzięcie, gdzieś głęboko w
podświadomości licząc na cud. Ale przecież cuda się nie zdarzają. Tak wiele
razy mu to powtarzała.
#
Musiał się pozbierać, bo nie mógł pozwolić sobie na
kolejne chwile słabości. Musiał być przecież silny. Musiał sobie z tym jakoś
poradzić. Pociągnął nosem i postanowił wrócić do czytania, a każdy kolejny wers
sprawiał, że jakaś cząstka jego duszy ginęła bezpowrotnie.
8/nienawidzę
sposobu, w jaki na mnie patrzysz, bo czuję się wtedy jak najpiękniejsza
dziewczyna na calutkim świecie, a przecież taka nie jestem
9/
nienawidzę, gdy masz rację, boże hemmings, to jedno z najgorszych uczuć na
świecie, bo wiem, że ją masz, ale nie mogę tego przyznać, bo cały mój autorytet
zimnej, bezuczuciowej suki runął by w gruzach, nie mogę sobie na to pozwolić
10/ nienawidzę,
kiedy doprowadzasz mnie do szału, tracę przez ciebie zmysły, nie wiem, co dalej
robić ze swoim życiem, nawet teraz, nawet kiedy cię tutaj obok nie ma,
wystarczy sama świadomość, że istniejesz
11/ nienawidzę,
że dałeś mi tę cholerną nadzieję, bo mimo iż próbowałam się tyle razy jej
wyprzeć, ona wciąż wraca i na nowo wszystko niszczy, ale nie zrozumiesz tego
nigdy, w twoim idealnym światku takie szczegóły nie mają znaczenia
12/
nienawidzę, że przez ciebie zaczęło mi znowu zależeć, to jest kolejne najgorsze
uczucie (zaraz po tym, kiedy masz rację!), jakie człowiekowi zostało dane, bo
mimo iż nie chcesz, to mimowolnie uzależniasz się od tej drugiej osoby i już
nie chcesz odchodzić, a przecież wszyscy wiemy, że odejść trzeba, że nie mamy
na to wpływu, nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli
13/ nienawidzę
cię, hemmings, ale chyba już się powtarzam
#
Agonia trwała
kilka dni, w czasie których próbowali pogodzić się z faktem, że nie było już
ratunku. Musieli zaakceptować smutną prawdę. Bo choć nikt nie chciał tego
otwarcie przyznać, to wszyscy byli świadomi tego, że oddalanie tej chwili nie
miało żadnego sensu, bo jej już tam nie było. Zostało jedynie osłabione ciało,
utrzymywane przy życiu dzięki nieustannie szumiącej aparaturze. Każda kolejna
chwila sprawiała, że pożegnanie stawało się coraz bardziej bolesne. I nieważne
jak bardzo chcieli temu zaprzeczyć, jej już nikt nie mógł pomóc.
- Mogę zostać
z nią sam? – zapytał niespodziewanie Luke, a Calum i Frank spojrzeli na niego
nieufnie, jakby zaskoczeni tą nieoczekiwaną prośbą. Od początku ustawili grafik
dyżurów, w czasie których mieli czuwać przy niej, ale bardzo często zdarzały
się momenty, że trafiali na siebie wszyscy, bo nikt z nich nie chciał stracić
nawet jednej chwili spędzonej z Ariel. Ani Hood, ani jej brat jednak wtedy się nie
odezwali i mimo wielkiej niechęci, obaj niespiesznie opuścili salę, zostawiając
ich samych.
Luke
przysiadł się na brzegu łóżka i z nikłym uśmiechem błąkającym się na zsiniałych
ustach spojrzał na jej spokojną, jasną twarz. Delikatnie przesunął opuszkami
palców po chłodnym policzku.
- To już
czas, prawda? – westchnął ciężko, wpatrując się w nią nieustannie, jakby wciąż
miał nadzieję, że może da mu jakiś znak, że coś się zmieni. Nic jednak nie
uległo zmianie. Od kilku dni nie nastąpiła żadna zmiana, a ona nie wykazywała
żadnej chęci podjęcia próby, by ten ostatni raz zawalczyć. – Musisz już iść,
wiem to, tylko jakoś nie bardzo umiem ci na to pozwolić – mówił dalej, choć
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona już go nie słyszała. Wiedział
tylko, że musiał się tym z kimś podzielić, bo to bolesne uczucie zabijało go od
środka. – Pamiętasz, jak mówiłaś, że
cuda się nie zdarzają? Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że chyba jednak nie
miałaś zupełnie racji. Cuda się zdarzają. A my byliśmy idealnym przykładem na
słuszność tego stwierdzenia. Byliśmy cudem. Ty byłaś cudem. Cudem, który
odmienił mój świat. I wiesz, wydaje mi się, że po prostu wykonałaś swoje zadanie
i teraz możesz już sobie iść – głos mu się załamał.
Wziął głębszy
oddech i zgarnął z jej twarzy kosmyk włosów. Pochylił się lekko, dotykając
ustami jej warg. Spojrzał na nią ponownie, uważnie śledząc każdy najmniejszy
fragment twarzy.
I pozwolił
jej odejść.
#
Nie istniały słowa, które były w stanie wyrazić
jego tęsknotę. Z każdym kolejnym dniem wydawało mu się, że tęskni coraz
bardziej. Często przyłapywał się na tym, że bezwiednie wyciągał telefon, chcąc
napisać do niej wiadomość. Ale jej już nie było.
Spojrzał ponownie na trzymaną w dłoni kartkę,
uzmysławiając sobie, że prawie dotarł już do samego końca. Został mu ostatni
punkt na tej pełnej nienawiści liście. Był lekko niewyraźny, jakby pisany
drżącą dłonią, niektórych słów praktycznie nie potrafił odczytać. Kolor
atramentu był wyraźnie inni niż wszystkich poprzednich, a to wskazywało na
fakt, że musiał być dopisany dużo później. Może nawet całkiem niedawno.
14/ a
najbardziej na calutkim świecie nienawidzę tego, że pojawiłeś się w chwili, gdy
mimo iż nie zdawałam sobie z tego sprawy, to naprawdę kogoś potrzebowałam,
trafiłeś w najmniej odpowiednim momencie i poprzewracałeś cały mój idealnie
poukładany świat, zrobiłeś z niego totalny chaos, ciągle się zastanawiam,
dlaczego nie odpuściłeś, po co to wszystko było, nie potrafię tego zrozumieć,
ale przez tę twoją arogancję, bezczelność, upór, perfidny uśmiech sprawiłeś, że
znienawidziłam cię jeszcze bardziej, a oprócz tego, że nienawidziłam cię,
znienawidziłam też samą siebie, bo tak łatwo ci się poddałam, tak łatwo udało
ci się wszystko zniszczyć, tak łatwo sprawiłeś, że cię poko…
Słowa się w pewnym momencie się urwały. Luke
nieświadomie wstrzymał oddech. Zamiast kolejnych literek, po zmiętej kartce
ciągnęła się szarpana linia, zupełnie jakby długopis wypadł jej z dłoni. Poczuł
przeraźliwy ucisk w żołądku, a całym jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Bez
przekonania odwrócił kartkę na drugą stronę, ale tam nic nie było. Pustka. Nieobecnym
wzrokiem wpatrywał się w ostatni wers, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie
przeczytał. W jednej chwili przestał nad sobą panować, pozwalając aby smutek i
rozpacz przejęły nad nim kontrolę. Nie chciał wstydzić się już łez, bólu,
tęsknoty.
- Ja ciebie też. Ja ciebie też Ariel.
Złożył kartkę na pół i podniósł się z podłogi,
ostatni raz rozglądając się po pustym pokoju. Ruszył w stronę wyjścia i z
ogromną niepewnością bezpowrotnie zamknął za sobą drzwi.
I znowu pozwolił jej odejść. Ostatecznie. Bez
pożegnania. Z nadzieją, że cuda naprawdę się zdarzają.
#KONIEC
sierpnia 01, 2015
#czterdzieścisześć. nienawidzę pożegnań.
Kiedy wsparta na ramieniu Caluma zatrzymała się w
wejściu na salę, mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Wyglądała inaczej, a on
nie potrafił oderwać od niej wzroku. Ogarnęło go jakieś dziwne, niewytłumaczalne
przeczucie, że kiedy tylko odwróciłby się od niej, coś złego mogło ją spotkać. Kilka
osób spojrzało niepewnie w jej stronę, ale ona zdawała się całkowicie tym nie
przejmować, z nieodgadnionym wyrazem twarzy rozglądając po pomieszczeniu. Gdy
wreszcie ich spojrzenia się spotkały, miał nieodparte wrażenie, że kąciki jej
pomalowanych czerwoną szminką ust lekko drgnęły, ale dość szybko odwróciła się
w drugą stronę, jakby celowo drocząc się z nim. Chyba właśnie to sprawiało, że
tak ciężko było mu przejść obok niej obojętnie, była zupełnie inna,
niespotykana, wyjątkowa. A im więcej przeciwności stawało między nimi, tym
bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że mimo wszystko warto było spróbować. Warto
było zerwać w wszystkimi zasadami, przekonaniami, oczekiwaniami i po prostu
zaryzykować.
- Może zaprosisz mnie w końcu do tańca? – sapnęła
znudzona Shelby, która dość niespodziewanie zagrodziła mu drogę z podpartymi dłońmi
na bokach, wyczekując na jego ruch. Zmierzył ją pełnym odrazy wzrokiem, lekko
wykrzywiając wargi. Jeszcze na samym początku roku, kiedy to wspólnie obiecali
sobie, że razem pójdą na ten finalny szkolny bal, by zdobyć korony króla i
królowej balu, wizja spędzenia całej nocy z blondynką wydawała mu się całkiem
niezłym pomysłem. Tym bardziej, że Shelby niczego nie brakowało, a to że była
głupia tak naprawdę szczególnie mu nie przeszkadzało. Wszak nie zamierzał z nią
prowadzić dyskusji na temat fizyki kwantowej. Przez dłuższą chwilę wpatrywał
się w nią beznamiętnie, aż wreszcie pochwycił ją lekko za ramiona, odsunął na
bok i ruszył w stronę stolika, przy którym właśnie zasiadł Hood z Ariel.
Towarzyszyli im również inni uczniowie, ale ze smutkiem musiał przyznać, że
nikogo z nich nie kojarzył. Posłał tylko w ich stronę nieco zmieszany uśmiech,
zatrzymując się tuż obok krzesełka dziewczyny. Początkowo udawała, że
kompletnie go nie zauważyła, ale wreszcie westchnęła ze znużeniem, zadzierając
głowę.
- Hemmings – rzuciła bez przekonania, dzielnie
stawiając upór jego stanowczemu spojrzeniu. Uśmiechnął się tylko szerzej i
ukłonił się szarmancko, wysuwając rękę w jej stronę.
- Keller – odparł w podobnie znudzonym tonie,
oczekując na jej reakcję. Rzuciła tylko krótkie, porozumiewawcze spojrzenie w
stronę swojego przyjaciela, ale Calum wzniósł tylko oczy i wyszczerzył zęby,
dając jej małe, nieme przyzwolenie na to, by mogła go opuścić. Podniosła się,
chwytając mocno jego dłoń.
- Nie jestem dziś twoją partnerką. Przyszłam tu z
Calumem – oznajmiła wyniośle. – Zatańcz ze swoją parą – dodała, wskazując w
kierunku naburmuszonej dziewczyny, która po drugiej stronie sali z uwagą im się
przyglądała. Nie wyglądała na szczególnie zadowoloną. Luke też spojrzał w tamtą
stronę, po czym ciężko westchnął.
- Chciałem przyjść z tobą, ale wolałaś tego
azjatyckiego chłoptasia z wadą wymowy.
- Calum nie jest … - zaczęła, ale dość szybko
doszła do wniosku, że tłumaczenie tego nie miało żadnego większego sensu, więc
zrezygnowana odpuściła. – A tak w ogóle, to nie ośmieszaj się – powiedziała
oschle. - Od samiutkiego początku szkoły wszyscy wiedzieli, że idziesz z tą
swoją wywłoką, byle tylko otrzymać świecącą, plastikową koronę króla balu. Kolejne
wielkie osiągnięcie w twoim życiu. Kumulacja jasnych włosów, ślicznych buziek i
podobnego poziomu inteligencji gwarantowała to niebywałe wyróżnienie.
- Ale … - Luke nie był pewny, jak się wybronić z
tych oskarżeń. – To wcale nie oznaczało, że nie chciałbym iść z tobą. A tak
poza tym, uważasz że mam śliczną buźkę? – spytał z rozbawieniem.
- Jesteś kretynem – podsumowała ze zrezygnowaniem.
- Mimo wszystko, nalegam, aby panienka uczyniła mi
ten honor i podarowała jeden taniec. O nic więcej nie proszę. Och, ja niegodny
twego spojrzenia. Spełnij marzenie idioty, a obiecuję, że nigdy więcej twoje
piękne oczy nie będą narażone na mój widok – wyznał w wyjątkowo dystyngowany
sposób, kolejny raz taktownie się przed
nią kłaniając.
- I po co ta szopka?
- Dziewczyny to lubią, czyż nie? – spytał, unosząc
zadziornie brew. Wywróciła tylko oczami, a on skwitował to tylko głośnym
śmiechem, po czym pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Wpadła mu w
ramiona, a on szczelnie otulił ją w mocnym uścisku, jakby podświadomie bał się,
że mogła mu nagle zniknąć.
Tańczyli długo, w kompletnej ciszy, wtuleni w
siebie, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat. Nawet kiedy muzyka
ucichła, oni nadal kołysali się, skupiając na sobie zaskoczone spojrzenia
pozostałych. Wszystko dookoła stało się na chwilę całkowicie nieistotne.
Zdawali się przenosić w swój własny świat, gdzie wszelkie troski i zmartwienia
przestawały istnieć.
- Wszyscy na nas patrzą – stwierdziła nagle Ariel,
jakby wybudzając się z tego krótkiego zamroczenia. Chłopak odchylił się lekko i
dotknął opuszkami palców jej policzek.
- Niech patrzą, bo pewnie ci zazdroszczą –
powiedział z niesamowitą pewnością w głosie, czulej ją obejmując. Zacisnęła
mocniej palce na jego ramieniu, a on zaczął się głośno śmiać, wirując z nią po
parkiecie.
- Możemy stąd uciec? – spytała dość
niespodziewanie, spoglądając na niego z błaganiem w jasnych oczach. Bez słowa
skinął głową i chwytając jej ciepłą dłoń, wyprowadził ją z przepełnionej sali.
#
Pomógł jej wysiąść z samochodu, a ona cały czas
czuła jego baczne spojrzenie i niepokojący, pełen przerażenia błysk w oczach,
kiedy tylko zbyt głośno odetchnęła, albo przystanęła na moment, by złapać
oddech. W połowie podjazdu dość stanowczo zatrzymała się, rzucając mu wymowne
spojrzenie.
- Przestań! – sapnęła zdenerwowana, wyczuwając jego
zaniepokojenie. Luke spojrzał na nią z niezrozumieniem. – Nie patrz na mnie
tak, jakbym za moment miała się roztrzaskać na milion kawałków, jak porcelanowa
laleczka.
- Wcale tak na ciebie nie patrzę! – zaoponował z
oburzeniem, ale ona nie zamierzała podejmować tej dyskusji. Właśnie tego
chciała uniknąć.
- Nieważne.
- Świetnie, znowu zaczynamy! – podniósł głos.
- Świetnie, bardzo świetnie, najświetniej na
calutkim świecie! – warknęła równie rozeźlona, wysuwając rękę z jego objęcia.
Lekko utykając, ruszyła szybciej w stronę werandy. Nim jednak dotarła do
schodków, poczuła nieznaczne szarpnięcie i chwilę później kolejny raz znalazła
się w jego ramionach. Początkowo dość skutecznie unikała jego spojrzenie,
próbując się wyswobodzić, ale kiedy zdała sobie sprawę, że stała na straconej
pozycji, odpuściła.
- Jesteś jeszcze taka głupiutka, Keller – szepnął
czule, z troską gładząc jej włosy, gdy wciąż tuliła się do niego.
- No i świetnie, Hemmings – jęknęła, garnąc się w
jego ramiona.
- Czasami
cię nienawidzę, wiesz?
- Wiem – odszepnęła, czując przyjemny dreszcz,
kiedy tylko przesunął dłonią wzdłuż jej pleców, delikatnie do siebie
przyciągając. – Też czasami się
nienawidzę. Może nawet częściej niż czasami. Może nawet cały czas odkąd
tylko się zjawiłeś w tym moim cholernie popieprzonym życiu i wszystko jeszcze
bardziej skomplikowałeś. I teraz nie chcę … - głos jej się załamał.
- Ariel …
- I teraz nie chcę odchodzić – powiedziała to w
końcu. Zamiast spodziewanego bólu poczuła dziwną ulgę. Spojrzała na niego lekko
zaszklonymi oczami. – Popatrz co zrobiłeś – dodała, siląc się na zabawny ton.
Luke sięgnął dłonią do jej twarzy i przyciągając ją lekko do siebie, pocałował
najdelikatniej jak to było tylko możliwe.
- Nie musisz…
- Nie, proszę. Nie zaczynajmy tego od początku. Nie
mam na to dziś siły. Porozmawiamy o tym jutro – przerwała mu momentalnie,
ocierając raptownie jedną, samotną łzę, która nieoczekiwanie spłynęła po
zaczerwienionym policzku.
- Jutro – powtórzył cicho, chowając ją w uścisku
swoich ramion. Długo nie chciał jej puścić.
- Już czas na
mnie – mruknęła słabo, uśmiechając się do niego delikatnie. Dotknęła dłonią
jego policzek i musnęła drżącymi wargami jego usta.
- Może jednak zostanę, co? – zaproponował, ale
spotkało się to jedynie z jej pełnym dezaprobaty spojrzeniem i ciężkim
westchnieniem.
- Nic mi nie jest – zapewniła, ale doskonale
wiedziała, że w ogóle nie przekonały go te słowa. – Idź już, muszę od ciebie
odpocząć! Za długo moje piękne oczy narażone były na twój widok! – dodała z
rozbawieniem, odpychając go od siebie. Luke jednak nawet się nie uśmiechnął,
ciągle obserwując ją z niepokojem. Wreszcie jednak wypuścił ją z objęcia i
odwrócił się.
- Hej, Hemmings! – zawołała za nim, gdy zrobił
kilka kroków. Spojrzał na nią przez ramię, przyglądając się z niepewnością.
Przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, ale po chwili na jej ustach
pojawił się krótki uśmiech. – Do jutra.
Zawrócił gwałtownie i bez żadnego ostrzeżenia
chwycił ją w ramiona, skradając kolejny, pełen namiętności i tęsknoty
pocałunek. Później nic już więcej nie powiedział, odchodząc po prostu od niej. Patrzyła
jak wyjątkowo niechętnie kierował się w stronę samochodu. Kiedy kolejny raz
odwrócił się za siebie, by na nią spojrzeć, wykonała jedynie ponaglający gest,
byle już tylko odjechał.
- Do jutra – szepnęła do siebie, wpatrzona w
znikające za zakrętem auto. Poczuła niedługie, lekko niepokojące ukłucie w
klatce piersiowej. Ból jednak dość szybko minął, a ona odetchnęła głęboko,
wracając do domu.
#
Dość długą chwilę wydawało mi się, że natrętne
brzęczenie telefonu tylko mu się śniło, dlatego tak opornie zabierał się do
jego odbierania. Dopiero kiedy uzmysłowił sobie, że komórka naprawdę dzwoniła,
sięgnął po nią po omacku, po drodze strącając stojącą na nocnej szafce butelkę
z wodą.
- Kurwa, jest środek nocy! – wymamrotał
nieprzytomnie.
- Luke? – odezwał się zupełnie nieznany mu głos.
- Kto mówi? – wychrypiał do telefonu, przecierając
zaspane oczy. Dochodził go jedynie niewyraźny szum i czyjeś słowa, których
kompletnie nie rozumiał. Spojrzał na zegar, dochodziła trzecia. Usiadł na
łóżku, walcząc z sennością. Starał się skupić, ale jedyne o czym potrafił w
tamtej chwili myśleć, to powrót do pięknego snu, z którego został tak brutalnie
zbudzony.
- Tu Frank, jestem bratem Ariel – wyjaśnił
tajemniczy nieznajomy, a Luke poczuł krótkie ukłucie w żołądku. Momentalnie
otrząsnął się ze sennego amoku, z przerażeniem spoglądając w stronę okna, przez
które wpadał nikły blask nocnego księżyca. Przez chwilę milczał, nie do końca
będąc chyba świadomym tego wszystkiego, co właśnie się działo.
- Coś się stało? – zapytał wreszcie, niespokojnie
zaciskając pięści. Nagle zaczęło brakować mu tchu. Zrobiło się duszno, a on z
trudem oddychał, coraz mocniej rozchylając drżące ze strachu usta. W otaczającej
go zdradzieckiej ciszy mógł dokładnie usłyszeć każde potężne uderzenie swojego
serca. Pulsowanie skroni stało się tak bolesne, że obraz przed oczami zaczął
się rozmazywać.
- To już czas – powiedział spokojnie Frank, a
blondyn poczuł lodowaty dreszcz, który wstrząsnął całym jego ciałem.
- Na co czas? Nie rozumiem – wyjąkał, zrywając się
z łóżka, choć doskonale wiedział. Gdzieś tam głęboko w podświadomości zdawał
sobie sprawę z sensu słów brata Ariel. Jednak nie potrafił ich zaakceptować. Nie
mógł. To było zbyt wcześnie. Bał się tego, że jeśli tylko dopuści do siebie tę
myśl, ona się urzeczywistni, a tego nie był w stanie znieść. Nerwowo przetarł
trzęsącą się z niepokoju dłonią spoconą już twarz.
- Musisz się pożegnać.
lipca 25, 2015
#czterdzieścipięć. nienawidzę, gdy zaczyna zależeć.
Obudził go ostry zapach spalenizny. Z trudem uniósł
powieki, odczuwając niesamowicie silny ból głowy, który sprawił, że zrobiło mu
się niedobrze. Resztkami sił zapanował nad nasilającymi się nudnościami.
Wszystko zdawało się być takie niewyraźne i zamglone, a jedyne na czym potrafił
się w tamtej chwili skupić to otępiające pulsowanie skroni. Świat zdawał się
niebezpiecznie wirować, a on nie umiał kompletnie sobie z tym poradzić.
- O! – Lekko piskliwy, ironiczny ton głosu rozległ
się gdzieś nieopodal, powodując kolejną falę cierpienia rozlewającą się po jego
ciele. Przekręcił się na drugi bok, spoglądając nieprzytomnie na stojącą w
progu dziewczynę. – Księżniczka się obudziła.
Zdołał jedynie wyjęczeć parę niezidentyfikowanych
słów, zakrywając twarz poduszką.
- Co tak śmierdzi?
- No cóż – zaczęła się tłumaczyć. – Chyba nie
jestem mistrzem kuchni. Nawet jajecznica to wyzwanie ponad moje siły.
Posłał jej pełne bólu i cierpienia spojrzenie, a jej
wyjątkowo dobry humor powodował, że czuł się jeszcze gorzej. Gorzki posmak w
ustach sprawiał, że nie potrafił skupić się na niczym innym, myśląc jedynie o
tym, by przestało mu być tak niedobrze.
- Umieram. Naprawdę umieram. Dłużej tego nie
zniosę.
- Z całym szacunkiem, ale w naszym duecie ta rola
przypada tylko mi – poprawiła go, wzruszając obojętnie ramionami, kiedy tylko
zdołał ponownie na nią spojrzeć. Był jednak daleki od tego, by wdawać się z nią
w tamtej chwili w kolejne dyskusje. Postanowił ją zignorować.
- Co ja tu robię? – wysapał z bólem, zerkając na
nią spod poduszki. Przedzierające się przez firanę słońce sprawiało, że jego
głowę rozrywało przeraźliwe pulsowanie. Ariel zaśmiała się gorzko i z
triumfalnym uśmieszkiem podeszła do niego, siadając na brzegu kanapy. Postawiła
na podłodze kubek z parującą jeszcze mocną kawą. Z daleka widać było jak wielką
satysfakcję czerpała z jego słabości i wcale nie zamierzała się z tym ukrywać.
Podkurczyła kolana i wcisnęła się głębiej, cały czas zerkając na zmarnowanego
chłopaka.
- Naprawdę nie wiem co brałeś i od jak dawna to
bierzesz, ale w takim stanie to cię jeszcze nie widziałam – wyjaśniła krótko, a
on cały czas z uwagą przyglądał się jej. Nic nie pamiętał, a to sprawiało, że
czuł się jeszcze gorzej. Przerażająca pustka sprawiała, że wyrzuty sumienia z każdą
chwilą stawały się jeszcze większe. – Od drzwi to praktycznie się już czołgałeś
do tego łóżka – dodała, siląc się na powstrzymanie śmiechu, ale chyba nie do
końca jej się to udało. Luke jęknął kolejny raz, uciskając skronie.
- Ale dlaczego trafiłem akurat tutaj?
- Boże, Hemmings – sapnęła bezradnie. – Od kiedy
tylko wpadłeś na ten szalony pomysł, aby o trzeciej nad ranem pukać do moich
drzwi nieustannie zadaję sobie to pytanie. I żadnej racjonalnej odpowiedzi
jeszcze nie udało mi się znaleźć.
- Nie mam pojęcia, co działo się przez ostatnie dwa
dni – westchnął ciężko, po omacku sięgając po przygotowaną przez dziewczynę
kawę. Sam zapach sprawił, że na nowo zaczął odczuwać nudności, więc pospiesznie
odstawił kubek, opadając bezwładnie na poduszkę.
- Mamrotałeś coś o uroczej koleżance poznanej w
klubie, z którą robiłeś rzecz, o których ja wolę nie pamiętać, bo to
wspomnienie wżera mi się w mózg i sprawia, że mam ochotę razem z tobą
zwymiotować – objaśniła, nie szczędząc sobie przy tym nutki sarkazmu w głosie i
wyjątkowo teatralnego gestykulowania. Luke popatrzył na nią z niedowierzaniem,
ale nie był w stanie jednoznacznie zaprzeczyć, bądź potwierdzić jej słów. Miał
jedynie jakieś pojedyncze przebłyski w pamięci, ale nie układy się one w żadną
logiczną całość.
- Nigdy więcej …
- Taaaa – bąknęła z ironią. – Każdy tak mówi.
- Chyba mi niedobrze – mruknął, przesłaniając
dłonią usta, ale nim Ariel zdążyła jakkolwiek zareagować, on już zrywał się z
łóżka, biegnąc w stronę łazienki.
Upewniła się, że przez najbliższą chwilę nie
zamierzał opuszczać toalety i pospiesznie sięgnęła po jego telefon. Poczuła
dreszcz odrazy, przeszukując skrzynkę odbiorczą, przepełnioną wulgarnymi
wiadomościami od jego nowej znajomej, aż wreszcie natrafiła na swojego smsa,
którego w napływie dziwnych uczuć wysłała do niego poprzedniej nocy. Bez
zastanowienia wykasowała wszystko, nie pozostawiając żadnego śladu swojej
chwilowej słabości. Odłożyła komórkę, kiedy tylko usłyszała jak drzwi łazienki
zaczęły się otwierać. Nerwowo poprawiła się, spoglądając na bladą twarz i
przekrwione spojrzenie Luke’a. Wysiliła się jedynie na cierpki uśmiech.
- Karma jednak wraca – podsumowała złośliwie, a on
tylko wywrócił z cierpieniem oczami, bezsilnie opadając na fotel.
#
Zgasiła papierosa, zamknęła notes i odłożyła na bok
długopis, kiedy tylko dostrzegła w drzwiach opierającego się o framugę Luke’a.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, gdy poczuła jego wnikliwy wzrok na sobie. Wyglądał
już zdecydowanie lepiej niż nad ranem, ale wciąż z jego oczu biło zmęczenie i
cierpienie.
- Mam wrażenie, że palenie raczej nie jest
najmądrzejszym rozwiązaniem w twoim przypadku …
- Mam wrażenie, że jesteś ostatnią osobą, która ma
prawo do wygłaszania umoralniających przemówień na temat szkodliwości wszelkiego
rodzaju używek – zironizowała, stawiając dzielny opór jego stanowczemu
spojrzeniu. Dostrzegła jak w typowy dla siebie sposób wykrzywił usta, nie mając
chyba ochoty na dalszą dyskusję. Doskonale wiedział, że miała rację i nie miał
żadnych argumentów, by z nią walczyć. Z opuszczonymi w geście bezradności
ramionami ruszył niepewnie w jej stronę i przysiadł się na kanapie tuż obok
niej. Przypatrywała się mu przez chwilę, gdy z pochyloną głową i wspartymi na
kolanach łokciami zaczął przecierać dłońmi zmęczoną twarz. W końcu jednak
odwrócił się i zerknął na nią ze smutkiem.
- Przegraliśmy – wyznał z poczuciem winy, szybko
odwracając wzrok.
- No wiem – odparła ozięble, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Cała szkoła o niczym innym nie mówi.
Twój chybiony rzut udostępniono już chyba na wszystkich możliwych portalach. I
ten aktorski pad na kolana. To było coś. Wielka legenda Hemmingsa odeszła w
niepamięć.
Dostrzegła, jak pokręcił bez przekonania głową,
wsuwając palce w wilgotne, nieuczesane włosy.
- Wszystko spieprzyłem.
- No nie da się ukryć – przytaknęła, co spotkało
się z jego sugestywnym spojrzeniem. – No co? Przecież mówię tylko, jak jest. Rzucałeś
do tego cholernego kosza kilkanaście lat tylko po to, aby w najmniej odpowiednim
momencie spudłować. Spieprzyłeś i tyle.
- Liczyłem mimo wszystko na jakieś słowo wsparcia –
przyznał bezsilnie, a ona zaśmiała się głośno, spoglądając na niego litościwie.
Było w jego cierpieniu coś, co sprawiało jej pewnego rodzaju satysfakcję, choć
czyniło ją złym człowiekiem. Podążyła za nim wzrokiem, kiedy wyprostował się,
zapadając w oparciu kanapy. Patrzyła na niego z góry, gdy beznamiętnie
przewracał między palcami srebrny łańcuszek z niewielką zawieszką w kształcie
klocka lego. Wreszcie sama sięgnęła po leżący na stoliku wielki tom historii,
którą usilnie próbowała dokończyć, ale ciągle coś jej przeszkadzało.
- Jestem skończonym idiotą – stwierdził nagle.
Ariel obdarzyła go niepewnym spojrzeniem znad książki, na której próbowała się
skupić.
- Nie będę się spierać w kwestiach tak oczywistych.
- Jestem beznadziejny.
- Niezaprzeczalnie – przytaknęła, pogrążona w
kolejnych zdaniach czytanej powieści.
- To wszystko moja wina.
- Bez wątpienia.
- Przeze mnie przegrali.
- Niepodważalnie.
- Zniszczyłem wszystko, na co tak długo pracowałem.
- Bezsprzecznie.
- To była ostatnia szansa, a ja ją zaprzepaściłem.
- Ewidentnie.
- Wszystko poszło się jebać.
- Bezdyskusyjnie.
- Żegnaj wielka kariero.
- Niewątpliwie.
- Dlatego nie mogę cię stracić.
- Bez … - zaczęła, ale w połowie słowa zamilkła i z
przerażeniem spojrzała na niego. Książka wysunęła się jej z dłoni. Zapadła
niezręczna cisza, w czasie której wpatrywali się w siebie przenikliwie, nie do
końca wiedząc, co powinni zrobić. Ariel
poczuła, jak jej oddech zaczął niebezpiecznie robić się coraz płytszy, a każdy
haust powietrza stawał się trudniejszy. Dodatkowo nie umiała sobie poradzić z
świdrującym spojrzeniem, które powodowało dreszcz na jej ciele. Nagle Luke
parsknął śmiech, pierwszy przerywając tę utrzymującą się trochę zbyt długo
ciszę.
- Czy to nie jest jakiś kiepski żart losu, że ze
wszystkich możliwych rozwiązań, to właśnie ty zostałaś ostatnią rzeczą w moim
życiu, która ma jeszcze jakikolwiek sens? – zapytał z goryczą w głosie, śmiejąc
się pogardliwie.
- Nie …
- Nic nie mów – przerwał jej momentalnie. – Nic nie
mów, proszę.
Nawet nie zauważyła, kiedy podsunął się bliżej i
delikatnie przyciągnął do siebie. Bez ostrzeżenia dotknął lekko spoconą dłonią
jej policzek i przesunął kciukiem po chłodnej skórze. Zadrżała, w dalszym ciągu
z ogromnym niepokojem przyglądając mu się. Chciała coś powiedzieć, ale w tej
samej chwili pochylił się i zamknął jej usta pocałunkiem.
- Nic nie mów – powtórzył, gdy na nowo uchyliła
powieki, lekko oszołomiona tym wszystkim. Złapał ją za rękę, otulając
delikatnym dotykiem. Gdy pocałował ją kolejny raz, przestała się opierać. Na
chwilę pozwoliła mu przejąć całkowita kontrolę, oddając się w jego władanie.
Zapomniała o wszystkim, skupiając się wyłącznie na tym, co działo się w tym
jednym momencie. Zachłysnęła się powietrzem, gdy poczuła, jak jego ręka bardzo
powoli sunęła wzdłuż jej pleców. Przysunęła się jeszcze bliżej, zacieśniając
dłonie wokół jego szyi.
- To nie ma sensu – zaprzeczyła, cicho szepcząc.
Patrzyła nieprzytomnie na jego zmartwione oblicze. Zrozumiała, że mimo tak
wielu pozornych różnic, byli do siebie w pewnym stopniu podobnie. Tak samo
sponiewierani przez życie, próbujący odnaleźć cel tego wszystkiego.
- Może właśnie nie miało mieć sensu. Może właśnie
po to tu jesteśmy – odpowiedział, troskliwie gładząc jej włosy. Miał w tym obojętnym,
zmęczonym spojrzeniu coś niepokojącego.
- Ale
przecież ja cię nienawidzę.
Luke uśmiechnął się, a w policzku pojawił się
niewielki dołeczek. Dziewczyna westchnęła przeciągle. Czasami to jego
beztroskie podejście do pewnych sytuacji niesamowicie ją drażniło.
- To nawet dobrze się składa, bo ja ciebie w zasadzie też nienawidzę.
- Świetnie – burknęła nieuprzejmie. Kąciki jego ust
znowu się uniosły. Przez chwilę milczał, obserwując ją uważnie. Celowo się z
nią droczył.
- Świetnie – potwierdził w końcu i ujmując w dłonie
jej twarz, złożył krótki pocałunek na drżących ustach.
- To nie skończy się dobrze.
- Szczęśliwe zakończenia są przereklamowane i nikt
ich nie lubi, więc co za różnica? – odparł, wzruszając od niechcenia ramionami.
Dziewczyna rzuciła mu krzywe spojrzenie, ale dokładnie w tym samym momencie
chwycił ją za rękę i przyciągnął gwałtownie do siebie tylko po to, by znowu skraść
kolejny, pełen namiętności pocałunek.
- Ale ktoś będzie cierpiał i …
- A jednak! – wszedł jej w słowo i wesoło się
zaśmiał, klaszcząc w dłonie. Ariel uniosła brew w geście totalnego
niezrozumienia. – Przejmujesz się tym, że będę cierpiał. Obawiasz się, że
zostawisz mnie tu samego i że sobie nie poradzę z tym, a to oznacza tylko
jedno. Zależy ci, a cała ta twoja obojętność to tylko wygodna poza.
- Nieprawda!
- Oj Keller, nie musisz już udawać.
- Ulży ci, jeśli przyznam, że możesz mieć rację? –
zapytała w pewnej chwili, wbijając w niego zaniepokojone spojrzenie. Zaczęło
brakować jej tchu. Tak długo broniła się przed tym momentem, aż wreszcie
poddała się.
- Nie, nie ulży – zaprzeczył nieco zaskoczony jej
reakcją, chowając małą dłoń w objęciu swoich rąk. Chwycił ją za podbródek i
zmusił do tego, by na niego spojrzała. I choć czyniła to bardzo niechętnie,
wreszcie odważyła się unieść wzrok. – Ale
to fajne uczcie, kiedy wiesz, że dla kogoś jesteś ważny.
Wpatrywali się uporczywie w siebie, wymieniając
lekko zawstydzonymi, jakby przerażonymi spojrzeniami, oboje mając świadomość
tego, jak niewiele im zostało. Gdy znowu dotknął opuszkami palców jej policzka,
przymknęła na niedługi moment oczy, sycąc się chwilową bliskością. Cicho
mruknęła, gdy musnął jej usta.
- Spróbujmy – powiedział niespodziewanie,
sprawiając że raptownie na niego spojrzała.
Cień uśmiechu przemknął przez jej twarz.
lipca 18, 2015
#czterdzieścicztery. nienawidzę przegrywać.
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Czy ciebie do
reszty popieprzyło?! – Ariel wpadła na salę treningową, od samego progu
podnosząc zdenerwowany głos. Zbliżał się jeden z ważniejszych meczów w tym roku
dla Luke’a, więc było to jedyne pewne miejsce, w którym mogła go znaleźć. Wciąż
lekko zdyszana, zatrzymała się na środku, przypatrując się z wściekłością jego
zaskoczonej minie.
- Ummm … - zaczął niepewnie, drapiąc się o głowie. Zawadiacki
uśmiech błąkał się na jego zmęczonej treningiem twarzy. Przetarł dłonią spocone
czoło i z nieco uniesioną w zdumieniu brwią spojrzał na rozzłoszczoną
dziewczynę. – Nie bardzo rozumiem, o co ci znowu chodzi – odparł z typowym dla
siebie rozbawienie, wycierając koszulką wilgotną twarz. Zmrużył lekko oczy, gdy
kropelki potu skapywały z mokrych włosów. Keller westchnęła bezradnie, kręcąc
zaciekle głową. W końcu jednak ponownie na niego popatrzyła, nerwowo zaciskając
zęby.
- Wiesz, co? Byłam bliska, aby ci zaufać. Ba, w
swojej naiwności chyba naprawdę to uczyniłam – bąknęła ironicznie. - Przez chwilę
naprawdę sądziłam, że może nie jesteś taki jak wszyscy, że może jakimś cudem
potrafiłeś zaakceptować to jaka jestem, to jakie decyzje podjęłam, ale nie. Kolejny
raz się zawiodłam. Znowu moja głupota zwyciężyła – powiedziała z pewnego rodzaju
zasmuceniem w głosie, unosząc ręce w geście rezygnacji.
- Chyba nadal cię nie rozumiem – stwierdził,
wzruszając ramionami. Ariel parsknęła śmiechem, posyłając mu pełne politowania
spojrzenie.
- Wyobraź sobie – zakpiła, teatralnie wymachując
ręką i uśmiechając się z drwiną. – Dziś z samego rana odezwała się do mnie pewna
klinika z Bostonu. Jakiś super wielki spec kardiologii chciałby przyjrzeć się
mojemu przypadkowi.
Luke momentalnie spoważniał. Dostrzegła jak
niespokojnie drgnął, a wcześniejsze rozbawienie, które nieustannie mu
towarzyszyło, od razu ulotniło się. Mięśnie jego twarzy nerwowo poruszyły się,
kiedy przez chwilę uciekał skrępowanym wzrokiem, byle tylko na nią nie spojrzeć.
Od początku była przekonana o tym, że to właśnie on stał za tym całym
zamieszaniem, a jego zachowanie tylko ją w tym przekonaniu utwierdziło.
- Postanowili zrobić sobie ze mnie nowy,
interesujący przypadek i trochę na mnie potestować – kontynuowała z równie
wielkim cynizmem w głosie, a on nadal w milczeniu się jej przyglądał. – Wiesz,
nie ma już dla mnie ratunku, więc przynajmniej mogliby sobie poeksperymentować.
- A jeśli oni są w stanie ci pomóc? – zapytał z
uniesieniem, chyba powoli będąc zmęczonym jej uciążliwym narzekaniem.
- Boże, Hemmings! – przerwała mu, śmiejąc się z
pogardą, ale i z pewnego rodzaju rozczuleniem nad jego infantylnością.
- Naprawdę nie chcesz się przekonać o tym, czy nie
ma jakiejś szansy?
Był zdenerwowany, wyjątkowo impulsywnie
gestykulując rękami. Patrzyła przez chwilę na niego, gdy coraz ciężej oddychał.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego nadal tak bardzo mu na tym wszystkim zależało i
co sprawiało, że nie chciał odpuścić. Panująca między nimi cisza niebezpiecznie
przedłużała się, kiedy w milczeniu wymieniali rozwścieczone spojrzenia. Ariel w
końcu odetchnęła głęboko, opuszczając z bezradnością ramiona.
- Wiesz co jest najgorsze, kiedy masz nieuleczalnie
chore serce? – spytała zdecydowanie spokojniej, bez wcześniejszej ironii i
rozgniewania. Luke pokręcił głową, intensywnie wpatrując się w nią. – Nadzieja –
odparła tak cicho, że ledwo ją dosłyszał.
- Ale … - zaczął, jednak ona nie pozwoliła nic więcej
powiedzieć, od razu mu przerywając.
- Nieważne jak wiele razy byłaby niszczona, zawsze
powraca. Za każdym cholernym razem, kiedy gdzieś w tunelu zapala się światełko,
ta pieprzona nadzieja powraca. I za każdym razem bezpowrotnie niszczy kolejną
cząstkę mnie. Nieodwracalnie zabiera kawałek duszy i bezlitośnie go rozgniata,
tak że już nic nie zostaje. A po każdym takim razie od samego początku muszę
się na nowo zbierać. I chcę ci powiedzieć, że ja już nie mam siły się podnosić,
bo każdy następny raz jest coraz gorszy, coraz bardziej bolesny. Nie potrafię …
- Głos jej się załamał, dlatego pospiesznie odwróciła głowę, mocniej zaciskając
drżące usta. – Nie przetrwam kolejnego rozczarowania.
- Nie rozumiem – oznajmił stanowczo, zyskując jej
uwagę. Podniosła wzrok. – Ten profesor to naprawdę jeden z najlepszych lekarzy
w kraju. Nie jesteś chyba świadoma tego, jak ciężko do kogoś takiego się
dostać. Ale właściciel kliniki to dawny przyjaciel ojca i …
Nagle Ariel zaśmiała się, sprawiając że Luke
momentalnie zamilkł, spoglądając na nią z niepokojem. Nie był to jednak
zwyczajny śmiech, ten przepełniony był jadem i ironią.
- No tak – westchnęła ciężko, potrząsając z
dezaprobatą głową. – Wielka i dobroduszna rodzinka Hemmingsów postanowiła pomóc
biednej kalece. I teraz zapewne powinnam być wam wdzięczna do końca swoich dni
za ten ogromny gest. Ale nie martw się, ten koniec jest już bliski.
- To nie tak! Już całkiem ci się w głowie
poprzewracało! – zaoponował gwałtownie, ale ona już nawet go nie słuchała. -
- Nienawidzę
cię! – warknęła. – Albo nie. Wcale cię nie nienawidzę. Ty jesteś dla mnie
po prostu nikim i w tej chwili właśnie sobie to uświadomiłam – dodała z wyraźną
ulgą w głosie, jakby właśnie uwolniła się spod wielkiego ciężaru. Wbiła pusty
wzrok gdzieś przed siebie w krótki zadumaniu, by po chwili uśmiechnąć się do
siebie. W końcu ponownie przeniosła wzrok na zaskoczonego chłopaka, wpatrując
się w niego obojętnie, po czym odwróciła się gwałtownie i wciąż lekko utykając,
wyszła z sali.
Dopiero po tym jak zatrzasnęła za sobą drzwi, a
tłumione wcześniej emocje zaczęły się uzewnętrzniać, poczuła kłujący ból w
klatce piersiowej. Zachłysnęła się powietrzem, a obraz przed oczami pociemniał.
Zrobiło jej się niedobrze. Bolesne pieczenie sprawiło, że gorzkie łzy
momentalnie napłynęły do oczu.
- Jeszcze nie teraz – szepnęła cicho do siebie,
opierając się o ścianę. – Jeszcze nie teraz.
#
Poczuł, jak strużka potu spłynęła mu po skroni.
Otarł czoło o i tak wilgotną już koszulkę, biorąc kolejny głęboki, nieco
nerwowy oddech. Ugiął lekko kolana i przekozłował piłkę kilka razy na śliskim
parkiecie. Chwycił ją mocno w dłonie i pomimo iż bardzo próbował nad sobą
panować, to mimowolnie odwrócił wzrok na bok, spoglądając w jedno puste miejsce
na jednej z ławek. Ariel nie pojawiła się. Zauważył jednak w pierwszym rzędzie
ojca, który z uznaniem potakiwał głową, będąc chyba przekonanym o tym, że on miał
sobie doskonale poradzić i tylko dopełnić formalności tego awansu. Luke poczuł
nieprzyjemny ucisk w żołądku, bo nie był przekonany o tym, czy potrafił
poradzić sobie z tak wielka odpowiedzialnością. Spanikowany spojrzał na swoją
rękę, która delikatnie zadrżała. Znowu rozejrzał się, przeszukując kolejne
rzędy publiczności.
- Hemmings! – usłyszał podenerwowane szepty kolegów
z drużyny, kiedy chyba trochę zbyt długo wpatrywał się w miejsce, w którym
pragnął ją ujrzeć. Potrząsnął głową, wstrzymując powietrze. Piłka kolejny raz
odbiła się z łoskotem o parkiet, a cała hala zdawała się milczeć, w ogromnym
skupieniu śledząc każdy jego ruch. Wiedział, że od tego rzutu zależało
wszystko. Ostatni raz z pewnego rodzaju nadzieją spojrzał w stronę widowni, ale
nigdzie jej nie dostrzegł.
- Ona już nie przyjdzie – powiedział cicho Calum,
jakby rozumiał jego chwilowe rozkojarzenie. Luke posłał mu pełne rozczarowania
i smutku spojrzenie, a Hood w tym samym momencie skinął głową w kierunku kosza,
dając mu do zrozumienia, że nie miał już zbyt wiele czasu.
- Po prostu rzuć – szepnął do siebie, spoglądając w
górę. Tak wiele niepotrzebnych myśli kotłowało się w tamtej chwili w jego
głowie, a on zupełnie nie potrafił nad nimi zapanować. Chciał to wszystko
uciszyć, chciał zapomnieć o wszystkim, ale to ciągle powracało. Ariel, ojciec, cała
jego przyszłość. Obrócił piłkę w dłoniach i popatrzył w stronę kosza, który
nagle wydawał się być tak odległy. Zdał sobie sprawę, że nie mógł już nic
więcej zrobić, musiał po prostu rzucić, tak jak robił to tysiące razy wcześniej.
Uniósł ręce, wypuścił w powietrze piłkę i patrzył.
Jej lot mimo iż trwał zaledwie ułamek sekundy, dla niego stał się całą
wiecznością, a gdy tylko odbiła się od obręczy i delikatnie na niej zatańczyła,
Luke już wiedział.
Z łoskotem upadł na ziemię, obijając kolana o
twardy parkiet. Nie czuł jednak żadnego bólu. Ogarnęła go niesamowita pustka. Z
niedowierzaniem spojrzał ostatni raz przed siebie, widząc jak piłka poturlała
się po ziemi, wprost pod jego nogi. Końcowa syrena zawyła, oznajmiając koniec
meczu. Opuścił bezradnie głowę, nie będąc w stanie spojrzeć w oczu żadnemu z
kolegów. Dochodziły go jedynie strzępki wrzasków radości zawodników przeciwnej
drużyny. Zrozumiał, że zawiódł nie tylko siebie, ale cały team, który pokładał
w nim wielkie nadzieje. Dla większości z nich był to ostatni sezon, by móc się
pokazać, a on jednym niecelnym rzutem wszystko to zniszczył. Nie wiedząc czemu,
skręcił lekko głowę w bok, ale miejsce, w którym przez cały mecz siedział jego
ojciec, było już puste.
Stracił poczucie czasu. Nie był świadom tego, jak
długo siedział tam w totalnej rozsypce, uświadamiając sobie, że wszystko
zaprzepaścił. Dopiero, kiedy ktoś poklepał go po plecach, wrócił do
rzeczywistości. To był Hood.
- Chodź! – Calum wyciągnął do niego dłoń, chcąc
pomóc mu się podnieść, ale on nie przyjął tej pomocy. Sam się pozbierał, nie
poświęcając mu nawet jednego spojrzenia. Zrzucił z siebie koszulkę, ciskając ją
z wściekłością na parkiet. Kopnął z całej siły piłkę, ale nawet to nie pomogło
mu pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji. Obejrzał się za siebie, z obojętnością
obserwując pustoszejąca halę.
To był koniec. Przegrał.
#
W lokalu unosił się duszący zapach papierosowego
dymu wymieszany z nieprzyjemną wonią alkoholu. Luke od kilku dłuższych chwil
zaciekle okupował barowe krzesełko, kończąc kolejną szklankę whisky. Zaraz po
meczu wszyscy rozeszli się do domów, nikt nie miał ochoty na żadne spotkania,
nikt nie chciał rozmawiać o tym, co chwilę wcześniej się wydarzyło. On sam potrzebował
chwili zapomnienia, dlatego to miejsce wydało mu się idealne tego wieczoru.
- To chyba nie jest najlepszy sposób na
odreagowanie – Calum, który pojawił się znienacka, zabrał mu szklankę.
- Spierdalaj! – odburknął, próbując odzyskać swoją
własność.
- Myślę, że powinieneś wracać już do domu. Na dziś
wystarczy.
- Kim ty do cholery jesteś? Jakąś pierdoloną
niańką? – rzucił ze złością, biorąc kolejny łyk gorzkiego trunku.
- Nie, przyjacielem – wyznał z pewnością, a blondyn
parsknął tylko śmiechem, posyłając mu pełne litości spojrzenie.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedział bełkotliwie,
zamawiając kolejną dolewkę. Calum spojrzał wymownie na barmana, ale ten
wzruszył tylko ramionami, podstawiając Luke’owi nową szklankę. – Ja jestem
kimś, ty jesteś nikim.
- Ona nie ma już czasu – oznajmił niespodziewanie,
kompletnie ignorując wcześniejszą obrazę. – Żebyś tylko tego nie żałował –
poradził mu na pożegnanie i przyjaźnie poklepał po ramieniu. Blondyn patrzył
jak Hood odchodził, ginąc gdzieś w tłumie ludzi. Był jednak zbyt otępiony
alkoholem, by móc dokładnie przeanalizować słowa chłopaka.
Kiedy znowu doszedł go czyjś przedzierający się
przez ogłuszającą muzykę głos, był prawie pewny, że Hood kolejny raz postanowił
go ratować. Miał już parę niekoniecznie cenzuralnych słów w zanadrzu, ale kiedy
tylko odwrócił się w bok, zorientował się, że to nie był Calum. Przysiadła się
do niego dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widział. Zmierzył ją obojętnym
wzrokiem, po czym wrócił do opróżniania kolejny szklanki, która w tamtej chwili
wydała mu się zdecydowanie bardziej atrakcyjna. Jednak jego niespodziewana
towarzyszka nie zamierzała tak szybko odpuszczać.
- Obserwuję cię już od jakiegoś czasu …
- Nie mam nastroju – przerwał jej momentalnie,
chcąc uwolnić się od natarczywej nieznajomej, ale w tej samej chwili dziewczyna
wysunęła z kieszeni szortów niewielki woreczek z pastylkami. Luke spojrzał na
nią z uwagą, a ona uśmiechnęła się triumfalnie, oblizując delikatnie wargi.
- Wiec jak? – zapytała ponownie, przesuwając
palcami po jego dłoni. Luke chwilę się nad czymś zastanawiał, wciąż uważnie
wbijając wzrok w nowo poznaną partnerkę. Bez słowa sięgnął po przewieszoną
przez oparcie kurtkę, narzucając ją nieporadnie na siebie.
- Chodźmy.
Nie zauważył wiadomości na telefonie, który
niedbale wcisnął do kieszeni spodni.
Spróbujmy.
czerwca 28, 2015
#czterdzieścitrzy. nienawidzę nadziei.
- … orzekam grzywnę w wysokości dwóch tysięcy
dolarów oraz trzydzieści godzin prac społecznych – Luke osunął się na krzesło,
luzując duszący go krawat. Czuł, jak strużka potu spłynęła po skroni, a serce
na ułamek sekundy zamarło. Reszta słów sędziego praktycznie do niego nie
trafiła. Spojrzał za siebie, dostrzegając zapłakaną matkę, która słysząc wyrok
sądu wpadła w jeszcze większą rozpacz, ale przez jej łzy przebijał się blady
uśmiech i wyraźna ulga. Dopiero w tamtej chwili poczuł całe to zmęczenie
związane z ostateczną rozprawą. Zrozumiał, jak wielkie szczęście miał i jak
bardzo powinien być wdzięczny losowi za to, jak to wszystko się zakończyło. Na
nowo odzyskał wiarę w to, że jego koszykarska kariera miała jeszcze szansę na
powodzenie. Że jeszcze nie wszystko stracił.
- Och, kochanie! – powiedziała z drżeniem w głosie
Liz, siląc się na powstrzymanie płaczu. Objęła go troskliwie, cały czas
powtarzając pełne wdzięczności słowa.
- Mamo! – szepnął w końcu, kiedy kobieta trochę
zbyt długo trwała w tym matczynym uścisku. – Mamo! – powtórzył zdecydowanie
ostrzej, odsuwając ją od siebie. Wiedział, jak wiele nerwów ją to kosztowało,
ale przecież było już po wszystkim. Mogli zapomnieć o tym i ruszyć do przodu.
- Boże, Luke – westchnęła z rozrzewnieniem,
chwytając jego twarz w dłonie. Zmusiła go do tego, aby lekko się pochylił. –
Nigdy więcej tego nie rób. Kolejnego takiego wyskoku nie przetrwam!
- Mamoooo – jęknął błagalnie, kiedy pocałowała go
czule w czoło, wciąż mocno do siebie tuląc. W tej samej chwili, kiedy drzwi do
sali rozpraw uchyliły się, dostrzegł na korytarzu znajomą postać. – Już dobrze,
mamo. Już dobrze, ale muszę iść – dodał, poklepując ją po plecach. Wyswobodził
się z jej objęcia i przeciskając przez wychodzącą z pomieszczenia grupkę ludzi,
wybiegł na zewnątrz. Zatrzymał się na środku, z uwagą przyglądając się skulonej
sylwetce. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, że mogła się
tam pojawić. Całkowicie zaskoczyła go swoja obecnością, tym bardziej że ostatnio
sama zmagała się z wieloma własnymi problemami. Nie wyglądała jednak najlepiej.
Zapuchnięte oczy, nieuczesane włosy, te same ubrania, w których widział ją dwa
dni wcześniej sprawiły, że jego wcześniejsza radość z usłyszanego wyroku
ulotniła się momentalnie.
- I jak? – zapytała cicho, dzielnie walcząc z jego
spojrzeniem. Poczuł lekkie ukłucie, kiedy tylko rozległ się jej słaby,
pozbawiony jakiejkolwiek chęci do życia głos. Chciał jej opowiedzieć wszystko
ze szczegółami, ale kiedy tylko otworzył usta, zabrakło mu odpowiednich słów.
Nie potrafił się już cieszyć swoim szczęściem, widząc jej cierpienie. Podszedł
bliżej i delikatnie dotknął dłonią jej zimnego policzka.
- Cieszę się, że tu jesteś – wyznał z ulgą.
- To trochę moja wina, że to wszystko się tak
potoczyło. Nie chciałabym mieć na sumieniu twojej wielkiej kariery
koszykarskiej – chciała zażartować, ale ton jej zmęczonego głosu zupełnie na to
nie wskazywał. Wiedział, że za wszelką cenę próbowała nie pokazywać swoich
słabości, ale puste, szare spojrzenie zdradzało wszystko. Od pogrzebu matki
minęło już kilka dni, jednak ona nadal z trudem radziła sobie z sytuacją, w
której tak nieoczekiwanie się znalazła.
- Jak się czujesz? – zmienił temat, całkowicie
ignorując jej odpowiedź. Opuściła głowę i ciężko odetchnęła, po czym
beznamiętnie wzruszyła ramionami, a kilka czerwonych kosmyków zsunęło się na
twarz. Pochwycił jej podbródek i odgarnął włosy za ucho.
- Jest w porządku – odparła bez przekonania, celowo
unikając kontaktu wzrokowego. Zsunął dłoń po jej ramieniu, splatając ciasno ich
palce. Była beznadziejnym kłamcą w takich sytuacjach, dlatego nie był w stanie
uwierzyć w ani jedno słowo. Chciała wyglądać na silną i nieustraszoną, ale on
doskonale wiedział, że pod tą maską kryje się zagubiona, zlękniona dziewczynka,
która potrzebowała pomocy. Był świadom tego, że nienawidziła rozmawiać o swoich problemach, dlatego nawet nie
zamierzał ciągnąć dalej tej kwestii.
- Masz może ochotę na małe wagary? I tak już
niewiele zajęć nam zostało, nic nie stracisz. To jak? – spytał z chytrym
uśmiechem, licząc na to, że uda mu się choć na chwilę ją rozweselić. Spojrzała
na niego ponuro, ponownie wzruszając ramionami.
- Powinieneś teraz cieszyć się z najbliższymi –
wyjaśniła, chcąc najwyraźniej kolejny raz mu uciec.
- Tak zamierzam właśnie zrobić – powiedział z nutką
radości, wypuszczając jej dłoń z objęcia i podbiegł do czekających po drugiej
stronie korytarza rodziców. Uściskał matkę, szepnął jej kilka słów na ucho i
nim Ariel zdążyła jakkolwiek zareagować, on był już z powrotem przy niej.
- W takim razie życzę udanego świętowania –
mruknęła cicho, gotowa do odejścia. Luke pospiesznie złapał ją za rękę i ruszył
razem z nią w stronę wyjścia. Wiedział, że nie spodziewała się tego, dlatego
nie zamierzał nawet kryć tego przebłysku triumfu na twarzy. Czuł jednak, jak
stawiała mu opór.
- Musimy się tylko zatrzymać u mnie na chwilę, bo
koniecznie potrzebuję się przebrać, gdyż ten garnitur zdecydowanie nie jest w
moim stylu – zaczął jak gdyby nigdy nic, zsuwając z szyi uciążliwy krawat. Zrzucił
również marynarkę, przerzucając ja niedbale przez ramię.
- Ale … - westchnęła zdezorientowana i zmarszczyła
czoło. – Przecież powiedziałeś, że wracasz do rodziców.
- Nie, nie, powiedziałem, że idę świętować z
najbliższymi – poprawił ją od razu, posyłając niedługi uśmiech w jej kierunku.
Nie potrafił ukryć tego, że zaskoczenie malujące się na zmęczonej twarzy
sprawiło mu małą radość.
- Kretyn – burknęła pod nosem, nie spodziewając się
najwyraźniej tego, że przez panujący tam gwar mógł ją dosłyszeć.
- Doskonale słyszałem! – oznajmił nagle, a ona
zdołała wywrócić tylko oczami w charakterystyczny dla siebie sposób.
- No i świetnie – westchnęła.
- No i świetnie – powtórzył za nią, kciukiem sunąc
po wewnętrznej części jej dłoni.
Gdy odchodzili, obejrzał się po raz ostatni za
siebie, napotykając pełne rozczulenia spojrzenie matki. W tej samej chwili
poczuł, jak telefon zawibrował, oznajmiając nadejście kolejnej wiadomości.
Proszę Cię,
kochanie, pilnuj jej.
Skinął głową, posyłając Liz krótki, uspokajający
uśmiech. Mocniej chwycił rękę Ariel, spoglądając na nią niepewnie. Patrzyła
gdzieś przed siebie, sprawiając wrażenie nieobecnej. Dopiero moment później
potrząsnęła nieznacznie głową, zerkając na niego nieprzytomnie. Kącik
zsiniałych ust delikatnie drgnął, gdy poczuła przyjemnie ciepły dotyk jego
palców gładzących chropowatą skórę.
- Więc chodźmy!
#
Okryta śpiworem siedziała na przyczepce swojego
pickupa, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Kolejny raz zaciągnęła się
papierosowym dymem, z ust wypuszczając niewielki siwy dymek. Od kilku dni
jedynym lekarstwem na zmniejszenie cierpienia była potężna dawka nikotyny,
która na chwilę zagłuszała ból. Noc była taka cicha i spokojna. Słychać było
cykające świerszcze i delikatny szum letniego wiatru. Nagle jednak cała ta
atmosfera rozmyła się wraz z przybierającym na sile szeleszczeniem papierowych
toreb. Opieszale odwróciła się za siebie, dostrzegając zbliżającą się od strony
domu postać. Dość szybko wyrzuciła niedopałek, ruchem ręki próbując rozproszyć
unoszącą się w powietrzu mgiełkę. Nie potrzebowała kolejnych morałów Hemmingsa
na temat szkodliwości palenia.
- Dwa razy
BigMac, duże frytki i cola – oznajmił wesoło, wskakując na przyczepkę. Zajął
miejsce obok niej i wyjął ze środka jeszcze ciepłe kanapki, wręczając jej
jedną.
- Nie jestem głodna – powiedziała niepewnie, chcąc
mu ją oddać, ale kiedy napotkała jego karcące spojrzenie, zrozumiała, że nie
przyjmował żadnej odmowy.
- Jak ludzie mogą się zachwycać tym świństwem –
bąknął niewyraźnie, siląc się na poważny ton i wziął kolejny spory kęs. Długo jednak nie
wytrzymał i roześmiał się. Ariel popatrzyła na niego krzywo, ale nie była w
stanie skomentować tego. Wpatrywała się w niego przez chwilę, kiedy zachłannie
przeżuwał bułkę, zapijając ją colą. – No co? – zapytał w końcu, poprawiając
zsuwającą się na czoło czapkę. Ona tylko wzruszyła ramionami, niechętnie
rozpoczynając konsumpcję swojej części. Kiedy tylko poczuła coś ciepłego w
żołądku, zrobiło jej się niedobrze. Sięgnęła szybko po colę, chcąc ukryć ten
niewygodny fakt przed blondynem. Odłożyła kanapkę na bok, skupiając się
wyłącznie na tym, aby opanować nudności. Od kilku dni praktycznie nie jadła, bo
każda próba kończyła się kolejnym mdłościami.
- Dziękuję, było pyszne – wyznała niepewnie,
odwracając od niego wzrok. Luke spojrzał na prawie nienapoczętą kanapkę.
- Przecież praktycznie nic nie zjadłaś – oburzył
się. – A dodatkowo tego typu jedzenie nie bywa pyszne.
- Już się najadłam.
- Nie zachowuj się jak dziecko – podsumował,
próbując wcisnąć jej ponownie jedzenie, ale momentalnie odepchnęła jego rękę,
posyłając pełne złości spojrzenie. Ku jej zdziwieniu dość szybko odpuścił,
dając jej spokój. – Mam nadzieję, że wiesz, iż twoje głodzenie nie zwróci jej
życia. Poza tym nie zasłużyła na to, abyś dla niej niszczyła swoje życie i
zdrowie – dodał chwilę później, a ona poczuła dreszcz na plecach. Zacisnęła
usta, które niebezpiecznie zaczęły drżeć. Nie przypuszczała, że wspomnienie
matki tak mocno w nią uderzy. Chciała pokazać całemu światu, że poradziła sobie
z tym odejściem, że była dzielna i silna, ale w tamtej chwili tak misternie
budowany mur znowu legł w gruzach. Ścisnęła pięści, próbując zatrzymać to
bolesne drżenie.
- Doskonale wiem, że moja matka nie była
ucieleśnieniem dobra! Nie musisz mi tego przypominać. Ale nikt nie zasługuje,
aby umierać samotnie. Nawet ona. I nie była potworem, jak ci się wydaje. Była
chora, ale nikt nie potrafił jej pomóc.
Poczuła silne ukłucie w klatce piersiowej,
odruchowo wstrzymując powietrze. Odetchnęła głębiej, zaciskając mocniej
powieki. Tak wiele wysiłku musiała wkładać w to, aby całkowicie nie rozkleić
się przed nim, że aż w końcu zaczęło jej brakować tchu.
- Przepraszam – mruknął niespodziewanie, jakby
nieco przestraszony, podsuwając się bliżej. Jego ramiona nagle objęły ją
troskliwie, przygarniając do siebie. Nie miała siły, aby mu się przeciwstawić,
choć tak bardzo pragnęła, aby dał jej spokój, aby sobie wreszcie poszedł. Poczuła
przenikliwe ciepło jego ciała, resztkami sił broniąc się przed okazaniem
jakichkolwiek emocji, ale gdy pierwsza łza spłynęła po zaróżowiałym policzku,
nie potrafiła już dłużej nad sobą panować. Nie umiała tego powstrzymać.
- Dlaczego? – zawyła żałośnie, tracąc kontrolę.
Luke chwycił jej twarz w dłonie i zgarnął z niej opadające natrętnie włosy.
Zmusił do tego, aby na niego spojrzała. – Co jest ze mną nie tak?
- Musisz się uspokoić – zarządził stanowczo, widząc
jak powoli zaczynała odpływać. Oddychała coraz ciężej, ciągle zanosząc się
histerycznym płaczem. – Ariel, kurwa, uspokój się! – krzyknął. Otarł z
policzków łzy i przyciągnął ją do siebie. Wciąż trzęsła się i mimo iż
próbowała, nie potrafiła zapanować nad tym. Wtuliła się w niego mocniej, czując
jak z niesamowitą czułością gładził jej plecy, szeptając coś na ucho. Była tak
rozhisteryzowana, że początkowo kompletnie nie rozumiała jego słów. Dopiero
później, gdy płacz przeradzał się w tłumione, pojedyncze jęki, gdy oddech normował
się, a szaleńczo bijące serce zdawało zwalniać tempo, zorientowała się, że to
nie były zwyczajnie szeptane słowa. On dla niej śpiewał. Nie znała tej
piosenki, melodia zupełnie z niczym jej się nie kojarzyła, ale kojący ton jego
głosu sprawiał, że powoli odzyskiwała nad sobą kontrolę. Przymknęła zapuchnięte
powieki, układając wygodniej głowę na jego ramieniu.
- Nie przestawaj – wychrypiała, kiedy zamilkł,
kołysząc ją w takt szumiącego wiatru. Okrył ją swoją bluzą, kiedy tylko wyczuł,
jak kolejny raz zadrżała i mocniej otulił ja ramionami, jakby była kruchą,
porcelanową laleczką, którą pragnął ochronić przed całym złem świata. Śpiewał
więc dalej, a ona wsłuchana w jego głos, przestawała myśleć o bólu. Wszystko
się wyciszyło.
- Nie chcę cię stracić – wyznał niespodziewanie,
sprawiając że raptownie zadarła głowę i z przerażeniem na niego spojrzała.
Zerknął na nią nieśmiało, sunąc palcem po jej policzku. Ona jednak wciąż
milczała, nie będąc do końca pewną, co powinna w tamtej chwili powiedzieć.
- Luke … - szepnęła, a na jego ustach pojawił się
niewyraźny zarys uśmiechu. Podsunęła się i usiadła naprzeciw niego. Była w
totalnej rozsypce, nie potrafiła się pozbierać, a jego słowa spowodowały
jeszcze większe spustoszenie w jej i tak zdewastowanym już życiu.
- Nie musisz nic mówić – zapewnił ją, sięgając po
obie dłoni. Otulił je czule. – Po prostu bądź tutaj, obok. Choćby na chwilę.
Zamarła. Dostrzegła w jego oczach coś, czego tak
bardzo się obawiała. Coś czego za wszelką cenę chciała uniknąć. On miał
nadzieję. Wierzył, że to nie koniec, a ta świadomość niszczyła ją jeszcze
bardziej.
- Ale …
- Naprawdę nie musisz nic mówić – powtórzył, siląc
się na nikły uśmiech. Zachłysnęła się powietrzem, ale czuła, że nie miała już
siły, aby płakać. Podsunęła się tylko do niego, wpatrując się uparcie w ich
złączone dłonie.
- To nie powinno się nigdy wydarzyć – wyszeptała. –
Nie możesz mieć nadziei. Nie może dawać mi nadziei. Nie możesz – ostatnie słowa
wypowiadała już bez żadnego przekonania, kiedy przyciągnął ją z powrotem do
siebie. Ponownie zatracała się w jego czułym dotyku, zapominając o wszystkich
złych rzeczach.
- Wiem – przyznał z pełną szczerością, sunąc ręka
wzdłuż jej pleców. – Ale możemy o tym pomyśleć jutro?
Wstrzymała na moment oddech i odchyliła się lekko,
by na niego spojrzeć. Przez niedługą chwilę wpatrywała się w jego jasne oczy,
uparcie śledzące każdy jej najmniejszy ruch. W końcu skinęła nieznacznie głową,
dostrzegając jak w tej samej sekundzie na jego twarzy pojawił się niewielki
dołeczek. Uniosła dłoń i przesunęła opuszkami po jego nieogolonym policzku.
Przeniosła niespiesznie lekko zmieszany wzrok na jego usta i pocałowała go.
- Pomyślimy jutro – powtórzyła cicho.
czerwca 20, 2015
#czterdzieścidwa. nienawidzę cię tracić.
Wsłuchiwała się w miarowy oddech leżącego obok
chłopaka, w zamyśleniu obserwując lekko unoszącą się klatkę piersiową.
Odruchowo uniosła dłoń i zgarnęła z jego czoła kosmyk jasnych włosów. Nie mogła
zapanować na tą niewytłumaczalną pokusą dotknięcia lekko zaróżowiałego
policzka. Nie była w stanie nazwać uczucia, które nią w tamtej chwili
owładnęło, ale niosło ono ze sobą nieznane dotąd poczucie bezpieczeństwa.
Przysunęła się bliżej. Jego ciepła skóra pachniała morską wodą, a na ramieniu
dostrzegła kilka pojedynczych piegów. Zadarła lekko głowę, spoglądając
niespiesznie na rozchylone usta. Nagle rozległo się ciche pomrukiwanie, a Ariel
aż drgnęła ze strachu, kiedy blondyn przekręcił się na bok, a jego zaspana
twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od niej. Instynktownie wstrzymała
powietrze, przerażona wpatrując się w jego błękitne oczy.
- Dzień dobry, syrenko – mruknął chrapliwie, z na
wpół uchylonymi powiekami. Ziewnął ostentacyjnie i bezwiednie zarzucił na nią
rękę, przyciągając do siebie. Każdy jego ruch, dotyk wydawał się być całkowicie
naturalny, jakby robił to każdego ranka. Jakby od zawsze ta chwila należała
wyłącznie do nich. Poczuła jak jej serce zabiło trochę zbyt mocno, kiedy tylko
znalazła się w jego ramionach. Przez chwilę miała niedoparte wrażenie, że Luke
jeszcze nie zdążył się obudzić, błądząc nieprzytomnie we śnie.
- Dusisz mnie! – pisnęła z przerażeniem, kiedy bez
ostrzeżenia przeturlał się na jej część łóżka, układając się na niej, jakby
była jakąś wygodną poduszką. Wcisnął pod nią rękę, tuląc się do niej
napastliwie.
- Śpiiiiiiij – polecił przeciągle, naciągając na
siebie fragment rozkopanego wcześniej koca. Ariel westchnęła bezradnie, zdając
sobie sprawę z tego, że i tak nie miała z nim żadnych szans, bo był po prostu
zbyt ciężki.
- Złaź! – sapnęła z trudem i kolejny raz spróbowała
go z siebie zrzucić, ale on nie zamierzał się odsunąć.
- W nocy mówiłaś mi coś zupełnie innego – wyznał
zachrypniętym głosem, wypuszczając ją w końcu z ramion. Ariel teatralnie
fuknęła, odwracając się do niego plecami. Nie pozwoliła, aby był świadkiem tego
krótkiego uśmiechu, który przemknął przez jej twarz na samo wspomnienie
minionych godzin.
- I tak wiem, że patrzyłaś, jak spałem – szepnął
niespodziewanie, zaciskając wokół niej swoje ramiona.
- Kretyn – burknęła cicho, szamocząc się w objęciu,
ale był zbyt silny i zbyt stanowczy, by mogła z nim rywalizować.
- Yhm, też czasami cię kocham – sapnął niewyraźnie,
szeroko ziewając, a Ariel poczuła jak oblał ją zimny dreszcz. Momentalnie
zamarła w bezruchu, wystraszona spoglądając niepewnie na niego. On jednak
zdawał się kompletnie nie przejmować właśnie wypowiedzianymi bezmyślnie
słowami. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie miały one dla niego żadnego
większego znaczenia. To musiała być odruchowa reakcja, mimowolnie wyszeptane
słowa, nad którymi nawet się nie zastanowił. Przygarnął ją jeszcze bliżej,
wciskając zaspaną wciąż twarz w jej włosy.
- Muszę iść – wychrypiała z drżeniem w głosie,
wysuwając się z ciasnego objęcia.
- Co ty wyprawiasz?! – wymamrotał nieprzytomnie,
chwytając ją za rękę. Przysiadła na skraju łóżka, czując bolesny ucisk jego
palców na nadgarstku. Nie była jednak w stanie spojrzeć za siebie. Wzruszyła
obojętnie ramiona, opuszczając z bezradności głowę. Nawet przed samą sobą nie
potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
- Muszę iść – powtórzyła niepewnie, wciąż siedząc w
tym samym miejscu. W tej samej chwili Luke objął ją mocniej w pasie i nie
zważając na protesty, przyciągnął do siebie. Zamknął ją szczelnie w uścisku
ramion, układając brodę na czubku jej głowy.
- Przestań już, ok? – warknął ze złością,
przytulając ją mocniej. Jego dłoni troskliwie gładziła splątane włosy, a kojące
muśnięcia ciepłych ust sprawiały, że z każdą kolejną chwilą wyciszała się. –
Nie możesz całe życie uciekać. Nie musisz się już bać.
- Nie boję się – mruknęła obronnie, ale jej głos
nie brzmiał ani trochę przekonująco. Tym bardziej, że podsunęła się lekko, by
mocniej wtulić się w jego ciepłe ramiona. Zadrżała, czując na odkrytym ciele
podmuch porannego wiatru, który sprawił, że jasna firana zawirowała w
tarasowych, lekko uchylonych drzwiach. Usłyszała, jak cicho się zaśmiał,
kolejny raz składając niedługie pocałunki na jej włosach. Odchylił się
delikatnie, zmuszając ją do tego, by popatrzyła na niego. Zrobiła to nad wyraz
niechętnie, ciągle uciekając gdzieś zawstydzonym wzrokiem. Objął dłońmi jej
policzki i czule pocałował, a ona poczuła rozlewające się po wnętrzu przyjemne
ciepło. Zupełnie instynktownie uniosła rękę, zaciskając palce na jego czarnym
t-shircie. Kiedy uchyliła powieki, trochę przestraszona i jakby zagubiona
spojrzała na niego. Cienie pod oczami prawie idealnie współgrały z delikatnym
zarostem na policzkach, splątanymi włosami, które opadły na czoło i zaspanym
wyrazem jego twarzy. Mimo to poczuła jakieś nieokreślone, nieznane dotąd
ukłucie w żołądku, kiedy tak w kompletnym milczeniu przyglądała mu się, a on
nieustannie gładził jej włosy.
- Też się boję, cholernie się boję – przyznał
cicho, przesuwając opuszkami palców po jej ramieniu. – To jest takie
niesprawiedliwe …
- Przestań! – przerwała mu momentalnie.
- Jestem tylko rozpieszczonym dzieciakiem, który
tak naprawdę nic nie wie o prawdziwym życiu – kontynuował, nie zważając na jej sprzeciwy.
– Ale naprawdę chciałbym ci pomóc, chciałbym móc coś zrobić, żeby …
- Nie możesz mi pomóc.
- Jezu, Keller! Nienawidzę, kiedy mi przerywasz! – uniósł się, ale po chwili znowu
przygarnął ją do siebie, troskliwie tuląc w silnych ramionach. Ariel przymknęła
oczy, biorąc głębszy oddech. – Wiem, że to wszystko nie jest ci potrzebne,
wiem, że miałaś plany, które zepsułem, jednak zapewniam cię, że też o to nie
prosiłem, też miałem plany. Ale oto jesteśmy tutaj, razem. I musimy coś z tym
zrobić.
- Musimy to przerwać – stwierdziła bez przekonania,
podsuwając się jeszcze bliżej niego.
- Naprawdę tego chcesz? – zapytał, a jego dłoń przesunęła
się wzdłuż jej pleców, gładząc je delikatnie.
Ariel nie odpowiedziała.
#
Stawiając krok za krokiem, z wsuniętymi w kieszenie
spodni dłońmi i narzuconym na głowę kapturem przechadzał się wzdłuż niewysokiego
murku, próbując utrzymać równowagę. Gdy rozległ się dźwięk szkolnego dzwonka, a
drzwi budynku otworzyły się z hukiem, spojrzał w kierunku wybiegających ze
środka dzieciaków, próbując w gwarnym tłumie namierzyć czerwone włosy. Ta mała
zmiana wizerunku Ariel w takich sytuacjach była wyjątkowo przydatna, bo prawie
od razu ją dojrzał. Uśmiechnął się i powoli zeskoczył na chodnik, ruszając w
stronę chyba nie spodziewającej się jego obecności dziewczyny. Z przeładowanym
plecakiem, wsparta na kuli, próbowała przepchać się przez grupkę uczniów.
- W bibliotece zostały jeszcze jakieś książki, czy
wszystkie już wyniosłaś w tym swoim plecaczku? – zapytał żartobliwie,
spoglądając za jej plecy. Dziewczyna przystanęła i posłała w jego stronę
krótkie, nienawistne spojrzenie, najwyraźniej nie mając zamiaru podejmować z
nim dyskusji na ten temat. Z wielką niechęcią zgodziła się jednak oddać mu
ciężką torbę. Gdy tylko przerzucił ją sobie przez ramię, chwycił dłoń
dziewczyny i jak gdyby nigdy nic ruszył z nią w kierunku domu. Czuł, jak mało
dosadnie próbowała stawić mu opór.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że dookoła jest
mnóstwo twoich znajomych? – zapytała, zatrzymując się niespodziewanie. Luke spojrzał
przez ramię, krótki moment wpatrując się w nią obojętnie. Nagle zmrużył lekko
oczy, a jego usta dziwnie wykrzywiły się.
- A co, wstydzisz się ze mną pokazywać?
Dziewczyna westchnęła bezradnie. Wywróciła tylko
ostentacyjnie oczami, kręcąc bez przekonania głową, kiedy on zaczął się śmiać.
Ani przez moment nie wypuścił jej dłoni z uścisku, choć doskonale zdawał sobie
sprawę, że od teraz mogli stać się obiektem zainteresowania sporej części uczniów.
- Kretyn – bąknęła zrezygnowana, kiedy opuszczali
teren szkoły.
- Kretynka – odparł równie pretensjonalnie, ale
nawet nie próbował na nią spojrzeć, będąc przekonanym o tym, że w jej oczach
pojawiły się mordercze iskierki. Poprawił tylko czapkę, idąc spokojnie przed
siebie i nadal kurczowo trzymając jej dłoń.
- Idiota – rzuciła gniewnie, choć wyczuł w głosie
nutkę rozbawienia całą tą dziecinną sytuacją.
- Idiotka.
- Debil.
- Debilka.
- Jesteś taki niedojrzały – westchnęła w końcu, gdy
przechodzili przez ulicę.
- A ty ładnie dziś wyglądasz – odrzekł z pełną
powagą, celowo unikając jej spojrzenia. Mógł sobie jedynie wyobrazić, jak z
wściekłością sapnęła, wykrzywiając twarz w dziwnych minach.
Do końca drogi nie znalazła już żadnej odpowiedniej
riposty na jego niespodziewane słowa, więc mógł celebrować swoje małe
zwycięstwo. Szli w całkowitym milczeniu, co jakiś czas przyłapując się na ukradkowych
spojrzeniach, które zwykle kończyły się dość raptownym odwracaniem głowy i
udawaniem, że tak naprawdę do niczego nie doszło. Był w tym pewien dziecięcy
urok.
Kiedy tylko przekroczyli próg jej domu, przywitała
ich nieprzyjemna, złowroga cisza. W korytarzu unosił się cierpki zapach,
którego żadne z nich nie potrafiło zidentyfikować. Wymienili jedynie
zaniepokojone spojrzenia, a Luke poczuł jak dziewczyna mocniej splotła ich
palce, prawie niezauważenie przybliżając się do niego. Weszli razem do kuchni,
a on momentalnie poczuł, jak dłoń Ariel wysunęła się z jego uścisku. Zrobiło mu
się niedobrze, gdy dostrzegł leżące na podłodze w kałuży krwi ciało pani
Keller. Spojrzał na dziewczynę, która delikatnie zachwiała się, a jej twarz
momentalnie pobladła. Przez chwilę odniósł wrażenie, jakby przestała oddychać,
zażarcie wpatrując się przed siebie.
- Mamo! – warknęła nagle nerwowo, podbiegając do
leżącej na podłodze kobiety. Potrząsnęła nią gwałtownie, ale bezwładne ciało
cały czas wysuwało się z jej rąk. – Mamo! To nie jest śmieszne! Otwórz te
cholerne oczy! Mamo! – mówiła drżącym z emocji głosem, próbując sprawić, aby
matka ocknęła się.
- Ariel … - szepnął niepewnie, starając się mimo
wszystko zachować spokojny ton. Nie chciał dać po sobie poznać zdenerwowania.
Dotknął ramienia dziewczyny, ale ona kompletnie nie reagowała na żadne bodźce, zaciekle szarpiąc ciałem kobiety.
- Mamo! Musimy cię zawieźć do szpitala, musisz się obudzić
– powtarzała bez przerwy, ciągle wypowiadając jakieś nieskładne zdania, z
których żadne nie miało żadnego sensu. Zachowywała się, jakby wpadła w jakiś
szaleńczy trans, tracąc na chwilę zmysły. Szarpała się z ciągle osuwającym się
ciałem, starając się ją ocucić. Po chwili cała była już ubrudzona zasychającą
krwią, kiedy uparcie owiązywała kawałkami materiału porozcinane nadgarstki. Luke
nadal przyglądał się kolejnym próbom, choć już wiedział, że było za późno. Ona
jednak zdawała się nie dopuszczać do siebie takiej możliwości, nieustannie
walcząc o życie matki. Miotała się, rozglądała nieprzytomnie po pomieszczeniu,
jakby chciała znaleźć jakąś wskazówkę, podpowiedź, rozwiązanie, ale
poszukiwania okazały się bezskuteczne. W jej oczach pojawiło się coś
niepokojącego. Przestała zachowywać się racjonalnie, choć mimo jego zaskoczenia
nie wpadła w histerię. Ona po prostu była przekonana o tym, że można było
jeszcze coś zrobić. Miała nadzieję, a to sprawiało, że z jeszcze większym smutkiem
obserwował, jak szamotała się gorączkowo.
- Opanuj się! To nic nie da! – krzyknął w końcu,
nie mogąc dłużej znieść tego wszystkiego. Trzymane pod kontrolą emocje w tej
jednej chwili uwolniły się. Ariel aż podskoczyła, kiedy tylko rozległ się jego
podniesiony głos. Zamarła w bezruchu, w dłoniach trzymając zakrwawioną szmatkę.
- Ona odeszła – dodał po chwili, zdecydowanie ciszej. – To koniec.
- Nie – szepnęła bezsilnie. Wcześniejsza panika i
popłoch w ułamku sekundy odeszły w niepamięć. Wstała i z opuszczonymi rękami,
zatrzymała się na środku kuchni. Spojrzała na zabrudzone czerwoną mazią dłonie,
beznamiętnie wodząc po nich obojętnym wzrokiem. Sprawiała wrażenie, jakby przez
moment wróciła jej świadomość, a bolesna prawda w końcu do niej dotarła.
Zachwiała się. Luke nie zauważył, jak w jednej chwili kompletnie straciła
kontrolę nad własnym ciałem i z potężnym łoskotem upadła na ziemię. Z hukiem
uderzyła kolanami o posadzkę. Ostatkiem sił zamortyzowała upadek wyciągniętymi
rękami, niwelując tym samym jeszcze większe bolesne skutki tej chwili słabości.
- Ariel – szepnął niepewnie, przykucając obok.
Powoli, starając się nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu, otoczył ją ramionami,
próbując podnieść z ziemi. Stała się całkowicie podatna na jego dotyk,
przepełnionym pustką wzrokiem wpatrując się w leżące u jej stóp ciało matki. Chciał
ją stamtąd zabrać, ale momentalnie zaprotestowała.
- Ona tylko śpi i zaraz się obudzi – wyszeptała z
drżeniem, wpatrując się wciąż w matkę. Luke spojrzał na dziewczynę z litością,
mocniej ją do siebie przytulając.
- Nie – zaprzeczył niepewnie, nie wiedząc jak Ariel
mogła zareagować na jego słowa. – Ona już się nie obudzi. Odeszła. Na zawsze.
Dziewczyna zerwała się, z całej siły zaczynając
uciskać dłońmi pulsujące z bólu skronie. Zaczęła niespokojnie chodzić w kółko,
mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem. Zaciskała mocno usta, z trudem
oddychając. Dusiła się, cały czas próbując zaczerpnąć powietrze. W końcu
zatrzymała się i zupełnie nieprzytomnym wzrokiem zaczął wpatrywać się w jakiś
punkt przed sobą. Luke nie wiedział, co robić, nie był w stanie znaleźć żadnego
rozwiązania, które mogło w tamtej chwili jej pomóc.
- Nie, to nieprawda – powiedziała nagle,
potrząsając gwałtownie głową. Wciąż próbowała temu wszystkiemu zaprzeczyć, nie
dopuszczając do siebie niczego. Wpadła w histerię. Wsunęła palce we włosy,
przez chwilę sprawiając wrażenie, jakby chciała je sobie wyrwać. Cała drżała,
nie mogąc nad sobą zapanować. Rozchyliła szerzej usta, dusząc się. Luke podniósł
się i bez słowa pochwycił ją w ramiona. Szarpała się, próbowała go uderzyć, ale
dość skutecznie zacisnął dłonie na jej nadgarstkach, uniemożliwiając
jakikolwiek ruch. Gdy zaczęła krzyczeć, przygarnął ją znowu do siebie, ciągle
szeptając uspokajające słowa do ucha. Długo z nim walczyła, ale kiedy zaczęło
brakować jej już sił na płacz, a ciałem wstrząsały już tylko pojedyncze
dreszcz, poczuł jak odpuściła. Napięte do tej pory mięśnie zaczęły się
rozluźniać, a ona uspokajała się. Opuściła ramiona, stojąc przed nim w
całkowitym bezruchu. Miał wrażenie, jakby w jednej chwili całe życie z niej
uleciało.
Wszystko dookoła nagle straciło swoje znaczenie. Nie
zorientowali się nawet, kiedy wezwana wcześniej przez chłopaka policja i ratownicy
dotarli na miejsce. Zrobiło się tłoczono i gwarnie, funkcjonariusze
zabezpieczali miejsce, lekarze zajęli się ciałem matki, ktoś nawet podszedł do
nich, chcąc upewnić się, że z Ariel wszystko w porządku. Jednak ona zdawała się
kompletnie nie rozumieć tego, co działo się wokół niej. Odpłynęła, całkowicie tracąc
poczucie rzeczywistości. Luke chwycił ją mocniej, kiedy tylko zorientował się,
jak wielki wysiłek wkładała w to, aby utrzymać się na nogach. Narzucił na jej
ramiona swoja bluzę i objął ją z troską, delikatnie gładząc dłonią włosy.
Poddała się.
Subskrybuj:
Posty (Atom)